"Zygmunt ,był mężczyzną niewielkiego wzrostu, harmonijnej budowy ciała, więc – także dzięki swemu sposobowi noszenia się – wyglądał na wyższego. Miał okrągłą głowę, okrągłą twarz i sylwetkę, która według tradycyjnych kryteriów aktorskiego emploi kwalifikowałaby go do roli "postaci z ludu", lub przebiegłego sługi, biorącego udział w fanaberiach pańskich, ale który „swoje wie”. I lojalnie pomaga panu w urzeczywistnianiu jego przedziwnych pomysłów".
1997.09.04, Opole, Galeria Sztuki Współczesnej Aneks, wernisaż wystawy -Teatr 13 Rzędów i Teatr Laboratorium 13 Rzędów Jerzego Grotowskiego w Opolu.
fot. Tadeusz Parcej
Zygmunt na pierwszym planie
fot. Tadeusz Parcej
"Kiedyś tłumaczył mi, że tak naprawdę źródłem głosu jest ziemia. Proces zaczyna się pomiędzy ziemią a uniesioną piętą człowieka; to tam rodzi się impuls, który ogarnia całe ciało i który kulminuje w działaniu głosem.
Nie sądzę, aby wiedzę tę czerpał z lektur, z taoistycznej wizji człowieka jako istoty rozpiętej pomiędzy ziemią a niebem.
Ta Zygmuntowa ziemia – to zapewne nie tylko podłoga sali, z którą dynamiczny kontakt stanowi oparcie dla pracy organizmu, nie tylko figura poetycka, mająca pobudzać wyobraźnię ucznia-stażysty – ale chyba i ziemia galicyjskiej wsi, którą kiedyś uprawiali nieodlegli przodkowie majstra Body and Voice".
Ten tekst, powstał krótko po śmierci Zygmunta. Miał pewnie oddać przywiązanie do wieloletniego kolegi, miał być dowodem docenienia jego wkładu pracy. Pracy oddanej, wykonywanej bez taryfy ulgowej, skrajnie zaangażowanej. Nie bez znaczenia pracy; i dla Teatru i jego całościowej myśli teoretycznej, badawczej, czy praktycznej. A wyszły, takie tam...
Niebawem ukaże się kolejna, monumentalna księga Ludwika, bardzo jej jestem ciekawa. Na jej potrzeby wyraziłam zgodę na bezinteresowne wykorzystanie prywatnych zdjęć, namówiłam kolejną osobę do podobnego gestu. Mam nadzieję nie żałować 'szczodrości'... Bo nie chciałabym czytać ponownie rewelacji, podobnych tym zacytowanym. Czy kolejnych, które po otwarciu linku są dostępne. Takich choćby, że w szpitalu wiązano Zygmunta do łóżka pasami i rzemieniami, bo (jakoby)... rzucał się kurczowo i napinał. Bo po 1/ byłam tam codziennie, więc mam powody myśleć na ten temat odmiennie, 2/ mój brat cioteczny jest na tym oddziale ordynatorem, i nigdy na podobne brewerie nie pozwoliłby. Ale rozumiem, to może być 'licentia poetica'.
Męczy mnie też już dość dotkliwie skłonność (zbyt) wielu opiniotwórczych osób, do rozpatrywania Zygmunta wyłącznie poprzez pryzmat zewnętrzności, genów, czy cech charakteru. Jeśli o wygląd choćby chodzi, było z nim całkiem, całkiem. W cytowanym linku są dodatkowe 2 zdjęcia obu panów, chyba wiem, który wygrywał kompetycję 'wygląd'. Inne kompetycje? dajmy spokój...
Będąc wraz z Z.M. w "garstce" członków założycieli późniejszego "Laboratorium", Ludwik, zdaje się nie lubić faktu, że po Zygmuncie zostają nie tylko słowa... Kiedyś "tłumaczył mi" napisał, bo tak, wiele tłumaczeń w sprawach praktycznego aspektu pracy teatru potrzebował. I nie ma w tym nic wstydliwego, po prostu miał inne zadania w zespole. Czas zatem, by wszelkie urazy (jeśli są) zasnęły snem sprawiedliwego, bo nawet jeśli są ledwie podskórne, wprawne oko je wypatrzy.
Naprawdę lubię cię i cenię Ludwiku, doceniasz to?
Ludwik Flaszen, autor wspomnienia i Zygmunt Molik - w obiektywie Andrzeja Paluchiewicza
19.11.2006, spotkanie poświęcone Tadeuszowi Burzyńskiemu i promocji jego książki "Mój Grotowski". Zdjęcie edytowane przez autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz