sobota, 16 lipca 2011

Las Teouleres lipiec 2002


Gaskonia jest piękna i wciąż jeszcze nie zadeptana przez turystów. Choć coraz tam więcej chętnych na zakup i remont starej farmy. Od co najmniej 10 lat kupujących przybywa a ceny nieruchomości rosną. Na szczęście (z tego co widziałam) renowacje starych domostw przeprowadza się z użyciem materiałów i technik tradycyjnych, zachowując ich klimat. Przybywa tylko... basenów i zadbanych ogrodów.


Ponieważ lato w pełni a ja, raczej, nigdzie się nie wybieram - wspominam, rozpamiętując piękne, niegdysiejsze urlopowe wojaże. Co prawda - ten na farmie Kathariny Seyferth, zwanej Kaśką, urlopem w pełni nie był lecz mieliśmy tam, oboje z Zygmuntem, pomimo związanej z nim pracy, pięknie niespieszny czas.

Czas, by cieszyć się także piękną okolicą (Gers, Midi-Pyrenees). 
Bowiem - rejon Labarerre to niezwykle zielona pagórkowato ukształtowana i lesista, bardzo spokojna rolnicza kraina. Wokół ciągną się pola słoneczników, pszenicy i wspaniałych winnych szczepów. To tamtejsi winiarze, z rejonów Medoc, Saint Emilion i Pommerol, produkują z nich te spektakularne i znane cuda. Również to tam powstaje słynny winiak Armagnac. Departament Gers w Gaskonii to także kraina trufli i foie gras.

Okolica usiana jest mnogością ichnich chateau, nie tylko w różnych stylach zbudowanych, są na wielce różniących się szczeblach okazałości. Niektóre z nich przypominają jedynie większe nie zadbane domostwa, inne zaś pysznią się okazale jak: de Fources (Festiwal d'Armagnac), de Manibau czy Leoville Las-Cases (Medoc).

Po tej okolicy podróżuje się wąskimi, krętymi i gęsto zadrzewionymi szosami. Do drzew przybito tabliczki: Uwaga, drzewa!  Bawiło mnie to wielce, gdy wracając po nocy, z wycieczek po winnych okolicznych tawernach nie tylko tabliczek nie widzieliśmy, bo i same drzewa widzieliśmy 'nie specjalnie'. Mąż Kaśki, szczęśliwie, nie miał z widzeniem problemów więc pokonywał te bałamutne szosy brawurowo i pewnie, czując je na wylot w każdych okolicznościach.

Las Teouleres umościło się pośród pól, na których pasą się łaciate krowy - tuż przy Labarrere, mniejsze i większe połacie lasów mając wokół. Niedaleko stamtąd nawet do największego nasadowego lasu w Europie, którego powstanie zainicjował podobno sam Napoleon. Nie za daleko jest do Zatoki Biskajskiej; ot w sam  raz na weekendowy wyskok.

Kaśka (z Kathariny-Caroli na swojską Kaśkę przechrzczona przez Grota), Niemka z urodzenia, po przemierzeniu sporego kawałka świata zamieszkała z rodziną we Francji. Aktorka - związana z okresem parateatralnym Teatru Laboratorium, performerka, reżyser, pedagog, kobieta wielu zawodów i niezwykłych umiejętności - po latach utworzyła własny ośrodek kształcący aktorów. Farma, na której mieści się to Badawcze Centrum Teatralno-Treningowe jest naprawdę spora, a miejsc do różnego rodzaju działalności artystycznej nie brak. Sala prób - adaptowana ze starej stodoły - ma fantastyczną akustykę i klimat. Wokół prawie pusto, cicho i zielono, tak więc o każdej porze dnia i roku może cieszć rozległym, malowniczym widokiem. 

Mieszkaliśmy w części domu od strony tarasu, chronieni błękitnymi okiennicami. Był to zaiste wspaniały, otoczony słonecznikami i parawanami liści dwupoziomowy apartament. 

By pomóc starej koleżance zajęłam się, także, prozą wspólnego stażowego życia. Gotowałam codziennie; dla 16-18 osób (nie wiedząc wcześniej, że potrafię). Porządkowałam współną salę z wielkim stołem (przy którym jadaliśmy, a wieczorami swawoliliśmy, no, może nie wszyscy), cóż, skoro o jej schludny image zgromadzeni na stażu artyści nie specjalnie dbali. Zresztą tam, mieli sporo zajęć bo Zygmunt wymagał niemało. A pracowano naprawdę starannie, nie tylko w trakcie treningów z Z.M. Bo po wspólnych zajęciach indywidualnie wykuwano teksty i szlifowano piosenki. Dopiero późnym wieczorem był więc czas na tańce, śpiewy z gitarami czy performance ad hoc; w akompaniamencie paru lampek wina zwożonego z okolicznych gospodarstw. Kilka razy w czasie tych trzech tygodni przyłączyłam się do ogólnej wesołości, na chwil kilka. 

Zygmunt w igrcach młodzieży udziału nie brał. Potrzebował czasu na wypoczynek i skupione przemyślenia dot. sposobów pracy, z każdym stażystą z osobna; przywiązywał wielką wagę do indywidualnego traktowania każdego problemu. Poza tym, nie miał zwyczaju bywać dla studentów, szczególnie w trakcie pracy, 'bratem-łatą'. Z prośbami o rady, z problemami, smuteczkami i otartymi kolanami zwracano się więc do mnie. Nie tylko w Gaskonii tak bywało; widać mniej onieśmielam (?)
Choć mistrz Molik z pewnością onieśmielać nie myślał, autorytet zdobywał, lecz mimochodem niemal. Bo każdy czuł i widział, że niemal każde jego zdanie poprzedzone było namysłem. Choć gdy trzeba było, umiał wywrzeć i nacisk by uzyskać zamierzony efekt, nie zmuszając jednak - nigdy i nikogo do działania wbrew sobie. Tak więc po krótkim czasie studenci pokonywali ograniczenia, budując indywidualne Życia pochodzące od Spotkań Nieznanego, często najbardziej zdumieni, że odnaleźli w sobie nieprzeczuwane przestrzenie i tak znaczne możliwości. Fizyczne i psychiczne.

Wielu obecnych wówczas stażystów spotykaliśmy później wielokrotnie. Jak choćby Hiszpana Josue Febles'a  - całkiem niespodzianie na spacerze po La Barceloneta w Barcelonie. Czy Fenję Abraham, Szwajcarkę, gdy z plecakami i koleżanką stanęła, dość znienacka, w progu naszego wrocławskiego mieszkania. Kilkoro z nich wędrowało za Zygmuntem, biorąc udział w następnych, rozsianych po Europie Voice and Body, szukając kolejnych  wskazówek i olśnień. Ci ówcześni Adepci byli wyjątkowo uzdolnieni i zdeterminowani. Wielce'm ciekawa co udało im się osiągnąć, jaki ślad pozostawiło w nich tamto lato, i tamta niezwykła praca, w tak niecodziennych przecież warunkach!   C.d., kilka zdjęć, nazwiska adeptów - 9.11.2014. 

2 komentarze:

  1. Wygląda na wspaniałe miejsce, musiało być idealne do Waszej pracy. Byłaś więc siostrą-łatą? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, z przyjemnością. Żony, matki, siostry - większość ma 'kod kreskowy'. Miejsce niezwykłe, choć na dłuższy etap, lepiej oddalać się od pracy dalej niż na 10 m. Nie wiem, co o tym myśleli stażyści ale wyglądali na szczęśliwych.

    OdpowiedzUsuń