piątek, 13 stycznia 2012

Straciłam dziś głowę

Straciłam dziś głowę. Wyłączyła się, gdzieś wieczorem chyba było. Śniło mi się, że czytam „Bluszcz”. Udało mi się trafić po trzech miesiącach nie widzenia, może to dlatego, z radości.

Zawieje i kurzowe zamiecie, a ja, z przezornie upchanymi w torbie płóciennymi siatkami - przed siebie. Trzeba wstać od klawiatury, wytchnąć od tytoniowych obłoków, rozruszać mięśnie i kości. Bolą, męczą się już ze mną dość długo. Stwierdziłam ze zdziwieniem, że lodówka znów pustawa. Ostatnio często stwierdzam to ze zdziwieniem, mam nawet teorię; gdy tak szumi, skrzypi i stuka to wcale nie ma dość (jak moje kości nie przymierzając). I może wcale nie będę musiała kupić w końcu nowej. To bieganie, szukanie, mierzenie czy to ta, i czy zmieści się tu właśnie. Brrr. A jeszcze przywieźć tą nową, wywieźć starą; no wrogowi nie życzę. Teoria? stuka tak i chrzęści bo ktoś w niej buszuje, jak tylko stracę czujność. Tak się pocieszam. Bo ja przecież jem niewiele, no nie tyle, żeby co chwile była pustawa, to pewne.

Ale koniec końców, dobrze że wzięłam siatki. Nie zapomnieć o portmonetce, ubrać się stosownie, wygodne buty, buty ważne jak chcę się poruszać z rozsądku. Nie z dobrej woli przecie będę się poruszać; komu chce się iść do warzywniaka, mięsnego, piekarni czy spożywczego, i to w zimie. A potem wracać z siatami - każda 10 kg, a lewy bark i mały prawy palec nożny boli. No więc idę, atawizm mną kieruje, bo co innego by to było. Sama jak ten palec, a siatki po 10 kg. Na dodatek wciąż dezaktywujące się, w lodówce i na balkonie. Bo tam wystawiam gary by wystygły. Potem ich zawartość parceluję na porcje i... gotowe bulioniki czekają na swą kolej.

A właśnie, nastawiłam gar rosołu. Muszę znaleźć głowę, zejść na dół i zobaczyć czy bezpiecznie mruga. Mruga, to dobrze, będzie na zaś. Kupiłam to wszystko, te indyki, kury i woły. Te jarzynki, owocki i serki. Mleko, mleko koniecznie. Rano do kawy, a czasem i po południu do kawy. Dużo mleka bo gorąca kawa parzy. Do kawy kupiłam serduszka cynamonowe, pycha, próbowałam. Jeszcze jogurt naturalny, najlepszy do sałatek. Śmietanę lubię, ale nie powinnam, nie za często cholesterol się kłania. Co by się nie kłaniało jogurt z kulturami najzdrowszy, postanowiłam. Ser, może nie twardy, lepszy dojrzewający. Mniej zatyka żyły. Więc camembert, wezmę z pieprzem. Sałata, wezmę tę umytą i rozdrobnioną. Pewnie mniej zdrowa ale i mniej absorbująca. Cytryny dwie, dobre do sałatek, sosów, zup i do tej sałaty. Nie mam cebuli, 2 białe wystarczą. Chlebek, o, byle jakiego nie kupię, mowy nie ma. Musi być na zakwasie, z pełnej mąki, najmniej 5 zł za 30 dkg, inaczej oszukany. I tycie jogurciki Pro Serce, będę piła codziennie, na pewno się odwdzięczą. Dwa pieprze do mielenia, jeden kolorowy, będzie smaczniej i ładniej. Ok. Biała kiełbaska, wolę tą cienką, jakaś smaczniejsza. Będzie do żurku, ekologiczny mam w szafce, mam też te dwie cebule, dam radę.

Już widzę Zygmunta jak zaciera ręce. Jak się cieszy zaciera ręce, lubię jak się cieszy. Ja się krzątam, pichcę, mieszam i myję. Na bieżąco. Nie lubię jak mi się zbiera w zlewie i dokoła. Potem siadamy, oczy mu się śmieją do talerzy i talerzyków. Mruczy, mistrzostwo świata mówi. Ritz - mówi. Popija wino po łyczku, ja też po łyczku, gdzie się spieszyć, nie warto. Nie dźwigaj tyle Ptaszynko, mówi. Straszne siatki znów przyniosłaś, i po co tyle. Nie dźwigaj, dobrze ci mówić, same nie przyjdą, mówię kokieteryjne, bo fajnie tak o bzdurkach pogadać. Dźwigam tak całe życie i dobrze, nie? To co koniaczku teraz, i mała kawka; dobrze?

