niedziela, 19 października 2014

Wydział Estradowy PWST Warszawa

Działał krótko, w latach 1953-1958, to pewnie dlatego informacje na jego temat są niemal śladowe. Nie ma wyjścia zatem... trzeba próbować uzupełnić informacje.
Tym bardziej, że do wielu z nich dotarłam już dużo wcześniej, przygotowując biografię Zygmunta Molika na potrzeby encyklopedii sieciowej Instytutu Grotowskiego.

W sukurs pędowi do rozszerzenia wiedzy, czy wręcz samowiedzy (choćby Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza) przyszedł kilka dni temu ZDZISŁAW SZYMBORSKI  przesyłając mi obszerne dossier tyczące absolwentów wydziału oraz ich prac dyplomowych. 
Okazało się przy tym - dyplom był 4-etapowy.

Studia trwały cztery lata, napisał. Po dwóch - student zdawał przed komisją egzamin ze wszystkich przedmiotów teoretycznych, zaliczano mu je do dyplomu ukończenia studiów. Na III i IV roku odbywały się już jedynie prace przygotowujące do dwóch różnych przedstawień dyplomowych. Na naszym roku były to: farsa "Porwanie Sabinek" i "Program składany" (piosenki, skecze, monologi, wiersze). Na IV roku każdy student indywidualnie przygotowywał się do pisemnej pracy magisterskiej. Polegało to na tym, że wybierało się postać ze sztuki, którą należało przeanalizować by rozpracować każdy etap budowania roli, aż do wprowadzenia jej przez aktora na scenę. Po zagraniu obu przedstawień dyplomowych student stawał przed komisją egzaminacyjną PWST, by bronić teoretycznej, także w formie pisemnej złożonej, pracy magisterskiej.

Całej tej procedurze postanowiło poddać się z ochotą - 26 osób.
Do czerwca 1957 dobrnęło - 14.
Panie:  Barbara Prośniewska, Barbara Wyszkowska, 
            Teresa Kaczyńska-Bogdańska, Jagienka Zych-Dręska, 
            Helena Morawska-White, Teresa Belczyńska
            Konstancja Tulewicz (Tuleja)
Panowie: Zdzisław Szymborski i Zygmunt Molik - oczywiście
               Marian Jonkajtys, Adam Cieślak 
               Jerzy Kamieński, Wiktor Fronczyk i Jerzy Połomski


Wszystkich tych 14 studentów w połowie III roku studiów przystąpiło do realizacji przedstawień, także "Programu składanego". Stał się on, dla dziekana i reżysera - Kazimierza Rudzkiego - wielkim wyzwaniem. Nie tylko - wraz z Andrzejem Łapickim - zręcznie układał najlepsze piosenki, monologi i skecze (wcześniej przygotowane przez mistrzów - I. Kwiatkowską i L. Sempolińskiego) w spójne artystycznie widowisko. W mistrzowskim stylu, jak to on zawsze, poprowadził konferansjerkę, przedstawiając dowcipnie występujące osoby. Spektakle grano 6-krotnie: 27-31 V i 1,3 VI 1957
     

Napisy przy zdjęciach:
1/ Dziekan - Kazimierz Rudzki, Prof. Stanisława Perzanowska
    wśród swoich uczniów: J. Połomski, Z. Molik, K. Tuleja, J. Kamieński
3/ J. Połomski, H. Morawska, K. Tuleja i ich Dziekan K. Rudzki

                                        Ciało pedagogiczne tworzyli:
                                        Dziekan Kazimierz Rudzki 
                                        (żywe słowo i zadania aktorskie)
                                        Henryk Borowski (zadania aktorskie)
                                        Irena Kwiatkowska (żywe słowo)
                                        Marian Wyrzykowski (żywe słowo)
                                        Leon Schiller (piosenka sceniczna)
                                        Jerzy Kreczmar (literatura powszechna)
                                        Ludwik Sempoliński (piosenka sceniczna)
                                        Karol Stromenger
                                        (umuzykalnienie, historia teatru powszechnego)
                                        Piotr Michałowski (głos)
                                        Leon Bukowiecki (solfeż, chór)
                                       Jan Białostocki (historia sztuki)


Na Wydziale Estradowym PWST w Warszawie zajęcia prowadzili także: 
S. Perzanowska,  H. Bielicka,  H. Dobrowolska,  A. Łapicki,  
S. Jaśkiewicz,  A. Bardini,  W. Milewski.  
Kolejne opisy: 4/   Dziekan Wydziału PWST - K. Rudzki wśród absolwentów: 
                              H. Morawska, B. Prośniewska, Z. Szymborski i K. Tuleja  
                        5/   Prof. M. Wyrzykowski i H. Dobrowolska pośród absolwentów



             I na koniec wiek obecny; Warszawa, u Teresy i Zdzisława Szymborskich

 
   

poniedziałek, 13 października 2014

Admiracja

Stażystom, Zygmunt zawsze okazywał najwyższa atencję, odpłacali mu admiracją. Wdzięczność i uznanie przybierały także namacalne formy, w postaciach najróżniejszych i z pozoru drobnych.

Dowody pamięci po-wsze-czasy; czasem tylko kwiatek, do którego dołączano uroczą karteczkę z kilkoma słowami, czasem wierszyk osobiście ułożony. Kiedy indziej fragment uznanego, pasującego do okoliczności wiersza, pięknie przepisany i serduszkami upstrzony. Były też maskotki i bibeloty, były muzyczne nagrania własnej i ulubionej muzyki. Wreszcie były i obrazki; z pobliskiej galerii po prostu, lecz opatrzone dedykacją, czy takie, co to własną ręką nie tylko z czułością wydziergane ale i okraszone kilkoma ciepłymi zdaniami. Prawie wszystko gdzieś zniknęło, pozostała garsteczka ledwie. Ta pozostała wzrusza tak, jak tylko piękne wspomnienia wzruszyć potrafią. 

Kurz niepamięci miesza się z realnym kurzem, niestety. Wzięłam się ostatnio za niego, popychana wyrzutami sumienia. Jak to tak, nie pucować do blasku …miesiącami ?
Wzięłam do ręki - Słoneczko, lubię je, uśmiecha się do mnie w trakcie gotowania, zawiesiłam je nad kuchenką! Patrzę, przecież do antyramy przyklejono z tyłu karteczkę: „Dziękuję, Madzia”, i wiersz, tak właśnie, drukowanymi literami równiutko napisany. 


                               ZIEMIA W MOIM BRZUCHU
                               NIEBO W MOJEJ GŁOWIE
                               W SERCU WIATR
                               TO WSZYSTKO JAK DAR
                               NIE BOJĘ SIĘ JUŻ
                                                   
Kolejny obrazek od niemal 20 lat wisi w kolejnych sypialniach. Zawsze miałam z nim kłopot; czy ktoś wie gdzie dół jest a gdzie góra? Ja nie wiem, lecz mnie bawi gdy czasem zatrzymam na nim oko. Bo szczególnie ta czerwona plama jest intrygująca; czy to oko czy wywalony język, z może guz na głowie? A jeśli, to z której strony. Wszelkie dociekania uprawnione i wciąż otwarte na domysły.

Na odwrocie, na drewnianej ramie, po francusku odręcznie wypisane: Pour Zygmunt Molik, Avril 1995, magnolia. Jest też 5 linijek tekstu, którego nie rozszyfruję, pomimo że dobrze się trzyma. Magnolia, aktorka z Genewy, charakter pisma, tak jak zawód, ma artystyczny.                                                                           
Ja także dziękuję,  Madziu i Magnolio.

niedziela, 5 października 2014

Turyn i Paryż 1996 - ciekawostki

Pojechałam za Molikiem do Turynu, w maju. Był to raczej 1998, a nie 1996 (?)
Pisałam już o tym, bo zdumiał mnie wówczas śnieg, czy śniego-grad raczej, spadający wiosną na miasto i okolice. Wedle moich wyobrażeń, bez ostrzeżenia (27.02.2011). Dla nich to zwyczajne zjawisko pogodowe są więc, na ile to możliwe, zabezpieczeni przed gwałtownymi burzami gradowymi. Spodziewają się ich, przywykli, w tej północnej przecież części kraju. A ja pojechałam tam tak, jak do Piemontu jedzie niewtajemniczona majową wiosną. Gorąco być musi, wiosną będzie na pewno, sądziłam pakując walizkę pełną zwiewnych fatałaszków. 

Niebawem, jak to latami bywało, byliśmy już w Paryżu, cały czerwiec. Mieszkaliśmy na tyłach Panteonu przy rue Descartes. Mieszkanie, tak jak tamto w Turynie, było rozległe i naprawdę piękne. Niestety, tuż po remoncie, Zygmunt wycierpiał się srodze... wprost nie znosił zapachu farb.

Uciekaliśmy, a okolica wszelkim skłonnościom do ucieczek wielce sprzyjała. Czy kto nie słyszał o tym, piątym, rejonie Paryża lub o ulicy Mouffetard? To tam jest słynny targ; inicjujący kuszącą działalność tuż przy centralnym placu dzielnicy – Contrescarpe (przeciw-skarpa). Placyku raczej, wieńczącym także ulicę Kartezjusza, tę przy której mieszkaliśmy, bodaj pod numerem 35, na parterze.


Przesiadywaliśmy, dość często, w narożnym bistro, na zewnątrz i w środku, w zależności od pogody. Chętnie towarzyszyła nam Jeanne, tym bardziej chętnie, że mieszka niedaleko. Ponieważ, jak widać, wybieraliśmy się tam z - tą zaprzyjaźnioną, wieloletnią organizatorką paryskich staży Zygmunta - Jeanne Champod-Dutrait (10.08.2013) to jej, któregoś dnia, wręczyłam aparat fotograficzny.
Tak powstało to zdjęcie - zrobione nam obojgu - na słynnym paryskim placu uwieczniając, przy okazji, Z.M. w kurteczce zakupionej chwilę wcześniej, w Turynie.

W Turynie, w owym czasie nie tylko kupowałam, choćby tę kurteczkę dla maestro. To tam właśnie zdemaskowałam skłonność rzeczonego do nieumiarkowanego zagapiania się, do wypatrywania wręcz wszelkich dziwów-nie-dziwów tego naszego wciąż zaskakującego świata (31.12.2013).