wtorek, 16 kwietnia 2013

Śmiertelnie groźne "teatra polskie"

   
TEATRA POLSKIE. ROK KATASTROFY -  Dariusz Kosiński -  
ZNAK, w koedycji z  Instytutem Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego 

Przyczyną, dla której wspominam o tej publikacji jest wysłuchana rozmowa; odbyła się w radiowej Dwójce. Do samej książki odnieść się nie mogę, nie czytałam (to bardzo świeża pozycja), wystarczyło jednak jedno zdanie D.Kosińskiego, które padło pod koniec dyskusji. (..) to ma swoje skutki, naprawdę śmiertelne (...)

http://www.polskieradio.pl/8/2222/Artykul/820205,Teatra-Polskie-Rok-katastrofy 

Na zaproszenie Jacka Wakara o Książce rozmawiali: prof. Dariusz Kosiński, prof. Krzysztof Rutkowski i publicysta Cezary Gmyz, który tak jak ja książki nie czytał, ale wiedział: "bardzo dobrze napisana, bardzo zła książka". Szczęśliwie profesorowie mieli wielką cierpliwość, i niemałą siłę perswazji.

Reakcje 'wspólnoty' na wieść o katastrofie - 10 kwietnia 2010 r.- okazały się śmiertelnie groźne (to nie licentia poetica) dla Zygmunta Molika. Dokładnie dwa miesiące później, już nie żył. Obłożnie chorował wówczas od dawna. Nie widział, stracił samodzielność we wszystkich aspektach życiowych, na dodatek był dializowany 3 razy w tygodniu. 

On - od kilku miesięcy przebywał w prowadzonym przez zakonnice, tzw. ośrodku opieki. Ja - byłam w niezałożonym, rozłożonym w czasie procesie niemal samobójczym. Wspierając w obłożnej chorobie męża, byłam głucha na swoje potrzeby.
W tych ostatnich miesiącach było mi tylko o tyle łatwiej, że mogłam w miarę spokojnie przesypiać noce. A poza tym; wstawałam nad ranem, przygotowywałam posiłki na kolejny dzień, prałam i prasowałam ubrania, pościel i ręczniki by wszystko to, jak najwcześniej zanieść do rzeczonego 'domu opieki'. Tam, nie starano się nadzwyczajnie wywiązywać się z przyjętych zobowiązań. Nikomu kto zetknął się z podobnym "domem" nie muszę tłumaczyć; dlaczego codziennie nie tylko dotrzymywałam mężowi towarzystwa, nie tylko woziłam go (mimo wielkich protestów personelu) na spacery i nie tylko... domywałam do czysta.

Owego - 10.04.10 - stawiłam się, jak co dzień, rano, z wielkimi torbami niezbędnych wiszących u obu rąk rzeczy. Nieświadomą niczego opadły mnie roztrzęsione, rozhisteryzowane panie: co za nieszczęście, wszyscy nie żyją! Nic nie rozumiałam. Nie rozumiałam przede wszystkim tego, dlaczego w pokoju nie ma Zygmunta. 

Dializowanym pacjentom wykonuje się w przedramieniu tzw. przetokę tętniczo-żylną, by była możliwość podłączenia sprzętu filtrującego i oczyszczającego krew. W takie żyły, pod żadnym pozorem, nie wolno wkłuwać się w innym celu. Pielęgniarka, przybita 'obezwładniającą rozpaczą' z powodu katastrofy - zupełnie o takim drobiazgu zapomniała - ordynując kroplówkę. Zapomniała też, oczywiście, o powiadomieniu mnie, że Zygmunta przewieziono do szpitala. W szpitalu nefrolodzy tylko łapali się za głowę a 3 anestezjolożki, już niebawem, przez dwie godziny przywracały Z. M. do świata żywych. Później to już była tylko równia pochyła...

Tak właśnie zapisał mi się w pamięci - dzień katastrofy; jako śmiertelnie groźne w skutkach "teatrum polskie". Nie cierpię tego dnia, nie cierpię jego rocznic, nie cierpię wszystkiego co się w związku z katastrofą wyprawia. Nie cierpię tego co nawyprawiała w głowach wielkiej rzeszy rodaków.

Wybacz mi szanowany, podziwiany i lubiany prof. Dariuszu Kosiński. Głupio wyszło. 

5 komentarzy:

  1. Pani Ewo, nie da się na taki komentarz kliknąć lubię to, ale trzeba takich historii, niestety wielu takich historii, żeby rzesze się otrząsnęły z idiotów , którzy je prowadzą!

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgorzato, niełatwo takie wspomnienia upubliczniać, bo są to wspomnienia, które nie dają zasnąć. Mieli się je w głowie, przeżuwając mściwe zapędy.
    Obawiam się, że niepowetowanych strat spowodowanych przez nawiedzonych, otumanionych 'żałobników' jest bardzo wiele. Ten aspekt paskudnej farsy zgotowanej nam przez politykierów zupełnie nie funkcjonuje w żadnej debacie.
    Słuchając w radiowych 'rozmowach po zmroku' dyskusji na temat teatru żałoby, demaskowania zaplanowanych (a nie ogarnianych) schematów działań, swoistego performance'u ulicznego postanowiłam opisać pokrótce, to co nas spotkało.
    Nie wiem, czy kogokolwiek ze współwinnych poruszę.
    Raczej wątpię, spróbować jednak nie zawadzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewo,
    Przeczytałam bardzo uważnie Twój wpis oraz wysłuchałam dyskusji "mądrych" profesorów. Przerażające jest to co opisujesz! Może od Twojej historii powinna się zacząć debata o nas, o naszym społeczeństwie? Za dużo w nas emocji, histerii i fanatyzmu- za mało profesjonalizmu, logiki, dystansu, narzędzi do oceny sytuacji. Sledząc wydarzenia z geograficznego "dystansu" pamiętam, że gdy Andre poinformował mnie o tym, co się stało, zapytałam tylko " czy był w tym samolocie Tusk?", bo moim zdaniem on jeden trzyma jeszcze na wodzy te wszystkie zbiorowe emocje u których podłoża tkwi oczywiście walka polityczna.
    O książce się nie wypowiadam, ale dyskusja sama w sobie jałowa. Nie znoszę pseudointeligenckiego wymądrzania się Rutkowskiego, zdań w rodzaju "dlaczego nikt nie rozmawiał z obrońcami Krzyża" pyta cytując niejaką Stankiewicz i dodaje, że pod krzyżem znaleźli się ludzie, którzy "wierzą naprawdę", że "wśród tych ludzi wybuchła moc prawdziwej wiary". Trudno się rozmawia z ludźmi wymagającymi leczenia psychiatrycznego-na Krakowskim Przedmieściu byłam...widziałam...Sporo w tej dyskusji bełkotu, długo by z tym wszystkim o czym mówią polemizować, ale może jednak warto zajrzeć do książki Kosińskiego?

    OdpowiedzUsuń
  4. holly, najbardziej przerażające wydaje się to, że tę irracjonalną 'zadymę' fundują nam dzień w dzień, wciąż i nadal z krzyżem w ręce i bogiem na ustach. Ci naprawdę (podobno) wierzący z lubością wdeptaliby w ziemię każdego myślącego inaczej. A kościół i tzw. prawicowe ugrupowania tylko podsycają nastroje, wręcz szczując jednych na drugich. Większości domagającej się ustalenia znaczenia brzozy pod Smoleńskiej dla polskiej racji stanu - nikt (prawie) z tych, którzy tam zginęli nie był nawet z gazety znany. Choćby z powodu, że gazet nie używają. Nie mieli pojęcia ani kto, ani co; do dziś pewnie ani wiedzą ani chcą wiedzieć. Liczy się możliwość wyładowania frustracji, których przyczyn, a tym bardziej skutków, nawet się nie docieka. Liczy się poczucie działania w mitycznej grupie sprawiedliwych. Można by tak...

    Ci/te, którzy spowodowali u Zygmunta śmiertelnie zakończone zagrożenie zdrowia nawet sekundę nie pomyśleli. Nie wierzę też, że są w nich jakikolwiek emocje. To bezmyślność, arogancja, skrajna nieodpowiedzialność i letarg mentalny - czystej wody. Emocje może mieć ktoś, kto myśli.

    Z założenia, że 'obrońcy' jednak myślą, brały się pewnie nadzieje prof. K.Rutkowskiego na ewentualną moc sprawczą dialogu. Ostatnie 3 lata pokazują, że racjonalne argumenty nie mają szans. Tylko pacyfistycznie nastawiony intelektualista-idealista może sądzić, że to co się dzieje ma związek z mocą; prawdziwej wiary na dodatek...Nie pamiętam, prawdę powiedziawszy, tej wypowiedzi, może kontekst był inny (?)

    Do Książki na pewno warto zajrzeć, szczególnie gdy tak jak ty książki zjada się w wielkiej ilości. Bo jeśli nawet nic innego cię nie zachwyci, to już język prof. D. Kosińskiego - na pewno. W zalewie wrednej, agresywnej, tępej głupawki cieszmy się nawet z tego, że rodzimego języka można używać pięknie, lekko, interesująco - nawet jeśli wyrażana nim logika konkluzji nie koniecznie spotka się z naszym postrzeganiem logiki. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. http://wyborcza.pl/1,75478,13726095,Kazimierz_Kutz__Kaczynski_nie_wierzy_w_zamach_.html#TRrelSST - co by tam... jeśli już; kolejną odsłonę wybieram - w spojrzeniu Kutza, opublikowanego w Wyborczej.

    OdpowiedzUsuń