środa, 30 listopada 2011

Jorge Parente

O Jorge Parente wspominałam już  wielokrotnie, lecz mimochodem prawie, przy okazji innych opowieści. Czas to naprawić, rozszerzyć informacje, przybliżyć tego niezwykłego człowieka.

Niezwykłego z wielu względów. Po pierwsze: to Jego Zygmunt wybrał i formalnie mianował - kontynuatorem. Po drugie: to niezwykle profesjonalny i oddany pracy fachowiec. Po trzecie: wspaniały, uważny i ciepły człowiek.

Oddanie się w jego ręce jest gwarancją sukcesu. No, może prawie gwarancją, bo o nie wszystkich działaniach innych względem nas można powiedzieć, że są skazane na sukces. Tak wiele przecież zależy od nas samych. Od determinacji; chęci do niełatwej pracy, gotowości na eksplorację wnętrza, często na pot i łzy. Pewne jest jedno, Jorge dołoży wszelkich starań, dostarczy instrumentów - aby osiągnięcie sukcesu było na wyciągniecie ręki. Tak więc aktor, wokalista, tancerz czy mówca, każdy kto poszukuje szeroko pojętego samorozwoju - już nawet po 5-6 dniach pracy może zmienić swoje życie. Znaleźć kontakt z ciałem by - poprzez 'słuchanie' tego, co mówi uwolnione z napięć ciało - odnaleźć swój naturalny głos. Głos, który nie zawodzi, który wydobywa się z naturalnym oddechem, który stanie się mocny i pomocy. W każdym ludzkim działaniu.

Jorge, naturalnie, nie od razu osiągnął swój obecny status. Wiele lat,  rok po roku pracował na stażach Głos i Ciało. Kolejno był asystentem Mistrza, z czasem sam zaczął prowadzić warsztaty. I tak minęło lat 20. Jego umiejętności są więc ugruntowane. Zygmunt Molik obserwował go latami, wciąż wymagając więcej, wciąż podnosząc poprzeczkę. Nic dziwnego. Sposób na impostację głosu powstał przecież w legendarnym Teatrze Laboratorium. Jego zręby współ-opracowywał sam Jerzy Grotowski. Zygmunt natomiast, prawie 50 lat dopracowywał tę metodę jak najgłębszego kontaktu człowieka z głosem. Trudno się więc dziwić, że wiedzę tę chciał przekazać w najwłaściwsze ręce. Trudno się dziwić, że długo wahał się i długo nie był pewien. Rozważał wybór, bo były tysiące tych, których poprowadził.

Będąc już w podeszłym wieku zaczął martwić się nie na żarty; dziesięciolecia doświadczeń mogą pójść na marne, gdy rychło nie podejmie decyzji i nie wskaże sukcesora. Zaczęłam go wówczas nakierowywać - na rozważenie kandydatury Jorge. Nie poddawał się łatwo. Pewnie wciąż marzył o spotkaniu nieosiągalnego, mitycznego ideału następcy-przewodnika. Kogoś, kto tak jak on, odda się prowadzeniu stażystów bez reszty, bez taryfy ulgowej, na całe życie. W desperacji (?) zaczął mówić, że to ja byłabym 'idealna'. Żartowałam, nie dla mnie, i o wiele za późno. Gdy ciebie zabraknie, perswadowałam, będę już pewnie 80 letnią staruszką. Nie za wiele się pomyliłam :)

Koniec końców - podjął decyzję. Byliśmy w Paryżu (sądzę IV/V 2001). Mieszkaliśmy w pobliżu Panteonu, w paryskiej 'piątce'. Jorge, asystujący w zajęciach, odprowadzał nas po warsztatach. Na rogu ulic Tournefort i Amyot, pod obrośniętym zielenią płotem - Z.M. wręczył następcy pisemne potwierdzenia woli. Potwierdzenia te przygotowałam dużo wcześniej na papierze firmowym Instytutu Grotowskiego, w językach francuskim i angielskim. Dopiero po 2 latach Jorge odważył się podsunąć je ponownie Mistrzowi. Wciąż brakowało... osobistego podpisu.

Jorge lubię również dlatego, że w 'miłosnym oddaniu' Zygmuntowi upodobnił się do niego wręcz niebywale. Ten sam namysł i wyważenie osądów. Ten sam spokój, rozwaga i dystans. Nawet drobne gesty takie same: palenie papierosa, podnoszenie... kieliszka z winem. Taki sam stosunek do Żony; ciepły, serdeczny, oddany i zachwycony. Miło patrzeć, każdy to podkreśla. Pracowity. Zoe twierdzi, że "nie może przestać pracować".

Ostatniej wiosny gościłam Jorge'a we Wrocławiu dwukrotnie, raz nawet mieszkał u mnie. W ostatnich dniach spotkaliśmy się kilkakrotnie w Paryżu. W sytuacjach oficjalnych i prywatnie. Potwierdzam zatem z przekonaniem, dobrze doradziłam Mężowi.

Od śmierci Zygmunta Jorge coraz więcej staży prowadzi już na własny rachunek. Kilka dni temu przysłał mi informację o najnowszym, planowanym stażu, który ma się odbyć  6-11 grudnia w Lizbonie.  Pięknie napisaną po angielsku. Język angielski to kolejne wyzwanie Jorge'a. Portugalczyk z urodzenia, Paryżanin z wyboru, tworzy stronę internetową także po angielsku, i stara się, stara się nauczyć także i tego, obecnie najpopularniejszego, języka.

O swoich workshop'ach pisze:
Jorge Parente czerpie swoje podejście edukacyjne z ważnej ze względów pedagogicznych i artystycznych Metody, której jest sukcesorem, po długiej współpracy w charakterze asystenta Zygmunta Molika.
Jorge Parente aktor, reżyser teatralny i specjalista nauczania opracowuje obecnie program szkolenia. Szkolenia; by przekazywać metodę "Voice and Body" Zygmunta Molika nowym zwolennikom we Francji i za granicą.


Jorge Parente z Zygmuntem Molikiem; w trakcie przerwy w pracy stażowej w Sali Wytwórni Naboi mieszczącej się w Lasku Vinceńskim, czyli: w Ośrodku Kultury La Cartoucherie, Bois de Vincennes, Paris.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Czy ktoś zgadnie ?

Czy ktoś zgadnie, gdzie zrobiono zdjęcie i kto został sfotografowany?
A właściwie nie ma co zgadywać skoro w tle widać, wyraźnie, knajpkę z częścią napisu
... De Paris.  Raczej nie mam talentu do zagadek.

To ja, dojrzałam jak francuskie sery (po stosownym czasie) różnię się więc lekko w stosunku do tego co dotychczas, na swój temat, zamieściłam w sieci. Do kompletu: Thierry de Bresson (Paryż), stażysta V&B w latach 90-tych ub. wieku oraz organizator staży Molika w Paryżu - jako fundator "le Theatre et l'Oiseau" oraz Magnolia Papastratis (Genewa), także stażystka i także sprawna organizatorka. We współpracy z Theatre de Seraphin i Theatre de la Parfumerie gościła - V&B, także w salach - Theatre Galpon. To tę naszą wizytę w Genewie opisałam - 18.02.2011.

Zdjęcie powstało niedługą chwilę po wyjściu ze spektaklu wrocławskiego Teatru ZAR w Kościele Św. Mederyka (St. Merri). Była to III część Tryptyku - Anhelli - wołanie, w kolejnej, świeżej wersji. Boże, jak Oni śpiewają! Jestem dumna z niewątpliwych i nieustających sukcesów Teatru ZAR, tym bardziej że w początkach pracy wielokrotnie pomagał im Zygmunt. "Nie byłoby Teatru ZAR gdyby nie Pan Zygmunt" powiedział niedawno publicznie Jarosław Fret, Dyrektor i Teatru i Instytutu im. J. Grotowskiego. Miło słyszeć jak docenia tamtą współpracę.

Czy uwierzycie, że ci co nie wieszli na Spektakl, z braku miejsc...  ronili łzy?
Cudowne i poruszające w czasach uważanych za bezduszne.
 http://www.teatrzar.art.pl/projekty/przedstawienia/anhelli 
...Długo szukając (w rejonie Beaubourg, w piątek na dodatek) znaleźliśmy, w końcu, miejsce dla kilkunastu amatorów zupy cebulowej, niezłego wina i baraniego udźca. Bawiliśmy się wspaniale, co widać choćby po ilości prezentowanych w uśmiechach zębów. Wielka chęć na zapalenie papierosa opanowała mnie po gromadnych wspominkach i snutych, na wyłącznie jasną przyszłość, planach. Oby wszystkie się udały, zresztą przecie, dlaczego miałyby się nie udać?

Zdjęcie jest autorstwa ogólnie znanej, podziwianej i szanowanej blogowej artystki.
Tylko sza, sza, jeszcze gotowa mnie udusić, nie konsultowałam zgody na publikację.


czwartek, 17 listopada 2011

Molik potrafił również - zniechęcić.


W Gazecie Wyborczej z 10-11 listopada znalazłam wywiad z Gianbruno Torrano. Opowiadał o wszystkim po trochu: o meczu, Sylwestrze w ciemno oraz festiwalu teatralnym, który prowadzi w Jelczu-Laskowicach. Tudzież...o swoim udziale w warsztatach prowadzonych przez Zygmunta Molika. Warsztaty te uzmysłowiły mu, że prawdziwym aktorem nigdy nie zostanie.
Kim był i kim stał się Gianbruno, zaciekawiłam się niebywale. Również dlatego, że pierwszy raz usłyszałam zdanie: "Molik mimo podeszłego wieku był w świetnej kondycji, ale ćwiczył wiele godzin dziennie. Ja nie byłbym w stanie poświecić się do tego stopnia".

G. Torrano (trzydziestolatek) pochodzi z toskańskiego Livorno położonego nad Morzem Tyreńskim. 'Z królestwa wina i renesansu' przeniósł się do Wrocławia ponieważ, w moim mieście, znalazł energię, której brakowało mu w Italii. Uważa nawet, że Toskania dobra jest jedynie na wakacje bo planów realizować się tam nie da. Jego miłość do Miasta zaczęła się od szukania taniego miejsca na spędzenie Sylwestra. Z grupą przyjaciół, na chybił-trafił, wybrali lot do tajemniczego Wroklav przez włochów zwanego również Breslavia - w obie strony jedyne 50 E. Wrocław zrobił na nich mieszane wrażenie; bajkowe centrum i kontrast z okolicą przydworcową (gdzie zamieszkali w hostelu). I być może nigdy już by tu nie wrócił gdyby nie namowa szefa grupy Theatralia Pietro Cennamo, w której to cooperativie grywał Gianbruno już od licealnych czasów. P. Cennamo uczył się u Grotowskiego w Pontaderze, mówił o tym z wielkim uznaniem i gorąco zachęcał do odbycia stażu.

Tak więc, po kilku miesiącach, Gianbruno wylądował we Wrocławiu ponownie by, chwilę potem, po odbyciu stażu, dokonać przełomowego dla siebie odkrycia. Jest to o tyle zabawne, że gdy w marcu 2008 prowadził nabór na warsztaty w Teatrze Korba - jeden z wymogów brzmiał: gotowość do intensywnej pracy. Od intensywnej pracy uciec trudno a cała jego dolnośląska kariera dowodzi, że pracy się jednak nie boi. Rezygnując z aktorskiej kariery pozostał w teatrze. Stał się organizatorem festiwalu teatralnego. To także rodzaj przypadku w jego życiu. W biznesowej podróży polsko-włoskiej trafił, w 2008, do Jelcza - Laskowic. Poza prezentacjami możliwości firm z obu krajów wystawiono też kilka spektakli. Zachwycony Burmistrz zaproponował stałą współpracę; wkrótce powstała Melodrama, a przyjeżdżały na nią grupy z Włoch i Polski. Trochę później Festiwal zmienił się w pokaz szkół teatralnych z całej Europy zaś reżyserzy i wykładowcy wielu europejskich szkół prowadzą, w jego ramach, warsztaty lalkarskie, wokalne i ruchowe. W 2012 odbędzie się V edycja.

Gianbruno stworzył też Fundację "Wieża Babel", która objeżdża ze spektaklami miasta dolnośląskie. Rozpoczął również renowację XIX wiecznego pałacyku przeznaczonego na warsztaty teatralne, prezentację spektakli i hostel dla aktorów z Europy. Ponieważ energii zostało mu jeszcze sporo założył agencję konsultingową; pomagającą włochom w założeniu firmy we Wrocławiu. Prezesuje - w Wine and Food Center.
Takich ciekawych ludzi można było spotkać na V&B, tacy ciekawi ludzie mieszkają we Wrocławiu.