Z części 1. (...) Pamiętając o doświadczeniu tego
przybliżenia mogę mówić tylko o mojej własnej drodze, szkicując domysły tego,
co chciałem zrobić, lub tego czego próbowałem uniknąć.
A: W trakcie pierwszych minut
improwizacji chciałem tylko realizować ćwiczenia dokładnie tak jak robił to
Molik. Bardzo powoli, zwracając uwagę na szczegóły, gdzie jest wytwarzana energia,
jak są ustawione stopy, jaka jest pozycja kręgosłupa, jak sie rozkłada waga
ciała, co dzieje się ze wzrokiem, z oczyma itd.
Ważne: Ustawienie bioder i kręgosłupa
warunkowało pozycję pozostałych części, tzn. skrajności przekładały sie na
powstające zmiany. Stopy, ramiona i głowa kontynuowały drogę zaproponowaną
przez tamte, bardziej centralne części. Osiągnąwszy te podstawy segmentacji
mogliśmy szybciej zmienić pozycje i wariacje.
B: Pewnego razu, kiedy ćwiczenia
miałem już mniej więcej opanowane, tak że mogłem oderwać mój umysł od
mechaniczności ruchów, zacząłem skupiać swoja uwagę na wyobrażeniach,
wspomnieniach, snach, które się pojawiły.
Ważne: Mechaniczność wyraża tu
podobieństwo poszczególnych ruchów do trybów maszyny, które tworzą jedną
całość. To przeniesienie uwagi z ruchów na skojarzenia wygenerowało serię
wariacji w trakcie przebiegu ćwiczeń. Tempo, rytm - przyspieszał, zmniejszał
się, stawał się wolny i ciężki, za
chwilę urwany i szybki etc. Do tych wariacji należało wracać „na zimno” kiedy
mieliśmy opracowaną akcję, którą wybraliśmy.
C: Zdałem sobie sprawę, że te
skojarzenia wyłaniały się na 2 różne sposoby:
1 - W bezpośrednim związku z pozycją i
ruchem określonych części ciała. Formułując to w inny sposób: „Ten ruch
przypomina mi o” oznacza, że mogę „widzieć” lub „rozumieć” jak wyłania się
obraz. Możemy powiedzieć, że wyraźnie widać tu działanie naszego mózgu.
2 - Bez wyraźnego związku. Skojarzenie
pojawia się, chociaż nie wiemy dlaczego ani jak dokładnie, po prostu widzimy,
że właśnie tutaj jest.
Możemy powiedzieć, że w obydwu
przypadkach nasze ruchy produkują skojarzenia, uczestnictwo mózgu w tym
procesie jest inne.
D: W
trakcie kolejnych dni pojawiły się związki dwóch lub trzech momentów. Po
przejściu tego pierwszego etapu, który trochę mnie zmęczył, ale i wyzwolił,
zacząłem przechodzić przez wyobrażenia. Tu najważniejsze dla mnie było, aby nie
przerywać biegu tych skojarzeń i starać się nie chcieć więcej niż to, co
wyobrażenia albo wspomnienia mi ukazały. Cała uwaga musiała być skupiona na
wnętrzu i trzeba było starać się uchwycić (aby je później odtworzyć) szczegóły.
Dla mnie to oznaczało, że jeśli moja ręka pchała delikatnie jakąś falę, muszę
moją uwagę nakierować na to zjawisko: rozróżnić jaka jest ta fala, jaka jest
piana, jaką ma temperaturę, jaki kolor itd. A później rozpoznać jaki był
kontekst sytuacji (czy to była plaża, na której byłem kiedyś jako mały chłopiec
z moim ojcem, czy to była plaża na której nigdy nie byłem w rzeczywistości,
tylko jestem teraz w mojej wyobraźni). Powiedziałem, że uwaga musi być skupiona
na wnętrzu, ponieważ myślenie o tym, co jest na zewnątrz może spowodować, że
spojrzymy na kogoś obok nas. I to spojrzenie automatycznie „zmusi” nas do
zilustrowania akcji: będziemy chcieli ją
wyjaśnić, sprawić aby była oczywista. Tymczasem, tak naprawdę najważniejsze jest jej uchwycenie teraz.
Po tych improwizacjach Molik wybrał
niektórych uczestników aby powtórzyli wybrane akcje i wybrane wątki
improwizacji. Wskazał nam miejsce w przestrzeni, w którym powstała dana akcja i
zachęcał abyśmy ją sobie dobrze przypomnieli: „przypomnij sobie pozycję ręki,
ona była w tym miejscu”, „nie, nie wierzę Ci” etc. Kiedy wykonywaliśmy te
akcje, on patrzył na nas z uwagą i utrzymywał tempo. Następnie zapytał nas jak
duży był tekst, który musieliśmy zapamiętać w taki sposób, żeby połączyć ten
tekst z akcją, związać te dwie „partytury”. W końcu, nie tracąc kontaktu z
tamtymi elementami, rozpoczęliśmy pracę nad ostatnim etapem.
Ciąg dalszy w kolejnym poście (20.12.2011)
Niezwykłe doświadczenie, piękny opis. Jestem, choć w bardzo niewielkim stopniu w stanie zrozumieć przeżycia autora , gdyż podobne doznania towarzyszyły mojemu doświadczeniu z sofrologią, techniką oddychania mającą na celu całkowite usunięcie wszelkich napięć czyli totalnego odstresowania ciała, z tym, że technika dochodzenia do tego stanu jest zupełnie odwrotna, polega na „schodzeniu” na każdym wydechu coraz głębiej wgłąb siebie, znajdując się w całkowitym bezruchu, w stan podświadomości, gdy przestaje się myśleć, ale pojawia się stan pół-snu, pół-jawy. Wówczas wyłażą z nas, jak z worka, głęboko ukryte przeżycia, wspomnienia z dzieciństwa, sceny, zapachy… Pamiętam, że byłam zszokowana tym, co potrafiło się ze mnie wydobyć-n.p. zapach jabłek z jabłonki, która rosła w dzieciństwie w ogrodzie mojego domu.
OdpowiedzUsuńholly, w początkach badań nad głosem próbowano różnych technik, w tym wschodnich. Echa tych i innych znanych praktyk są zawarte w metodzie V&B. Ćwiczenia oddechowe są tam bardzo ważne, jeśli nie najważniejsze. Jedynie techniki dochodzenia do panowania nad oddechem, a w kolejności nad głosem - oparte są na ćwiczeniach fizycznych. Są w nich zawarte sposoby na rozciąganie, odblokowywanie czy rozluźnianie ciała. Głos 'uruchamia' się na wydechu; większość ludzi zaczyna śpiewać, mówić - na wdechu - stąd problemy. Tak więc metoda, którą praktykowałaś zawiera ten sam element. Nie jest też 'odwrotna', tak sądzę. Im więcej wydychamy powietrza, im bardziej oczyszczamy płuca tym głębszego oddechu potrzebujemy. To dotleniony, odciążony od myślenia mózg, zaczyna pracować tak jak opisujesz. I jak obrazowo opisuje A.T.R. Każdy przeżywa to na swój sposób, opisany przez ciebie bardzo mi się podoba. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń