A mnie kiedyś bardzo odbiło - powiedział Zygmunt, po długim wpatrywaniu się w krajobraz za oknem. Od razu wiedziałam co chce powiedzieć, pomimo że minęło już około 20 lat.
Do dziś pamiętam tamto uczucie bólu i żalu z powodu niesprawiedliwego potraktowania; i wewnętrzny bunt, choć nie zareagowałam, mimo kłębiących się uczuć. Ledwie pamiętam co to było, pewnie drobiazg jakiś lecz pamiętam jego postawę lekceważącej wyższości, i to jedno złośliwie, jadowite zdanie. Pamiętam być może dlatego, że był to szczęśliwie odosobniony "wybryk".
Były to lata 80te i Z. miał, ugruntowaną już mocno, zawodową pozycję, z wojaży przywoził 'prawdziwe pieniądze', a za 100 dol. miesięcznie żyło się wówczas w Polsce po królewsku. Zewsząd słyszał "mistrzu -ach i -och" i widocznie uwierzył, że jego 'pozycja' daje mu narzędzie do "oglądu maluczkich z góry nieomylności". Jak długo trzymał go ten stan, który pod koniec życia wrócił głośnym wyrzutem sumienia - nie wiem. Obserwowałam przecież jego codzienny stosunek do ludzi, w tym studentów - i widziałam łagodność, zrozumienie i chęć pomocy. Najczęściej każdego z nich chwalił: bardzo dobrze, lecz gdy trzeba było dodawał też to swoje "ale...". Lecz to "ale" zawsze było w wyważony sposób objaśnione.
Piszę o tym, bo jestem w dziwnym okresie życia. A zaczęł się bodaj w grudniu 2009, w sali Teatru Współczesnego we Wrocławiu - od jednego zdania Paula Allain'a (profesora University of Kent w Canterbury) gdy zapytał: Ewa, czy ty mówisz slangiem?
Paul zna dobrze polski lecz, jak każdy obcokrajowiec, nie może czuć całego podskórnego pulsowania języka, pomyślałam, trudno opanować znajomość wielowiekowych odniesień i skojarzeń obcego narodu, używam widać, w nadmiarze różnych 'cytatów' i odniesień, stosowanych potocznie...
Minęło trochę czasu (od kiedy zdumiało i rozbawiło mnie tamto zdanie) a w moich stosunkach z przyjaciółmi od zawsze - zapanowało wielkie zamieszanie. Od kolejnej osoby wysłuchiwałam wielu rad i żali. I to począwszy od rad tyczących np. fryzury i strojów jakie byłyby jakoby dla mnie najwłaściwsze do żali - o brak prawdziwego zainteresowania (!?). Nie słuchałam tego z radością, lecz milczałam. Zastanawiałam się tylko, co się dzieje, że właśnie teraz o tym wszystkim słyszę. A ponadto, i powszechnie, zafascynowano się prywatnym życiem... moich dzieci i wnuków. Cóż, nie rozumiałam nadal; źle czy dobrze je wychowałam i dlaczego podlega to tak bezwzględnej ocenie.
Miałam dobrego męża, widziałam kawał świata. Dość nagle przestało być to dobrze widziane... bo miałam przecież dużo od innych lepiej więc nie mam prawa, być choć trochę i z czegokolwiek niezadowolona. Do tego doszła najważniejsza 'troska' bliźnich - dlaczego palę papierosy, natychmiast powinnam przestać, bo eh tam, każdy wie. A ja przecież nie od teraz palę i pewnie będę nadal choć się staram, mam już nawet e-papierosa. Więc skąd - teraz właśnie - tak powszechny niepokój; tego też nie rozumiałam, bo skoro innych palących w towarzystwie nie tyka się prawie wcale. Ciekawie brzmiały także uwagi typu: przytyłaś trochę, tak trzymaj! bo jak widziałam cię ostatnio to byłam... przerażona, wyglądałaś strasznie!
Nie trzeba już chyba dalszych opisów innych wspaniałych dowodów przywiązania i akceptacji, jakimi raczono mnie wręcz bez umiaru. Zdawało się przyjaciołom zapewne (?), że ustawianie świeżej wdowy to najlepsze co mogą dla niej zrobić gdy właśnie rozpaczliwie szuka sposobu na dalsze życie. Na początku byłam oczywiście zdumiona i rozżalona lecz reagowałam dość umiarkowanie. Później zaczęłam czuć już złość skoro nie rozumiałam; zmówili się? nie doświadczałam takich sytuacji wcześniej. Tak więc, po czasie, kilka osób dostało należytą odprawę a od kilku innych po prostu się odsunęłam. Choćby po to by nie mieć niesmaku, że dałam się sprowokować do niemiłych reakcji. Teraz staram się zracjonalizować to zupełnie nowe dla mnie 'zjawisko'.
I chyba zaczynam cokolwiek rozumieć więc na początek stosuję danse économique, który był specjalnością Zygmunta. Tyle tylko, że on stosował go na parkiecie, a ja zaczynam w ten sposób tańczyć w życiem. Bo zrozumiałam to wszystko tak; w wielu osobach mogła zgromadzić się, uświadomiona lub nie, zazdrość, niechęć czy żal, skoro szeroko słynę z natychmiastowych, celnych i często prześmiewczych ripost. Niejednemu musiały dać się we znaki, nawet gdy były wielce zasłużone. Gdy nadszedł czas, w którym nie ma już (pewnie) czego mi zazdrościć, a samemu jest się w sytuacji, która może budzić zazdrość, nadszedł czas aby przemówić z owej góry nieomylności i okazać domniemaną wyższość. Wiąże się to z utratą niezbędnego do siebie dystansu i zaburza ogląd realnego świata? widać ten argument nie przychodzi do głowy wiedzącym wszystko lepiej, i serwującym tę pewność bez umiaru, innym.
Trzymam kciuki, by nie przyszło mądralom tym wszelkim, kiedyś tam, długo patrzeć w krajobraz za oknem by później ze smutkiem powiedzieć głośno (jeśli odwagi wystarczy) - a mnie kiedyś bardzo odbiło. Bądźmy, może, dla siebie milsi, chociaż się starajmy. Swoje kąśliwe, jedynie słuszne racje stosujmy z należytą rozwagą, i najlepiej tylko wówczas gdy artykulacja owych słusznych racji naprawdę jest niezbędna. Łatwiej będzie, wszystkim nam, uzyskać zrozumienie na którym przecież... każdemu z nas zależy.
Bardzo duzo trudnych do zrozumienia zawilosci...Nie do konca, przyznam szczerze rozumiem. Natomiast znalazlam dzis byla uczennice Pani meza, ktora znakomicie sie rozwija i wspomina warsztaty jako niezwykle doswiadczenie w jej zyciu. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńholly, postaram się więc te zawiłości rozwikłać, edytując posta. Naprawdę zależy mi na tym by być zrozumianą i rozumieć innych.
OdpowiedzUsuńChętnie skontaktowałabym się z tą Panią, jeśli wyrazi wolę. Cieszę się, że wciągnęłaś się w moje poszukiwania. Pozdrawiam.