Sto czterdzieści trzy dwadzieścia osiem. Ma pani trzy dwadzieścia osiem? Portmonetka piszczy lekko ale szwów nie pruje, dobra dziewczynka. Człapię teraz z godnością, dobrze że wygodne buty chociaż wzięłam, doniosę. Wodę na rosół nastawię od razu, może nie zawrze zanim umyję mięso. Pogotuje się zanim obiorę jarzyny i wypakuję te okropne siaty. Teraz zjem coś w końcu, bo się wykończę. Jak zjem to poczytam chwilę Bluszcz, poleżę, nogi dam wyżej. Odpocznę. Śniło mi się że czytam Bluszcz.
Straciłam głowę.

8 komentarzy:

  1. Stracić głowę, by wpaść w taką czasoprzestrzeń, gdzie rozmawia się z Zygmuntem o błahostkach... to fajna sprawa. Mam nadzieję, że to trochę trwało, starczyło na posmakowanie kawy i koniaczku. Może nawet na lekturę całego "Bluszczu"?
    Ale świetnie, że kupujesz z wizją. Od razu przeczuwasz różne przyszłe obiadki. Ja mam w głowie jeden najwyżej "plus" baza, do której nie muszę uruchamiać wyobraźni. Wolę Twoją wersję. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. tamaryszku, żebyż to wyobraźnia. To praktyka + czasu i chęci na zwykłe zakupy mniej. Moja lepsza wersja uruchamia się dopiero przy doborze zachcianek. Jeszcze chwila a sama opanujesz to mistrzowsko, obiecuję.
    Z "B" tak łatwo nie poszło, ledwie kilka artykułów za mną. Przyjemniej mi wpadać w czasoprzestrzenie, szczególnie że w czasie weekendu ich nie brak.

    Na rozmowy z Zygmuntem czas znajduję, nie tylko o błahostkach; na prawdę fajna sprawa. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewo,
    Tyle w tej krzątaninie ciepła i miłości, że aż mi się w oczach łezka zakręciła. Bo sama, ale jakby nie sama, i te zakupy przynosisz jakby nic się nie stało, a to oczko w rosole podglądasz, jakby pan Zygmunt miał je za chwilkę podziwiać. Cała Ty w tym "straceniu głowy" , troskliwa i dowcipna, myśląca o innych i mądra, zapobiegliwa i wspaniała. Tęskno mi za Tobą, oj tęskno!

    OdpowiedzUsuń
  4. holly, teraz to tylko mi chlipać przyjdzie. Tęskno, za wieloma sprawami. Gdybyśmy jeszcze umieli jak najlepiej przeżyć dziś.
    Tropienie oczek w rosole ma sens, bo pewności nie ma kto się z nich ucieszy.
    Dziękuję za przymiotniki, nie zaszkodzi usłyszeć że nie najgorzej ze mną. Serdeczne uściski.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny wpis Ewo... Ja też się wzruszyłam, poza tym potwierdzasz moją tezę, że jesteś Królową Rosołu! W grudniu żywiłam się głównie tym więc myślałam o Tobie non stop ;)
    (I tylko nie byłabym dzieckiem swojej generacji, gdyby uporczywie nie nasuwała się feministyczna lektura - czy Zygmunt nie pomagał Ci dźwigać tych siat?)

    OdpowiedzUsuń
  6. czaro, rosół z zawartością - jako baza wielu kulinarnych poczynań. Gotuję w każdym miesiącu - proszę więc o ciepłe myśli nie tylko w grudniu!

    Bardzo słuszne pytanie, feministko! Też uważam się za cząstkę zacnego grona feministek!

    Otóż nosił, lubił "akcję zakupy", puki zdrowie pozwalało. Targał, pchał wózki na kółkach (to nie łatwe, gdy wypakowany po brzegi). Jako prawdziwy mężczyzna czasem 'wykręcał' się od jarzma, powołując na wskazania lekarskie. Nie mniej, nigdy nie zapomniał o użalaniu się nad moim krwawym losem :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Trochę mi tu teraz dziwniej, bo... nie uważam się raczej za cząstkę (jakże przecież) zacnego grona feministek ;)
    Ale znaczenie rosołu jako bazy chyba jednak pojmuję i doceniam.
    Jednak przede wszystkim (mimo wszystko?) czytało mi się ten Twój wpis Ewo świetnie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Logosie, witaj (z daleka?). Niniejszym, zostajesz namaszczony, do grupy wspierającej (czirlider?).
    Jak to miło, że 'ktoś' skomentował (w końcu) moje świetne pióro. Zrewanżuję się! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń