czwartek, 1 marca 2012

Odyseja Homera - widziana z Bostonu

Charlestown Working Theatre (Boston) -  O d y s e j a
       Scenariusz, Reżyseria i Wykonanie: 
       Jennifer Johnson i John Peitso - dyrektorzy teatru.
       Adaptacje epopei Homera i wierszy: 
       Louise Gluck, T. S. Eliota, Claribel Alegrii
John Osorio-Buck: światło i dźwięk,  Jill Comer - konstrukcja maski
                                           http://www.charlestownworkingtheater.org/2010-11/odyssey_2011.cfm

                             Wrocław, Sala Laboratorium, Rynek-Ratusz 27,   
                                              27 i 28 lutego 2012

Tuż przy moim domu pewnie pękła rura bo powstał ocean wody wkoło. Przydałaby się łódź, taka jaką mieli Odyseusz i Penelopa, którzy w czasie spektaklu swojej łodzi nie opuszczali, prawie. Sto metrów dalej wiatr i deszcz złamały mi parasolkę, a miała prezentować niezawodną jakość. Powinnam była zastanowić się czy nadal chcę wsiąść do siedemnastki by jechać do Rynku. Pojechałam. 
Recenzje w The Bostonist i The Boston Globe bardzo zachęcały do kontynuowania podróży, nie będę ich cytowała, pozwolicie, skoro wszystkie je można przeczytać  http://www.grotcenter.art.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1275&Itemid=219

Obserwując spektakl usilnie starałam się wyłapać... pozytywy; samą mnie już męczy, że tak niewiele z ostatnio widzianych spektakli budzi moją (choćby) akceptację. Światła! piękny srebno-mgielny krąg księżyca na ceglanej ścianie.  

Uroczą scenografią jest niebrzydka łódź, sfatygowana przez lata podróży szlakiem Odysa (była najprawdziwsza bostońska; słyszałam, że całą epopeję sprowadzania tej łodzi do Wrocławia opisano już na FB).   

Były miłe, mile śpiewane skandynawskie (?) piosenki przy akompaniamencie harmonijki, koncertyny i cymbałów. Pan artysta był całkiem sprawny fizycznie, i lubił śpiewać. Pani, prawie tańcząc, przeżywała różne emocje z różną wiarygodnością i bardzo przypominała Winni, z Happy Days Beckett'a. Opisywane przez recenzentów prasowych 'elementy cyrkowe' faktycznie były. Oboje aktorzy nieustannie dostarczając publiczności atrakcyji wszelkich spowodowali, że spektaklowa godzinka minęła niepostrzeżenie. I to, z pewnością, jest pozytyw. 
Adaptacji i jakości zaprezentowania tekstów, niestety, nie ocenię - za słabo znam angielski. Ale jeden (!) młodzieniec za mną kilka razy zaśmiał się, radośnie. Reszta sali całą tę godzinkę - dość chłodno (?) milczała. Oklaski też były raczej krótkie, chłodnawe i jakby speszone.

„Ależ to było śliczne” powiedziała do mnie po spektaklu młoda znajoma. Uśmiechnęłam się (mam nadzieję) z wymowną zadumą, bo „za moich czasów” podobne w formie spektakle przygotowywały rodzinne kółka artystyczne, by umilać odświętne fety. Podzieliłam się tą myślą z inną znajomą z widowni, i co usłyszałam? Myślałam, że będzie gorzej, powiedziała, ale ja tak rzadko wychodzę... więc przyszłam. 
Trzeba przyznać, wiele scen pomyślano tak, że przepięknie wychodzą na filmach i zdjęciach.

2 komentarze:

  1. Wynika z Twojej recenzji, że efektowna powierzchowność zakryła ... pustawe wnętrze tej przytarabanionej z usa łodzi. Zatem żałuję tylko towarzystwa, w którym mogłam Odyseję oglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bee, obawiam się, że 'pustawe'. A może to tylko moja marna znajomość języka spowodowała te smętne odczucia.
    Towarzystwo faktycznie budujące. Głównie młodzi; garną się do kultury aż miło patrzeć, sala pełna po brzegi.
    Choć niewykluczone, że to renoma "Laboratorium" i logo bostońskiego teatru 'zrobiły swoje'.
    Czasem gubię się w domysłach, faktycznie nie ma się czym ekscytować, czy to ja zbyt często, nie potrafię?

    OdpowiedzUsuń