czwartek, 25 kwietnia 2013

Janusza Monda z ploteczek rodzinnych - wyimek

Janusz, jedyne dziecię mojej jedynej szwagierki. Warunki ma bajeczne (jak mawiał o urodzie dam Molik). Posturę kształtną i rosłą, rysy regularne, wdzięk i swadę. Jako aktor zaczął od przysłowiowego trzęsienia ziemi (1973, jako student IV roku, w Teatrze Narodowym. Antygona Sofoklesa w reż. A. Hanuszkiewicza) by po 6 latach, zgodnie z przewidywaniami Molika - odpuścić.  No prawie...
                Fot. St. Wasilewski - "Dama kameliowa", jako Armand Duval, 1979 

Armand, to ostatnia rola teatralna Janusza. Jak mówi: zaowocowała nagrodą Złotej Karety w plebiscycie publiczności na najlepszego aktora i decyzją o zakończeniu aktorskiej kariery. 
                               http://www.e-teatr.pl/pl/osoby/3615,karierateatr.html#start 

Dlaczego o nim piszę? Bo to jeden z niewielu przypadków indywidualnego szkolenia, jakie serwował niekiedy Zygmunt lubianym i bliskim. A teraz oddam głos - jemu samemu.

(...) to taki wyjęty z pudełka pamięci wyimek... ZYGMUNT, brat mamy. Mój MISTRZ. Od zawsze byliśmy na ty. Fantastyczny facet. Nic go nie gorszyło, ani nie złościło, choć mogło. Jako dwunastolatek częstowałem go po pańsku "sportami" wyjmowanymi z ukrycia zza kredensu, na Krowoderskiej. W rodzinie miał przezwisko Pegaz (x) bo prowadził niezależny i całkowicie odbiegający od panującej normy tryb życia. Spał do południa. Aktywizował się wieczorami - uczestnicząc w życiu artystycznym Krakowa. Jaszczury, Piwnica pod Baranami, to było jego naturalne środowisko. Nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Po dziadku Moliku odziedziczył spokój i filozoficzny dystans do otaczającej go rzeczywistości. Miał flirt z Awuefem, po czym uciekając przed wojskiem trafił do wojskowego zespołu artystycznego kierowanego przez legendarnego Leopolda Kozłowskiego, który obudził w nim talent tenora i basa jednocześnie (x). Był sybarytą, starannie dobierał wyszukane dania, wina i sery, ale też, lub właśnie dlatego,  lubił obgryzać kości, czy to kurczęce, czy z golonki. Mówił niewiele, ale zawsze smacznie; jak Benia Krzyk (x). Kiedyś, paląc fajkę i popijając koniak, przyglądając się gęstości trunku stwierdził z uznaniem: „strzelisty". Przyjrzawszy się raz jeszcze z uwaga złocistemu płynowi dodał  "i rosochaty".

Formułował myśli w sposób zaskakujący. Choć często "tęgo milczał" zdarzało mu się (rzadko) "puzonować" (x). Spijałem z zachwytem te zwroty i wyrażenia, którymi wzbogacał w sposób naturalny mowę potoczną. Kiedy wraz z ukończeniem lat 16-tu zdobyłem prawo jazdy, Zygmunt bez wahania udostępniał mi swego Forda Cortinę (x). Cóż to był za szpan!
Zbliżała się matura i trzeba było podjąć decyzję. Brałem pod uwagę polonistykę, medycynę lub Wojskowa Akademie Techniczna. Hehehe!!! W kinie Bałtyk na Monciaku (x) wyświetlano film pt. Powiększenie. Wcześniej, owszem bywałem w kinie. Głównie w kinie Zuch na Krowoderskiej w YMCE. 21 razy na Rio Bravo  (Angie Dickinson moja pierwsza poważna erotyczna fascynacja, miałem 11 lat ), 17 razy na Siedmiu wspaniałych. Ale wtedy, oglądając  Powiększenie - odkryłem kino w czystej formie. Olśniło mnie i postanowiłem zostać reżyserem filmowym. Obejrzałem ten film niedawno, nic się nie zestarzał. Dla pewności spytałem Kasię (x) co o nim sadzi. - No, co ty - powiedziała - i to mi wystarczyło...
Rozumiemy się bez zbędnych słów. Jestem z niej dumny. Skończyła muzykologię na Uniwersytecie, otworzyła własne studio nagrań, jest piękna, rezolutna... i tyle, właściwie, aż tyle - po Krysi mi zostało.

Ad rem.  Żeby móc zdawać do szkoły filmowej  trzeba było zdobyć wcześniej jakiś fakultet. Medycyna odpadała, bo tam trzeba było wiedzieć jakie efekty daje połączenie czegoś z czymś - dwa razy wzięte, polonistyka dawała marne gwarancje na życiowy sukces, wiec... zostawała szkoła teatralna - najbardziej wówczas oblegana uczelnia w Polsce. Bo... tam nie trzeba było nic umieć, a i ukończył ją w 1957 roku Zygmunt, Mój Mistrz. Do niego też pojechałem na przedegzaminacyjne szkolenie.

Nie odnosił się do moich planów z entuzjazmem, ale cóż, obowiązki rodzinne....
We Wrocławiu, w legendarnych murach Teatru Grotowskiego, którego Zygmunt był od początku filarem, przez dziesięć dni przeganiał mnie jak burą sukę, zmuszając do wydawania dźwięków, o które bym się nigdy nie podejrzewał. Zadbał również o mój repertuar na egzamin, reżyserując mnie w duchu teatrów (x) Ubogiego czy Artaud'a; powiedzmy, w duchu Apocalypsis cum figuris. Czym - najpierw obudziłem, a następnie wprawiłem w osłupienie komisję egzaminacyjną do tego stopnia, że po moim wstrząsającym występie wybiegła z sali przewodnicząca z paniką w oczach i pytaniem - dziecko kto ci to zrobił? -  Co? mi nikt;  lecz po chwili przyznałem się - mój Wuj Zygmunt Molik. 

Rena Tomaszewska (x) - osobna historia, była instytucją w tej szkole, jeszcze od czasów Zelwerowicza - profesorka również Zygmunta. - Wiedziałam! Zapomnij o tym, Dziecko, naucz się jakiegoś Przybosia albo Leśmiana do drugiego etapu i błagam cię, nie rób tego więcej.
Zadzwoniłem do Wrocławia, by zdać relację - Zygmunt, w coś ty mnie wpuścił!? 
- No widzisz, zadziałało. Nie wierzył, że będę aktorem i się nie mylił.

Czas wyjaśnić przeznaczenie krzyżyków (x), które jako własne trzy grosze w tekst powkładałam: 
- Pegaz, w dzieciństwie Pegazik. Radośnie brykał nie do opanowania,
- L. Kozłowskiemu nie udało się niczego nauczyć Z.M. bezpośrednio. Próbował zaangażować go w chórze, bez powodzenia. Na przesłuchaniu 'fałszował' zbyt  przekonująco. Był konferansjerem, na dodatek nie do zastąpienia. Aczkolwiek, za niesubordynacje, próbowano zastąpić go innymi...
- "Benia mówi mało, ale on mówi smacznie. Benia mówi mało, ale człowiek ma chęć, żeby on jeszcze coś powiedział" (I. Babel, Zmierzch),
- być może innego słowa szukał Janusz. Jak wiem, puzonowanie, to by Molik - używanie odkurzacza,
- Ford Cortina, ach cóż to był za intensywnie zielony kolor na dodatek,
- Monciak, to oczywiście Sopocki deptak,
- Kasia; córka drogiej sercu Krysi,
- Artaud - to Teatr Okrucieństwa, Teatr Ubogi - to Grotowski; tak pokrótce,
- Rena Tomaszewska (zm.2003), datę urodzenia tej Damy nie łatwo ustalić (w sieci conajmniej 3 daty - pomiędzy 1912 a 1926). Wg mojej wiedzy, bezpośrednio Z.M. nie uczyła, choć pracowała już wówczas w PWST.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz