wtorek, 24 stycznia 2012

Nie-dyskretny urok dekadencji

             Wiara jest obłudna, ciało jest sprzedajne 
             a dusza błąka się gdzieś na śmietnisku używek. 
Adaptacja Piotra Siekluckiego, Tomasza Kireńczuka i Anety Cardet  
Pożegnanie jesieni  Witkacego - Scena na Strychu - Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Dzieło erotyczno-narkotyczne i obrazoburcze!

To co jest pewne to tekst. Brzmi tak, jakby powstał dzisiaj, choć to 'dzisiaj' groteskowo, gorzko i prześmiewczo przerysowuje. Artykułuje większość naszych cech narodowych, opisuje świat zachłyśnięty "wolnością", nie wierzący, nie potrzebujący (jakoby?) niczego świętego. Wolno wszystko mówić i robić. Prezentowane w spektaklu persony korzystają z tego w zapamiętaniu i rozpaczy. 

Spektakl jest o "łatwej" Heli i ludziach, którzy gwałcą na śmierć.  
A więc kieliszek wina przed spektaklem - niezbędny, gdy nie do końca się wie, co nas spotka. Przemierzamy pusty, wieczorem w niedzielę, Wrocław z pustymi knajpkami, smagani deszczem. Kilka kroków przed Teatrem siadamy w pustej sali. Macie państwo czerwone wytrawne wina? Tak, domowe chilijskie. Trochę ten dom daleko, ale cóż... ryzykujemy.  

W czasie spektaklu na przemian milczymy zdumieni, śmiejemy się do rozpuku, równie często kołyszemy się, w rytm muzyki. A muzyka bywa, że ho ho; Queen i Amy Winehouse, disco polo i ulubione motywy biesiadne ludu polskiego (opracowanie muzyczne: Marzena Ciuła). Wszystko dzieje się bardzo szybko. Aktorzy, a przynajmniej większość z nich, jest niezwykle ruchowo uzdolniona i wyćwiczona, zdawać mogłoby się, w cyrkowych szkołach (choreografia: Mikołaj Mikołajczyk). Podejrzewam tu nawet rękę Z. Molika i J. Grotowskiego choć nie prześledziłam faktów. Sprzyja mi fakt, że reżyser i część aktorów to wrocławianie, po naszej PWST. Więc kto wie? 

Estetyka spektaklu jest po-nowoczesna, odniesienia do laboratoryjnych metod budowy ruchu scenicznego wydają się oczywiste, choć wysnute są intuicyjnie jedynie, na podstawie tego co rejestrowały oczy. Nie wiem co powiedziałby o tym Piotr Sieklucki, reżyser. Bo mnie już lekko męczy dzisiejsze, jedynie słuszne (?) 'nowoczesne' realizowanie niemal wszystkiego. Marzę czasem o czymś solidnie staroświeckim. 
Dramaturg spektaklu: Tomasz Kireńczuk dodaje "to okrutna opowieść o końcu indywidualizmu". No nie wiem. Odnoszę wrażenie, że to indywidualizm bije dziś wszelkie rekordy. Nie tylko w teatrze.

Spektakl idzie od miesięcy - kompletami. Był nawet w sylwestrowym menu Teatru; poza innymi daniami. Nie dziwota, to nieźle zrealizowana i zagrana - rozrywka -  nie bez uzasadnionych pretensji do diagnozowania rzeczywistości, na dodatek. I jest też jeszcze to coś; dla wścibskich czy tylko nie-dyskretnych oczu pań i panów. Piękna pani (Aleksandra Dytko - Zosia) rozbiera się, jak to jest w zwyczaju przed kąpielą bo później wchodzi do wanny. Młodzi, smukli panowie takoż, choć kąpać się nie zamierzają. Na ich korzyść (dodatkowo) świadczy niebywała wręcz staranność przy porządkowaniu zdejmowanej garderoby. Krzysztof Zych (książę Prepudrech) skacze nawet iście mistrzowsko, choć cały goluśki - na skakance - nic sobie robiąc z prawa ciążenia. Dekadencja?

Niezłe było to czerwone wino, co to takiego? Zaprezentowano mi kolorowy ... karton!

piątek, 13 stycznia 2012

Straciłam dziś głowę

Straciłam dziś głowę. Wyłączyła się, gdzieś wieczorem chyba było. Śniło mi się, że czytam „Bluszcz”. Udało mi się trafić po trzech miesiącach nie widzenia, może to dlatego, z radości.

Zawieje i kurzowe zamiecie, a ja, z przezornie upchanymi w torbie płóciennymi siatkami - przed siebie. Trzeba wstać od klawiatury, wytchnąć od tytoniowych obłoków, rozruszać mięśnie i kości. Bolą, męczą się już ze mną dość długo. Stwierdziłam ze zdziwieniem, że lodówka znów pustawa. Ostatnio często stwierdzam to ze zdziwieniem, mam nawet teorię; gdy tak szumi, skrzypi i stuka to wcale nie ma dość (jak moje kości nie przymierzając). I może wcale nie będę musiała kupić w końcu nowej. To bieganie, szukanie, mierzenie czy to ta, i czy zmieści się tu właśnie. Brrr. A jeszcze przywieźć tą nową, wywieźć starą; no wrogowi nie życzę. Teoria? stuka tak i chrzęści bo ktoś w niej buszuje, jak tylko stracę czujność. Tak się pocieszam. Bo ja przecież jem niewiele, no nie tyle, żeby co chwile była pustawa, to pewne.

Ale koniec końców, dobrze że wzięłam siatki. Nie zapomnieć o portmonetce, ubrać się stosownie, wygodne buty, buty ważne jak chcę się poruszać z rozsądku. Nie z dobrej woli przecie będę się poruszać; komu chce się iść do warzywniaka, mięsnego, piekarni czy spożywczego, i to w zimie. A potem wracać z siatami - każda 10 kg, a lewy bark i mały prawy palec nożny boli. No więc idę, atawizm mną kieruje, bo co innego by to było. Sama jak ten palec, a siatki po 10 kg. Na dodatek wciąż dezaktywujące się, w lodówce i na balkonie. Bo tam wystawiam gary by wystygły. Potem ich zawartość parceluję na porcje i... gotowe bulioniki czekają na swą kolej.

A właśnie, nastawiłam gar rosołu. Muszę znaleźć głowę, zejść na dół i zobaczyć czy bezpiecznie mruga. Mruga, to dobrze, będzie na zaś. Kupiłam to wszystko, te indyki, kury i woły. Te jarzynki, owocki i serki. Mleko, mleko koniecznie. Rano do kawy, a czasem i po południu do kawy. Dużo mleka bo gorąca kawa parzy. Do kawy kupiłam serduszka cynamonowe, pycha, próbowałam. Jeszcze jogurt naturalny, najlepszy do sałatek. Śmietanę lubię, ale nie powinnam, nie za często cholesterol się kłania. Co by się nie kłaniało jogurt z kulturami najzdrowszy, postanowiłam. Ser, może nie twardy, lepszy dojrzewający. Mniej zatyka żyły. Więc camembert, wezmę z pieprzem. Sałata, wezmę tę umytą i rozdrobnioną. Pewnie mniej zdrowa ale i mniej absorbująca. Cytryny dwie, dobre do sałatek, sosów, zup i do tej sałaty. Nie mam cebuli, 2 białe wystarczą. Chlebek, o, byle jakiego nie kupię, mowy nie ma. Musi być na zakwasie, z pełnej mąki, najmniej 5 zł za 30 dkg, inaczej oszukany. I tycie jogurciki Pro Serce, będę piła codziennie, na pewno się odwdzięczą. Dwa pieprze do mielenia, jeden kolorowy, będzie smaczniej i ładniej. Ok. Biała kiełbaska, wolę tą cienką, jakaś smaczniejsza. Będzie do żurku, ekologiczny mam w szafce, mam też te dwie cebule, dam radę.

Już widzę Zygmunta jak zaciera ręce. Jak się cieszy zaciera ręce, lubię jak się cieszy. Ja się krzątam, pichcę, mieszam i myję. Na bieżąco. Nie lubię jak mi się zbiera w zlewie i dokoła. Potem siadamy, oczy mu się śmieją do talerzy i talerzyków. Mruczy, mistrzostwo świata mówi. Ritz - mówi. Popija wino po łyczku, ja też po łyczku, gdzie się spieszyć, nie warto. Nie dźwigaj tyle Ptaszynko, mówi. Straszne siatki znów przyniosłaś, i po co tyle. Nie dźwigaj, dobrze ci mówić, same nie przyjdą, mówię kokieteryjne, bo fajnie tak o bzdurkach pogadać. Dźwigam tak całe życie i dobrze, nie? To co koniaczku teraz, i mała kawka; dobrze?

Sto czterdzieści trzy dwadzieścia osiem. Ma pani trzy dwadzieścia osiem? Portmonetka piszczy lekko ale szwów nie pruje, dobra dziewczynka. Człapię teraz z godnością, dobrze że wygodne buty chociaż wzięłam, doniosę. Wodę na rosół nastawię od razu, może nie zawrze zanim umyję mięso. Pogotuje się zanim obiorę jarzyny i wypakuję te okropne siaty. Teraz zjem coś w końcu, bo się wykończę. Jak zjem to poczytam chwilę Bluszcz, poleżę, nogi dam wyżej. Odpocznę. Śniło mi się że czytam Bluszcz.
Straciłam głowę.

czwartek, 12 stycznia 2012

Powody korzystania z Metody

Wielu uczonych pedagogów, i to tych najwyższych szczebli, z niezmąconą pewnością twierdzi jakoby metoda impostacji głosu - Zygmunta Molika - służyła aktorom jedynie.
To napuszone zdanie świetnie oddaje dość powszechną wyniosłą postawę. Dostarczane fakty jedynie tę postawę podsycają. Zaczynam już wątpić w umiejętność argumentowania.  
A powinnam zwątpić jedynie w umiejętność słuchania, czytania i percepcji faktów przez TYCH, którym dowodnych argumentów się dostarcza. Inaczej gotowa bym rzucić to wszystko, w diabły.

Póki co, zawierzam własnemu oglądowi sytuacji, oraz tych co poprzez praktykowanie zostali już przekonani. Wyciągam więc wnioski z tego co widzę i słyszę, a nie z tego co, z właściwą sobie pewnością, wiedzą sceptycy niechętni wszelkiej korekcie poglądów. Mam powody, widziałam wiele staży, rozmawiałam z wieloma uczestnikami, czytałam setki Ankiet przedstawicieli wielu kultur, wielu zawodów i bardzo wielu doświadczeń życiowych.

Jakie są powody korzystających z tej właśnie metody? Tak różne jak różni są ludzie.  
Wszelkie blokady oddechu i głosu, problemy z rejestrami głosu; zza niskim i za wysokim. Także niemożność utrzymania frazy; męczenie się i dławienie krótkim oddechem już po kilku zdaniach, czy po krótkiej wyśpiewanej frazie. Głos za cichy, za mały, nie nośny, barwa głosu nieprzyjemna dla ucha. Tzw. nieumiejętność śpiewania czy fałszowanie. Można mnożyć...
Jest też strach przed publicznymi wystąpieniami, wynikający z braku wiary we własne możliwości - wszelkie. Bywają obawy o brak komunikatywności, lub niewiara (często niebezpodstawna) w dostateczność umiejętności, w które wcześniej wyposażyły szkoły. Na stażach bywają też adepci z zaburzonym postrzeganiem siebie - od narcystycznych po depresyjnych. A konieczność pracy w zawodzie, w którym powinno pomagać się innym, a wciąż raczej kiepsko to wychodzi, sprowadza zewsząd pedagogów, lekarzy, psychologów i psychiatrów oraz muzykoterapeutów. 

Co ciekawe, aktorów na stażach jest mniej niż się sądzi. Wielu jest natomiast studentów wydziałów teatralnych, w tym stricte teoretycznych. Czy jest to więc na pewno metoda dla aktorów? Jest oczywiście, i jeśli nie nasączono ich przez lata złośliwościami o tym dziwnym Grotowskim przychodzą, a później zdumiewają ich osiągnięte efekty.  

Istnieją inne jeszcze powody, dla których korzysta się z praktyk metody? Tak.
Jest ciekawość, bywa ciekawskość (nic złego, jeśli mogą być zaspokojone). Jest świadome samokształcenie, pęd do wyzwań i niecodziennych doznań. Bywają też zwykłe chęci przetarcia się pośród ludzi związanych z legendarnym teatrem. Także powód poznania innych, równie teatrem zakręconych, jest uprawniony skoro często jest przytaczany jako powód aplikowania na staż.
Jeśli dodam, że w trakcie GiC można znaleźć męża, lub poprawić relacje w istniejącym już związku - nie przesadzę. Obudzone, mające świadomość celowości działań, ciało daje wsparcie nie tylko głosowi, pobudza psychikę poprzez obudzoną podświadomość. A stąd już prosta droga do sukcesu w materii. która na ten staż sprowadziła.
A są jeszcze i bonusy, w postaci postępów w dziedzinach pozornie nie związanych z przedmiotem szkolenia, bowiem budzą się radość i otwartość na to co tu i teraz. I nawet skurczone, do niedawna niepozorne i niepewne siebie, pozornie brzydkie kaczątka, pięknie rozwijają skrzydła.

Tak więc metoda bywa lekiem na całe zło? tak właśnie. Co nie znaczy, że zawsze i że wszystkim i każdemu da tyle samo. Pokażcie proszę dziedzinę, w której zawsze, w której wszystkim i po równo. Istnieje jednak przeważająca grupa tych, którzy tak jak molierowski Pan Jourdain zakrzyknęli po stażu; ja mówię prozą. Ta ‘proza’wystarcza, uwierzcie. Bowiem Głos i Ciało nie bazuje na fajerwerkach i nie powstało w sekcie przedziwnych cudotwórców. Jest zwyczajnie i blisko potrzeb życiowych, zwykłych-niezwykłych, omotanych trudnościami ludzi.

Uczeni Profesorowie, jeśli już jesteście jak ten niewierny Tomasz, chociaż spróbujcie. Nim wasz kciuk ochoczo powędruje - w dół.
                            Zdjęcie Bertrand Barre, Paryż, Porte de Lillas, 16.04.2008

środa, 11 stycznia 2012

Głosy wokół nas

Ludzie tracą głos. Uaktywniają natomiast palce; na portalach społecznościowych, czatach, blogach. Pogadają owszem - na Skype'ie, pogadają przez wszechobecną komórkę. W ostatnim przypadku w środkach komunikacji miejskiej najchętniej. Jeśli już, głosu używają do wrzasku. Wrzask leje się z publikatorów z prasy i "Pudelków", z telewizyjnego pudła...

Gdzie jest w tym wszystkim głos, zwykły ludzki głos? Przekazujący uczucia, myśli, osobowość. To nie przypadek, że to właśnie GŁOS określa naszą TOŻSAMOŚĆ.
Dlaczego zatem, większość z nas zapomina, że go ma. Dlaczego nie chce nam się go używać. Może męczy i przeraża  niezbędna przecież interakcja; nie mamy 'zdrowia' do słuchania? Głosu nie umiemy używać nie wiedząc o tym wcale!  Więcej, nie chcemy wiedzieć. Posłuchajcie głosów dokoła: charczą, piszczą, ledwie dyszą;  najczęściej brzmią irytująco - krótko mówiąc. Zasada 'masz mnie Boziu, jaką/jakim mnie stworzyłeś' przyświeca większości populacji. Mniejsza bieda jeśli nieporadność i lenistwo werbalne cechują statystycznego obywatela, gorzej gdy nasi Wybrańcy mamroczą coś pod nosem pomagając sobie strasznymi minami - by się nie udusić.

A ja winszuję sobie by wielu, za Danutą Rogowską, mogło skonstatować: głos to integralna część mnie samej. Chcę by świadczył o mnie jak najlepiej.
Impostacja głosu – prowadzona przez Zygmunta Molika z zespołu Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego – przywracała [...] możliwości tkwiące w głosie. Stawał się on integralną częścią mojej osoby [...] 
Dorota Rogowska - aktorka (PWST Kraków), muzykoterapeutka (po-dyplomowo Akademia Muzyczna we Wrocławiu), choreoterapeutka i psychoterapeutka z licencją.
Cieszcie się Torunianie, w Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury macie wspaniałego fachowca. Jak kraj długi i szeroki dostęp do wszelkich warsztatów szlifujących umiejętności i osobowość nietrudny. Może spróbować by i z głosem? Przy okazji będzie można porozmawiać,  normalnie.

Tak radośnie wyglądał 72-letni Zygmunt M. w Tunisie. I nie dlatego, że gdy zapomniał czapki użyczyłam mu własnego kapelusza. Jedynie dlatego się cieszył, że właściwie skorzystać zechciał - ze swojej wypracowanej tożsamości. Tak, tak :)

piątek, 6 stycznia 2012

Czekamy, na pracę magisterską!

W marcu ubiegłego roku zgłosiła się do mnie młoda magistrantka wrocławskiego kulturoznawstwa. Bardzo dziewczęca, troszeczkę zawstydzona, z pięknym uśmiechem. Uśmiecha się nie tylko całą buzią ale i wielkimi brązowymi oczami. Znano ją już u nas i lubiano, w Instytucie Grotowskiego była cenioną wolontariuszką.
Pojawiła się ponieważ swoją magisterską dysertację postanowiła poświecić - Zygmuntowi M. Wpisuje jej się On, mianowicie - w pozycję performera. Temat uzgodniła wcześniej z zachwyconym uczelnianym promotorem. Postanowiła  rozprawić się z tematem do wakacji jeszcze by obronić pracę przed jesienią. W jesieni zamarzył jej się Londyn. 
Ja też się uśmiechałam, Joannę kupuje się od razu. Lecz uśmiechałam się bo...obawiałam się mimowolnego podkopania wiary entuzjastycznej dziewczyny w realność przedsięwzięcia - trzy miesiące wydały mi się dalece niewystarczające. Miałam rację i bynajmniej mnie to nie cieszy. Cieszy mnie natomiast to, że czasu znalazło się dużo więcej.

W maju nadarzyła się okazja poznania Joanny z Jorge Parente - kontynuatorem pracy metodą "Głos i Ciało", jak wiadomo gościł we Wrocławiu na Making Tomorrow's Theatre. Polubiwszy ją, już po pierwszym wymienionym zdaniu, zaproponował udział w warsztatach w Lizbonie. Zauroczony nią był także, a jakże - Tiago Porteiro (mało kto tak jak On wspiera Jorge) zatem... pospieszył z serdeczną deklaracją "wiktu i opierunku". Niczego, uchowaj Boże, nie sugeruję, Tiago jest w satysfakcjonującym związku, ma po prostu wielkie, gorące portugalskie serce. Trudno o bardziej fortunne zrządzenie losu ( tylko odrobinkę sterowane przeze mnie). Tak więc stało się możliwe osobiste i namacalne  poznanie słynnej metodyki pracy Zygmunta Molika.

Joanna wróciła oszołomiona, zachwycona i zakręcona. To dość powszechny stan po odbyciu stażu. Jej entuzjazmu nie ostudzał nawet oczywisty fakt; konieczność przedłużenia badań. Zdała sobie bowiem sprawę jak wiele dodatkowej pracy ją czeka nim/by dzieło magisterskie ujrzało światło dzienne. Wróciła zatem na kolejny staż, potrzebując rozszerzenia wiedzy i chłodniejszego spojrzenia na sposób zdobywania umiejętności 'metodą', która tak ją zafrapowała. Zamieszczony poniżej tekst angielski powstał na 'zamówienie prowadzącego' - po trzecim już udziale w stażu w Lizbonie (6 - 11 12 2011).                                                                                                            
   I can’t remember exactly, but I think it was the 4th day of the workshops. After getting familiar with the letters from the Zygmunt Molik’s alphabet, and intensive working, we created a song.
We were singing quite a lot, the rhythm and the melody were changing, but the harmony stayed the same. This workshop gathers people form different professions, with different reasons for attendance and different theatrical  and musical experience or background.
This continuing learning experience, and this specific method has turned out to be a very effective tool to use  when working with my voice. Moreover, in my opinion it is also a perfect tool used to examine how the body-voice think, react and work. Scores, that are being created from the letters are a solid theatrical method not just for the professionals. This method not only  improves the voice, but also stimulates the creativity, teaches how to work with a partner, a group, an environment. In addition, it strengthens the receptivity, and teaches humility.
Despite the fact that the alphabet letters are designed to suit people different ages and abilities, the workshop can be challenging. Even though you need to be physically fit for the workshop, the biggest effort is exercising the weight of what’s here and now, and being brave enough to ``give yourself a voice``. This method can also be used to work with the script to discover its new versions and give the word an appropriate sound. For me, the most important, beneficial and challenging thing that I have started learning during this particular workshop is hearing and understanding your own voice, that is being born inside of you.
Jorge Parente is Zygmunt Molik’s student who inherited his theory and now shares it with others. He is a wonderful teacher who guides you through the obstacles in order to find and free your natural voice. The workshop is hard, intensive but brings you a lot of pleasure, therefore I feel proud to recommend it to everyone who wants to perfect their voice and find its meaning work during.

Jorge Parente nadzoruje pracę nad respiracją przy ścianie.
Staż w Lizbonie, w którym J. Kusz wzięła udział. Fot. własna.