A raczej, lata życia setek tysięcy kobiet, z mniej lub bardziej manifestowaną ekscytacją i marzeniami ich wybranków - ach, przeżyć choćby tydzień z... Marylin. I mnie to nie ominęło. Było mi o tyle łatwiej, że i ja Marylin pokochałam. I kocham do dziś gorąco, bo - przypomnijmy sobie - może być inaczej?
Dni mijały, czas płynął. W życiu Zygmunta pojawiła się inna ekranowa boska; równie elektryzująca blondynka Nicole Kidman. Co prawda bez tych wszystkich nieziemskich krągłości i kociego wdzięku; uosabiała widać jednak to wszystko, czego z wiekiem zaczyna brakować coraz bardziej. Co tajemniczo gdzieś znika bezpowrotnie. Tę smukłość i wiotkość trzciny, ponad przeciętny wzrost, burzę loków, świeżość i niewinność. I jak tu mierzyć się niewysokiej brunetce (tak, tak, taka jest prawda) z kolejną nimfą? Nawet nie próbując, również pokochałam.
Czas płynie jak zazwyczaj, a tęsknota za Marylin wydaje się odżywać na nowo. W filmie o niej starano się zmierzyć z owym mitem, a skutek opisano już po wielokroć (również w blogach). Ciekawe, czy i teraz Zygmunt mógłby wzdychać - do nowego ekranowego wcielenia kwintesencji kobiecości, czy i ja mogłabym. Otóż tak, mogłabym, na pewno.
Do kina poszłam sama bo chciałam; po - 1./ uniknąć kolejnego zewnętrznego osądu, po - 2./ zaprezentować na mieście nową torebkę, bez konfrontacji z innymi pięknymi. Torebkę, nie z tych o jakich można by myśleć w kontekście rozważanych tu stylów, wiecznie młodych div ekranu. Jest w stylu bliższym Margaret Thatcher, coś w sam raz dla damy, o której czas nie zapomniał. Filmu o żelaznej damie nie planuję jednak oglądać. Studium wczesnego stadium demencji mam - bez wychodzenia z domu (!?) :). Nie potrzebuję też 'dowodu', że kobieta, nawet gdy osiągnie szczyty, skończy jako schorowana, ogłupiała staruszka, odnosząca całe swe życie do (niezbyt udanego, koniec końców) męża.
Tak spędziłam jedno z najmilszych od dawna popołudni, w niewielkiej sali (ma ok. 80 miejsc). Byłam całkiem sama, a izolacja akustyczna sprawiła, że na półtorej godziny, bez przeszkód, weszłam całą sobą w opowiadaną na ekranie historię.
Zawsze lubiłam i ceniłam filmy brytyjskie (ten jest koprodukcją z USA) za szczególną staranność. Tak jest i tym razem; plenery, scenografia, kostiumy i garnitur wykonawców - wszystko na najwyższym poziomie. Dotychczasowy producent i reżyser telewizyjny - Simon Curtis, mistrzowsko wykorzystał wszystko to, co oferuje przemysł filmowy. Świetny jest też scenariusz, choć początkowo wartkie tempo filmu po połowie lekko siadło.
Jest 1956 r., czas w którym Brytania wygrzebuje się z powojennego niedostatku. Tej biedy w filmie, pełnym przepysznych wnętrz, nie widać. Czuje się ją jednak w reakcjach ludzi porażonych przepychem i pozoranctwem Hollywood, które zawitało z impetem wraz z 'ikoną seksu i blichtru' na plan filmowy do zaciskającej pasa Anglii.
Pomimo znakomicie zagranej - przez Michelle Williams swojej roli, nie odbieram jej jako personifikacji Marylin M. Przypomina ją wizualnie, wygrywa niuanse osobowości zagubionej i niepewnej siebie kobiety pragnącej uznania i nie potrafiącej żyć bez blasku jupiterów. tej, która pomimo męki na jaką bycie ikoną ją naraża, inaczej żyć nie chce. Taką osobą M.M. mogła być, tak się o niej sądzi, lecz Michelle Williams to nie jest Marylin. Choć przyznaję, tylko dlatego, że... Marylin nie sposób "zagrać", Marylin była i jest - jedna-jedyna. I już.
Ta skonstruowana, przez M. Williams i reżysera, "ikona seksu i blichtru" nie może żyć bez mężczyzn, jej niepewność siebie musi karmić się kroplówkami z ich uwielbienia, bezwarunkowej akceptacji i wyłącznej uwagi. A na dodatek pragnie męskiej szczerości; każdy wyłapany fałsz odbiera histerycznie i uśmierza lekami - by nie cierpieć. Będzie cierpieć do końca świata. Gdy miało się warunki fizyczne M.M., jej wdzięk kobiety-dziecka oraz naturalny talent aktorski - od mężczyzn można było się spodziewać jedynie żądzy, powściąganego lekceważenia i zawiści. Żądzy, bo cudownie piękna i seksualnie trudno osiągalna. Lekceważenia, bo niedouczona, rozchwiana emocjonalnie, kapryśna i zdradziecka. Zawiści, bo pomimo tych pozornie nieznośnych i nie do przyjęcia cech - nie sposób było nie stracić dla niej głowy i nie sposób było, w osłupieniu, nie podziwiać jej ekranowych wcieleń.
W tym filmie pozwolono nam przyjrzeć się filmowemu światkowi lat pięćdziesiątych z najwyższej półki. Tym bufonadom, intrygom, zawiściom i wyłącznie egocentrycznym marzeniom. Młoda, utalentowana i ekscytująca gwiazda miała jedynie pomóc wszystkim tym personom (w ich mniemaniu nie dorastała im do pięt ) w ugruntowaniu statusu, polepszeniu samopoczucia czy, po prostu, błyskawicznemu wybiciu się przy okazji współpracy z tak wyeksponowaną gwiazdą. Każdy chciał tę gwiazdę zawłaszczyć i wykorzystać wyłącznie dla siebie. Nawet niewinny, szczery i oddany 'trzeci' (Eddie Redmayne) powie w końcu: rzuć to wszystko i zostań ze mną. Wyobrażam sobie co też on - Colin, mógłby jej zaproponować w zamian.
Jedyną osobą, która w tym filmie szczerze podziwia i docenia gwiazdę jest "wybitna aktorka" - grana przez Judi Dench. No proszę, kobieta potrafi być bliźnim dla kobiety; lubię takie wiadomości - bo są prawdziwe.
Ekranizację trzech, jednocześnie książek Colina Clarka nakręcono z lekkim przymrużeniem oka. Choćby ostatnia scena; gdy ekranowa Marylin śpiewa o późniejszych (bo już poza akcją filmu) dokonaniach Colina. Bardzo to doceniam, jako że choćby lekki dystans do siebie i do opowiadanych historii zbyt często jest pomijany. Nawet wtedy gdy film (czy inna produkcja artystyczna) traktuje o sprawach naprawdę śmiertelnie poważnych, owo przymrużone oko z wyczuciem zaserwowane może przynieść zbawienny skutek.
Przy okazji polecam wrocławskie kino, takie, jakich pewnie nie za wiele. DCF "Odra-Film", przy Piłsudskiego 64 a. Lata całe mieściło się tam kultowe kino 'Warszawa'. Po remoncie tamten klimat, szczęśliwie, pozostał. Nawet pomimo kilku, teraz, sal rozmieszczonych na 3 poziomach wciąż jest tu kameralna atmosfera. Brak zapachu popcornu choć są i barek i Bar. Jest też Księgarnia Filmowa. Czyściutko jest i elegancko, zapewniono wiele sanitariatów. W DCF reklamy są krótkie i tyczą jedynie zapowiedzi filmowych. Odra-Film gości także różne imprezy kulturalne, w tym lubiane w mieście festiwale. Mają bardzo dobrą stronę sieciową, brawo. http://dcf.wroclaw.pl/
P.S. w biznesowej, telewizyjnej stacji zobaczyłam napis:
TWÓJ BRAT. PIT. Nowa gwiazda?
Masz ciekawy styl pisania Ewo. Piszesz lekko, jakby bawiąc się słowem, masz dużo zdrowego dystansu do siebie samej - słowem intrygujesz :)
OdpowiedzUsuńMM pokochało wielu, mnie przyznam nie zachwyca, ale może dlatego, że nigdy nie starałam się jej poznać z innej strony niż z tej, którą od zawsze epatowało nas kino i prasa. Niedawno na którymś z blogów przeczytałam jej aforyzmy i przyznam, że pierwszy raz pomyślałam o niej z sympatią. Zanim tu dziś do Ciebie zajrzałam, poczytałam wpis Amicusa o sponsoringu i teraz w jego kontekście zadumałam się nad MM. Kim była? albo kim jest? w naszym mniemaniu i od czego ono zależy? Dlaczego jedną kobietę nazywa się prostytutką, a inną ikoną?
sarna
Witaj Sarno, miło czytać o sobie pozytywy, chętnie więc aprobuję twój punkt widzenia :)
OdpowiedzUsuńJeśli 'byłaś' u Amicusa, to pewnie widziałaś i mój komentarz.
Postać MM wpisuje się niestety, w rozważania o postrzeganiu kobiet (w kontekście choćby "Sponsoringu"). MM była niezwykła, na ekranie lśniła. O niewielu to można powiedzieć. Z tego co wiem, nie tylko aforyzmy pisała. Zresztą, czy kretynka jest w stanie zrobić karierę, na dodatek taką jak ona. Była i jest ikoną, co nie znaczy, że ochoczo nie 'robiono z niej' prostytutki. Mówiąc o niej, najchętniej rozważano, komu też 'znowu' udało się ją zaciągnąć do łóżka i jak to o niej! świadczy. Trudno więc, o niej akurat, mówić że będąc ikoną uniknęła kwalifikacji, wulgarnych i jednoznacznych.
Jeśli już mamy zadumać się, to raczej nad powszechnym postrzeganiem kobiet, nad rolami w jakich chciałoby je widzieć społeczeństwo (głównie panowie), nad ich samooceną, nad przyzwoleniem na szantaż moralny, na ciągłe mielenie tematów 'udowadniających', że kobieta to istota niższa i trzeba ją prowadzić za rączkę. Najnowsze czasy udowadniają, że kobiety są lepiej wykształcone, zaradne, przedsiębiorcze. Godzą w życiu wiele ról, w tym te "przypisane im naturalnie" z tymi "do których się wpychają" - jakoby. Prosty przykład, gdy mówi się o ministrze - to minister właśnie, ewentualnie z imienia i nazwiska. Kobieta minister, to he he, 'Mucha'. Każdy i każda zna przykłady, tylko czy je dostrzega i kwalifikuje?
A od czego zależy jak nas kobiety 'łaskawie zakwalifikują'? Pewnie od nas samych, od naszej solidarności. Wciąż najchętniej zajmujemy się przyszywaniem łatek, obśmiewaniem, grzebaniem intymności. Zbyt mało się cenimy my kobiety, my opoki każdego społeczeństwa.
Widziałam komentarze, same kobiety. Wywróciłyście "stanowisko" Amicusa do góry nogami. Muszę przyznać, że bardzo się starał być obiektywny i szlachetny w ocenach dziewczyn, ale i tak spełzło na tym, że "wina" jest po stronie kobiet. Tymczasem wypowiadające się panie zauważyły, że zachowania kobiet są pochodną zachowań i poglądów mężczyzn i jako takie są symptomem choroby, a nie jej przyczyną. Bardzo zręcznie ( i słusznie) przenicowałyście wszystkie argumenty, obracając je przeciwko mężczyznom. Co lepsze,nie poczytuję tej babskiej solidarności za fałszowanie faktów, bo te są właśnie takie jak piszecie Wy, a nie Amicus:) Z Szukanie argumentów na "winę" tylko po stronie kobiet jest bardzo nie fair. Na zasadzie analogii aż chce się zapytać, dlaczego skoro łyżka dziegciu jest odpowiedzialna za zepsucie całej beczki miodu, to kobiety mają ponosić odpowiedzialność za dawcę felernego żebra?
OdpowiedzUsuńsarna
Sarno, świetnie że tym razem (lub na razie)jest pełna solidarność. Ale nie cieszyłabym się przedwcześnie. Amicus zbudzi się (u nich noc) i pokaże na co go stać. Gdyby argumentacje kobiet byłyby tak łatwo respektowane, świat już dawno wyglądałby inaczej. Zresztą, czy to powinna być wojna, czy powinno się rozważać winy? Wystarczyła by logika, mniej buty i szacunek do faktów. Ale o to najtrudniej, więc o grze fair trudno marzyć. Za dużo zacietrzewienia, za dużo chęci dominacji i zachowania status quo. Prawdziwych 'pojedynków' czeka nas jeszcze b. wiele. Takie blogowe potyczki, to 'michałki'. A z tym żebrem, kto to wie jak to było; ja nie czuję się 'pochodną'. Powiem więcej, tchórzliwy Adam sam bał się zerwać jabłko z drzewa. Namawiał więc dopóty uczynną (i trochę przewrotną) Ewę, by zrobiła to za niego. Potem zwalił wszystko na nią, a jabłko pewnie zjadł sam. Rozpowiedział też, gdy miał pierwszą okazję (mężczyźni chętnie intrygują, choć tą cechę przypisują nam) o wszystkim swoim krewnym, a ci powtarzali dalej. Innych świadków wszak na początku świata nie było. A już wtedy wiadomo było, licho wie skąd, że nie wierzy się 'białogłowie'.
OdpowiedzUsuńWykrakałaś, już się zbudził i strasznie się rozsierdził :)
Usuńsarna
Ewo, rozbawiłaś mnie tą prawdopodobną opowiastką o rajskim jabłku. Jeżeli nawet adam zjadł je sam, to został już dość perfidnie ukarany za łakomstwo, bo czka mu się jeszcze do dziś Niedawno czytałam dziecku bajkę o Śpiącej Królewnie i 7 krasnoludkach. Obalała mit o mocy pocałunku królewicza, którym wybudził królewnę ze śpiączki w którą zapadła udławiwszy się jabłkiem. To był zwykły fajtłapa, potknął się, upadł na brzuch śpiącej i jabłko wyskoczyło przywracając królewnę do życia. Ech! Z biegiem lat jest coraz mniej bajek w które jeszcze wierzę, ale w tę wierzę, bo tak naprawdę to niewielu facetów potrafi świetnie całować To zrozumiałe, że solidaryzuję się z kobietami, bo rozumiem ich punkt widzenia, wiem co czują i wkurza mnie, gdy mężczyzna twierdzi, że wie lepiej ode mnie „dlaczego, co i jak” czuję. Oczywiście staram się też zrozumieć punkt widzenia samca alfa, choćby z czystej sympatii do tego gatunku, ale argumenty muszą być przekazane w kulturalnej formie. Gdy facet zaczyna rechotać trywializując problem by zdyskredytować kobietę i ją poniżyć, to mam względem niego mordercze zamiary. Nie trawię męskiego szowinizmu, zresztą jak wszelkiego przegięcia z „izmami” Nie godzimy się na podglądanie i podsłuchiwanie nas przez państwo, a sami co robimy? Nie szanujemy człowieka w drugim człowieku , jego prawa do prywatności i odrębności. Przyklejamy etykietki, stygmatyzujemy, oceniamy i wykluczamy. Współczesny trąd ma wiele obliczy. Jeszcze troszkę, a cofniemy się do średniowiecza i zaczniemy palić nierządnice na stosach, a potem spalimy nieobyczajne książki , obrazy i filmy, potem może wolnomyślicieli i tak do skutku, Aż wszyscy będziemy jednacy? To znaczy jacy?
OdpowiedzUsuńsarna
No to się 'nawyrabiało', sarno. Marylin przestraszyłaby się z pewnością :)Co do L.A. nie musiałam krakać, znam 'przecherę", inteligentna bestia i elokwentna. Poza tym uwielbia dyskusje i nie odpuszcza.
OdpowiedzUsuńBajka o królewiczu-fajtłapie też do mnie przemawia. Fajtłapa nawet budzi sympatię, szowinista i gbur już nie, to jasne. Wzajemny szacunek, uznanie prawa do odrębności, nawet tej która 'nie mieści się w głowie' to powinny być podstawowe cechy, jeśli chcemy się porozumieć.
Oby twoje ostatnie zdanie pozostało tylko w sferze teorii, bo historia zna pomysły 'z równaniem'. Na szczęście, na koniec skutki były opłakane, również dla tych którzy takie pomysły forsowali.
Pozdrawiam.
Solidaryzuję się z Zygmuntem (w "zaświatach" pewnie zahaczających i o nasz)- Ncole Kidman to piękna kobieta i niepowtarzalna. I nawet gdyby się "sk...a" to nadal by mi się podobała i nic nie miałbym przeciwko temu, żeby znaleźć się z nią razem w łóżku (oczywiście po uprzednim zadzierżgnięciu kontaktu intelektualno-duchowego i uczuciowego... bo przecież wiadomo, że "u kobiet jest ta tęsknota za miłością, za namiętnością – to ma być spotkanie metafizyczno-erotyczne” - jak słusznie i pięknie powiedziała Małgosia Szuma.)
OdpowiedzUsuńNadajecie na tych facetów ja najęte, a i tak lgniecie do nich jak muchy do miodu.
I to mi się podoba ;)
Pozdrawiam,
"rozsierdzony"
LA, nawet tutaj nie możesz dać spokoju Szumie?
OdpowiedzUsuńMasz rację, nadajemy tylko na 'tych facetów', pozostałych nawet lubimy. I nie koniecznie dlatego, żeby ci się podobało.
Zaskoczyłeś mnie 'pozytywnie' (jak mawiają eleganci), masz nie tylko poczucie humoru ale też dobry gust (jak Z.M. nie przymierzając) i wielkie serce. Muszę powiadomić Nicole K. na co jesteś gotów i ile możesz jej wybaczyć. Ucieszy się kobieta; na pewno wielce zaniedbana metafizyczno-erotycznie.
A Marylin,sir, nawet o niej nie pisnąłeś?
No to piskam: podoba mi się Twoja relacja - i podziwiam za odwagę oglądania tego filmu w pustej sali (teraz wiesz, jacy my, kinomani niszowi - i że należy się nam za to szacunek ;)
OdpowiedzUsuńZresztą, co ja tu będę piskał. Czytałaś moją recenzję z filmu (i komentarze) to pewnie wiesz, jaki jest mój... hm... stosunek do MM.
PS. O Nicole Kidman napisałaś: "...na pewno wielce zaniedbana metafizyczno-erotycznie"
Tak to jest, kiedy opuszcza kobietę ktoś tak erotyczny i metafizyczny, jak scientolog-bożyszcze seksualne Tom Cruise.
LA, miło że piskasz. Wiem, że jesteś admiratorem MM, ale mogłeś goręcej podkreślić swój "hm". Wpisałby się udatnie w ogólną 'głupawkę', jaka zapanowała pod powyższym wpisem.
OdpowiedzUsuńPo czasie widać, że rozstania wychodzą NC na zdrowie. Tom też kwitnie, na... swój sposób.
Jak być kinomanem niszowym, to tylko w naszym DCF. To nie odwaga, to czysta rozkosz. Jeśli szacunek 'należy się' również za rozkosz - biorę. :)
Ewo, mi też bardzo się podoba Twój wpis. Zgadzam się z sarną, lekko i dobrze się Ciebie czyta i ponieważ śledzę Twój blog od dawna, mam wrażenie, że coraz lepiej!
OdpowiedzUsuńPo drugie - miałaś trudne rywalki! Z tej dwójki ja zdecydowanie wybieram Nicole Kidman, ale to chyba znak czasów i zmiennych kanonów urody. Zawsze wydawała mi się tak piękna, że jak się dowiedziałam o jej operacjach plastycznych, to byłam w szoku - to piękni też chcą się poprawiać? Chociaż i to chyba był przypadek - Marilyn, choć przyznam, że niewiele o niej wiem.
Po trzecie - Odra-film, już sama nazwa brzmi magicznie i oldskulowo (używa się jeszcze tego określenia?). W Krakowie zdarzyło mi się kilka filmów obejrzeć przy pustej stali, czułam się zawsze jak wybrana :) W Paryżu mam na to kiepskie szanse, nawet tak niszowy film jakim jest Młyn i Krzyż Majewskiego dostałam się dopiero przy trzeciej próbie, wykupując ostatnie dwa miejsca...
Pozdrawiam serdecznie Ewo!
Mnie w Krakowie udało się zobaczyć bodajże "Dom zły" w sali kina "Pod Baranami" w obecności jeszcze dwóch osób. Było to moje i pierwsze takie doświadczenie kina - kina pustego. Przyznam, że lekko mną wstrząsnęło i chyba mimo całego związanego z takim oglądaniem filmu komfortu wolałabym w przyszłości nie powtarzać tego scenariusza. Dla mnie kino to nie tylko film,to film połączony z magią miejsca i ludzi, którzy znaleźli się w tym samym czasie i miejscu z wiadomego powodu.
Usuńsarna
sarno, jak widać widz ma różne oczekiwania. Szczęśliwie w kinie można zaspokoić zarówno chęć zbiorowego uczestnictwa, czy uroczystego wręcz - gdy jest to premiera z udziałem twórców - jak i intymnego, gdy wybierze się dzień odległy od premiery.
UsuńJesteś - zdaje się - z Wrocławia. Odwiedź kiedyś salę "Polonia" w DCF. Znajdziesz tam klimat prywatnego, domowego niemal seansu. Przy odpowiednim nastroju, możesz poczuć nawet 'powiew luksusu'. Pamiętasz może szczenięce czasy, gdy chodziło się nie na film, tylko 'do kina', by w ciemnej sali trzymać się za ręce i patrzeć sobie głęboko w oczy?
Witaj Czaro, miło że doceniasz pozbycie się przeze mnie 'pewnej takiej nieśmiałości'.
OdpowiedzUsuńSama widzisz, jakie niełatwe może być życie kobiety! Pocieszam się, że i te przecudne nie mają lekko, nie wierzą nawet w to, że są piękne. MM też sobie zmieniała; a to nosek, a to ząbki, podobno i żebra jej przeszkadzały.
O tak, miejsce zwane Odrą-film jest oldskulowe, mimo że w skórach i marmurach. Musi być takie słowo, skoro powszechnie się go używa. Dla niektórych znaczy to: modernistycznie i minimalistycznie.
Puste sale uwielbiam, siadam na końcu - najlepiej wówczas widzę i rozumiem (!?).
No tak w Paryżu do kin wiją się kolejki, u nas też bywają. Ja jednak wolę odczekać i nie wić się z innymi.
Równie serdecznie pozdrawiam.
Ewo, bywam we Wrocławiu bardzo rzadko, ale mam stamtąd tylko dobre wspomnienia. Kto wie, może nadarzy się jeszcze okazja być we wrocławskim kinie "Polonia". Jejku, w ilu kinach o tej nazwie już w swoim życiu byłam. To była kiedyś taka sztandarowa nazwa kina i brzmiała tak exclusive.
OdpowiedzUsuńŻyję na pograniczu (dosłownie) Warmii i Mazur, na szlaku Kopernikowskim, choć wolę określenie szlaku zamków krzyżackich, bo jestem zakochana w tych budowlach, których widok nota bene towarzyszy mi w codziennych wędrówkach. Zresztą ten okres historyczny jest moim ulubionym.
pozdrawiam sarna
sarno, Polonia to nazwa sali, nie całego kina. A kino faktycznie exclusive, choć i oldskulowe - w jednym. To sale mają miłe nazwy: Lwów, Polonia, Warszawa... Link pod koniec tekstu działa, otwórz, sama wszystko zobaczysz. Są 'ruchome widoki".
UsuńJesteś z Warmii? Tym milej mi się kojarzysz. Urodziłam się w tamtych rejonach, przypadkowo. Były wakacje, ja się pospieszyłam a Mama nie zdążyła wrócić do W-wia. Ale bywałam tam później w młodych latach na wakacjach, jak większość rodaków. Wracałam niedawno - wirtualnie, do widoków zamków krzyżackich, to jeden z cudów świata. Są 'na różnych jutiubach'. Okazuje się, mamy ze sobą coś wspólnego :)
Jeszcze troszkę, a dowiem się, że przyszłyśmy na świat w tej samej porodówce, no i mnie też się bardzo śpieszyło więc sprawiłam mamie małą siurpryzę. Mam fajnego Tatę, ale ten, mam nadzieję nie okaże się dla nas wspólny :)
OdpowiedzUsuńsarna
sarno, ja też mam nadzieję, mój mi odpowiada.
OdpowiedzUsuńMusimy zmienić temat, bo niebawem 'cały świat' będzie znał wszystkie nasze tajemnice.
A Marylin Monroe - przewróci się w grobie.
Pozdrawiam