Ostatnio, moje działania w sieci krążyły wokół Genewy. Jak łatwo teraz odświeżyć wspomnienia, wystarczy wyszukiwarka Google. Genewę filmowano wiosną, niektóre drzewa były już w kwiatach gdy "ludzik" kierowany moim palcem przemierzał ulice i mosty. Wszystko było takie namacalne i idealne, no prawie.
Przylecieliśmy z końcem lata. Magnolia dowiozła nas do apartamentu. Samochód zatrzymał się na moście k/I'lle (de la Machine). Z jednej strony bezkres jeziora Lemańskiego z imponującą, wysoko wzbijającą się fontanną, a tuż obok maleńka wysepka obsadzona wiekowymi platanami. Na niej, perfekcyjnie odnowiony kompleks starych rzeźni. Mieści teraz galerie, restauracje i apartamenty - na pierwszym piętrze.
Otwierają się drzwi... i stajemy jak zaczarowani. Oczy oślepia pulsujący blask rzeki - jej kilkunastometrowej szerokości panorama mieszcząca się w szklanej ścianie. Rodan właśnie wypłynął z Jeziora i prezentuje swoją obezwładniającą urodę i potęgę. Ma pewnie 150 m szerokości. Po drugiej jego stronie tarasowate, kamienne promenady i monumentalna bryła - Mandarin Oriental, hotelu otoczonego zielonym restauracyjnym ogrodem. Widać było także niewielką publiczną plażę z leżakami i budkami z przekąskami ozdobionymi balonikami.
Voice and Body odbywały się na zaproszenie Theatre du Galpon. Droga do pracy to był raj dla zmysłów, pomimo wielkich upałów. 20 minutowy, leniwy spacer "środkiem" rzeki poprzez mostki, estakady i pomosty, ocieniony raz bujną roślinnością, innym razem cieniem rzucanym przez kompleksy budynków przyrzecznych, nie mógł być "karą". Na lewym brzegu rzeki przekraczało się R. du Stand, kolejno Bld de Saint-Georgers i świat zmieniał się nie do poznania.
Wokół siedziby instytucji finansowych, luksusowe butiki a tu - całkiem inna bajka. Mijaliśmy kamienice, które zyskały lifting, jedynie dzięki przepięknym, artystycznym muralom, i nagle, zza rogu wyłaniał się domek jak z piernika - rozłożysta drewniana chałupa z okiennicami obrośniętymi bujnymi bluszczami. Wewnątrz nastrój ni to starego pubu, ni to galerii z antykami. Tak prezentują się hole recepcyjne Galpon. Ciekawych mogę odesłać, jedynie, do poszukiwań fotografii Teatru.
Lubiliśmy mieszkać na Pl L'lle. Bliskość centrów biznesowych ma to do siebie, że wieczory opustoszają ulice z samochodów, tłumów i hałasów. Można zachwycać się urodą tego najbardziej, chyba, kosmopolitycznego miasta Europy w całkowitym spokoju. To też spacerowaliśmy do woli, ciesząc się długimi gorącymi wieczorami, widokami i przynoszącą ulgę bryzą od Jeziora. W apartamencie - na środku wielkiej wody - czuliśmy się swobodnie i dyskretnie, nie używaliśmy więc rolet, zasłon ani firan, nie potrzebowaliśmy też ubrań w te upały - przekonani, że jesteśmy zupełnie niewidoczni.
Jak bardzo się myliliśmy okazało się ostatniego już dnia pobytu; gdy zrobiliśmy sobie wypad do Mandarin Oriental. Wśród luksusów - art deco nic nie cieszyło nas tak, jak widok naszego apartamentu, po drugiej stronie. Było widać wszystko - jak na dłoni. I to niezwykle selektywnie!
Przylecieliśmy z końcem lata. Magnolia dowiozła nas do apartamentu. Samochód zatrzymał się na moście k/I'lle (de la Machine). Z jednej strony bezkres jeziora Lemańskiego z imponującą, wysoko wzbijającą się fontanną, a tuż obok maleńka wysepka obsadzona wiekowymi platanami. Na niej, perfekcyjnie odnowiony kompleks starych rzeźni. Mieści teraz galerie, restauracje i apartamenty - na pierwszym piętrze.
Otwierają się drzwi... i stajemy jak zaczarowani. Oczy oślepia pulsujący blask rzeki - jej kilkunastometrowej szerokości panorama mieszcząca się w szklanej ścianie. Rodan właśnie wypłynął z Jeziora i prezentuje swoją obezwładniającą urodę i potęgę. Ma pewnie 150 m szerokości. Po drugiej jego stronie tarasowate, kamienne promenady i monumentalna bryła - Mandarin Oriental, hotelu otoczonego zielonym restauracyjnym ogrodem. Widać było także niewielką publiczną plażę z leżakami i budkami z przekąskami ozdobionymi balonikami.
Voice and Body odbywały się na zaproszenie Theatre du Galpon. Droga do pracy to był raj dla zmysłów, pomimo wielkich upałów. 20 minutowy, leniwy spacer "środkiem" rzeki poprzez mostki, estakady i pomosty, ocieniony raz bujną roślinnością, innym razem cieniem rzucanym przez kompleksy budynków przyrzecznych, nie mógł być "karą". Na lewym brzegu rzeki przekraczało się R. du Stand, kolejno Bld de Saint-Georgers i świat zmieniał się nie do poznania.
Wokół siedziby instytucji finansowych, luksusowe butiki a tu - całkiem inna bajka. Mijaliśmy kamienice, które zyskały lifting, jedynie dzięki przepięknym, artystycznym muralom, i nagle, zza rogu wyłaniał się domek jak z piernika - rozłożysta drewniana chałupa z okiennicami obrośniętymi bujnymi bluszczami. Wewnątrz nastrój ni to starego pubu, ni to galerii z antykami. Tak prezentują się hole recepcyjne Galpon. Ciekawych mogę odesłać, jedynie, do poszukiwań fotografii Teatru.
Lubiliśmy mieszkać na Pl L'lle. Bliskość centrów biznesowych ma to do siebie, że wieczory opustoszają ulice z samochodów, tłumów i hałasów. Można zachwycać się urodą tego najbardziej, chyba, kosmopolitycznego miasta Europy w całkowitym spokoju. To też spacerowaliśmy do woli, ciesząc się długimi gorącymi wieczorami, widokami i przynoszącą ulgę bryzą od Jeziora. W apartamencie - na środku wielkiej wody - czuliśmy się swobodnie i dyskretnie, nie używaliśmy więc rolet, zasłon ani firan, nie potrzebowaliśmy też ubrań w te upały - przekonani, że jesteśmy zupełnie niewidoczni.
Jak bardzo się myliliśmy okazało się ostatniego już dnia pobytu; gdy zrobiliśmy sobie wypad do Mandarin Oriental. Wśród luksusów - art deco nic nie cieszyło nas tak, jak widok naszego apartamentu, po drugiej stronie. Było widać wszystko - jak na dłoni. I to niezwykle selektywnie!
Pani Ewo, nie wiem, czy Pani wspominalam, ze w Genewie spedzilam, zaraz policze, gdzies okolo pietnastu lat mojego zycia? Wiec spacerowalam razem z Pania...nad brzegiem jeziora i Rodanu. Nie wiem, czy Pani sobie wyobraza, ze wraz z nastaniem lata, gdy caly swiat marzy o wakacjach, mieszkancy Genewy najchetniej zostaja u siebie. Wiele osob ma lodke na jeziorze a inni, po prostu spotykaja sie codziennie na Genève-plage czyli basenie polozonym nad samym jeziorem, mozna sie kapac w przeszywajacej zimnem, krystalicznej wodzie albo w basenie. Przez ostatnie lata mieszkalam w dzielnicy Florissant (i tam pewnie wrocimy) i codziennie, za pietnascie osma wychodzilam do pracy ta sama trasa, zostawiajac syna w szkole Brechbuhl, tuz przy Wielkim, zdobionym zlotymi iglicami rosyjskim kosciele a nastepnie schodzilam przez Bourg de Four do pracy na placu Longemalle...Trwalo to pietnascie minut, ale zaswiadczam, ze to byly piekne chwile a spacery po spokojnej, zielonej Genewie maja tyle uroku...Przepraszam za przydlugi wpis, ale sie troszke roztesknilam...Sciskam mocno.
OdpowiedzUsuńholly, właśnie przydługość wpisu szczególnie mnie cieszy. Też z rozrzewnieniem wspominam Genewę, choć ja pewnie tam nie wrócę. Miasto wydaje się idealne do życia bo i nie za wielkie i ma wokół wszystko, czego do życia trzeba. Tak więc te 15 lat musiało być szczęśliwe. Zresztą, skoro nawet na wakacje nie ma powodu wyjeżdżać znaczy, że wszelkie potrzeby mieszkańców są zaspokojone. Okazuje się, w Genewie nawet do pracy podąża się ze śpiewam na ustach. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń