W marcu ubiegłego roku zgłosiła się do mnie młoda magistrantka wrocławskiego kulturoznawstwa. Bardzo dziewczęca, troszeczkę zawstydzona, z pięknym uśmiechem. Uśmiecha się nie tylko całą buzią ale i wielkimi brązowymi oczami. Znano ją już u nas i lubiano, w Instytucie Grotowskiego była cenioną wolontariuszką.
Pojawiła się ponieważ swoją magisterską dysertację postanowiła poświecić - Zygmuntowi M. Wpisuje jej się On, mianowicie - w pozycję performera. Temat uzgodniła wcześniej z zachwyconym uczelnianym promotorem. Postanowiła rozprawić się z tematem do wakacji jeszcze by obronić pracę przed jesienią. W jesieni zamarzył jej się Londyn.
Ja też się uśmiechałam, Joannę kupuje się od razu. Lecz uśmiechałam się bo...obawiałam się mimowolnego podkopania wiary entuzjastycznej dziewczyny w realność przedsięwzięcia - trzy miesiące wydały mi się dalece niewystarczające. Miałam rację i bynajmniej mnie to nie cieszy. Cieszy mnie natomiast to, że czasu znalazło się dużo więcej.
W maju nadarzyła się okazja poznania Joanny z Jorge Parente - kontynuatorem pracy metodą "Głos i Ciało", jak wiadomo gościł we Wrocławiu na Making Tomorrow's Theatre. Polubiwszy ją, już po pierwszym wymienionym zdaniu, zaproponował udział w warsztatach w Lizbonie. Zauroczony nią był także, a jakże - Tiago Porteiro (mało kto tak jak On wspiera Jorge) zatem... pospieszył z serdeczną deklaracją "wiktu i opierunku". Niczego, uchowaj Boże, nie sugeruję, Tiago jest w satysfakcjonującym związku, ma po prostu wielkie, gorące portugalskie serce. Trudno o bardziej fortunne zrządzenie losu ( tylko odrobinkę sterowane przeze mnie). Tak więc stało się możliwe osobiste i namacalne poznanie słynnej metodyki pracy Zygmunta Molika.
Joanna wróciła oszołomiona, zachwycona i zakręcona. To dość powszechny stan po odbyciu stażu. Jej entuzjazmu nie ostudzał nawet oczywisty fakt; konieczność przedłużenia badań. Zdała sobie bowiem sprawę jak wiele dodatkowej pracy ją czeka nim/by dzieło magisterskie ujrzało światło dzienne. Wróciła zatem na kolejny staż, potrzebując rozszerzenia wiedzy i chłodniejszego spojrzenia na sposób zdobywania umiejętności 'metodą', która tak ją zafrapowała. Zamieszczony poniżej tekst angielski powstał na 'zamówienie prowadzącego' - po trzecim już udziale w stażu w Lizbonie (6 - 11 12 2011).
I can’t remember exactly, but I think it was the 4th day of the workshops. After getting familiar with the letters from the Zygmunt Molik’s alphabet, and intensive working, we created a song.
We were singing quite a lot, the rhythm and the melody were changing, but the harmony stayed the same. This workshop gathers people form different professions, with different reasons for attendance and different theatrical and musical experience or background.
This continuing learning experience, and this specific method has turned out to be a very effective tool to use when working with my voice. Moreover, in my opinion it is also a perfect tool used to examine how the body-voice think, react and work. Scores, that are being created from the letters are a solid theatrical method not just for the professionals. This method not only improves the voice, but also stimulates the creativity, teaches how to work with a partner, a group, an environment. In addition, it strengthens the receptivity, and teaches humility.
Despite the fact that the alphabet letters are designed to suit people different ages and abilities, the workshop can be challenging. Even though you need to be physically fit for the workshop, the biggest effort is exercising the weight of what’s here and now, and being brave enough to ``give yourself a voice``. This method can also be used to work with the script to discover its new versions and give the word an appropriate sound. For me, the most important, beneficial and challenging thing that I have started learning during this particular workshop is hearing and understanding your own voice, that is being born inside of you.
Jorge Parente is Zygmunt Molik’s student who inherited his theory and now shares it with others. He is a wonderful teacher who guides you through the obstacles in order to find and free your natural voice. The workshop is hard, intensive but brings you a lot of pleasure, therefore I feel proud to recommend it to everyone who wants to perfect their voice and find its meaning work during.
Jorge Parente nadzoruje pracę nad respiracją przy ścianie.
Staż w Lizbonie, w którym J. Kusz wzięła udział. Fot. własna.
Ewo,
OdpowiedzUsuńPomysł napisania pracy magisterskiej uważam za genialny, sama bym się z przyjemnością takiego zadania podjęła, gdyby był ku temu czas i możliwości. Ale, jako doświadczona nieco teatrolożka uważam, że temat jest ewidentnie za obszerny na te kilka miesięcy...Cierpliwości! im dłużej posiedzi nad nad nim, tym lepsza będzie jej praca. Pewnie jednak i tak będzie się musiała ograniczyć tylko do wycinka pracy...Czy angielski tekst to jej wrażenia z workshopu?
P.S. Znów mam kłopoty ze zdjęciami, nie wiem czemu.
holly, jestem niewyczerpanie cierpliwa. :)) Też uważam, że wszelki pośpiech mógłby wpłynąć na jakość, więc nie przyszłoby mi do głowy "dociskanie" J.K.
OdpowiedzUsuńTytuł posta miał być żartobliwym przymrużeniem oka. Widzę, że nie wyszło. Przepraszam więc za wprowadzenie w błąd.
Tak, ten tekst jest jej opisem; całkiem udanym moim zdaniem. A ty co sądzisz, znając angielski znakomicie?
Zmartwiłam się, że zdjęć nie widać, tym bardziej że "znów". Zdjęcia przenoszę z korespondencji bezpośrednio, lub po uprzednim zarchiwizowaniu - przy pomocy opcji blogowej. Nie wiem co mogłabym zrobić, nie wiem czy inni też mają ten problem. Widać wciąż nie za bardzo wiem co czynię.
Myśl, że mogłabyś się podjąć zadania pisania o Z.M. i to z przyjemnością, jest niezwykle ekscytująca. A to by było!Z twoim piórem,wiedzą i dociekliwością. Eh marzenia; choć marzenia po to właśnie są by marzyć do woli. I niektóre nawet się spełniają(!?). Pozdrawiam.
Ewo, rzeczywiście, Pomarańczowego nie widać. Oba lizbońskie zdjęcia są niewidoczne. A może one są zbyt duże? Może zmniejszyć?
OdpowiedzUsuńDziewczyna ma szczęście i dobrego nosa. Taki temat to skarb. Trzymamy kciuki, by uskrzydlał. A muzy niech rozsiewają wenę.
tamaryszku, podłubałam, może tym razem widać. Jeśli nie, poczekam na wizytę kogo mądrzejszego.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Dziewczyna wie i czuje, jak to przy dobrym nosie bywa. Obie dziękujemy za uskrzydlające słowa. Pozdrawiam
Ja też niestety nie widzę fotek, ale dam głowę, że jak pierwszy raz czytałam artykuł, zaraz po opublikowaniu, to były tutaj!
OdpowiedzUsuńCo do pracy magisterskiej, to ja moją pisałam cały rok akademicki, plus wakacyjne wieczorne przygotowania w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, bo właśnie w stolicy pracowałam wtedy w wakacje. Trzy miesiące? Nie wyobrażam sobie. Ale wszystko się zmienia tak szybko, teraz, po paru latach, czas chyba pędzi jeszcze bardziej, a studenci są szybsi i sprawniejsi?
;)
Pozdrawiam serdecznie!
czaro, cuda jakie czy co z tymi fotkami. U mnie są!
OdpowiedzUsuńZ pracami magisterskimi różnie bywa. Zygmunt M. napisał swoją na 1-2 ledwie strony a i tak dłubał przy niej 3 (!?) tygodnie. Widać tak skondensowana mądrości była wielkiej, bo ją zaakceptowano(Wydz.Estradowy PWST Wa-wa)
A czas i studenci faktycznie - raczej szybsi! Choć Joanna K. raczej na szybkość nie stawia. Tak to czuję.