Oddać choć jeden idealny strzał, tak, by wstrzelić się w pożądany układ bezboleśnie -bezcenne, lecz czy możliwe? Ogląd świata z perspektywy, choćby, niegdysiejszego kaprala przybliżającego podwładnym zrozumienie sposobów na oddanie idealnego strzału na podstawie fizjologicznej budowy komara (wojskowy żarcik Molika o paraboli przytoczony w poprzednim poście) okazuje się przystawać i do obecnych rozważań twórców teatralnych o kondycji nas wszystkich, wciąż zmagających się i wciąż próbujących, choć ogarnąć, prawa rządzące życiem naszym codziennym.
Fot. Tomasz Żurek K., Frieda i Gardenie
Lecz przecie tematy egzystencjalne spędzają sen z oczu ludzkości od niepamiętnych czasów, a końca tych niepokojów nie widać. Tak więc odwieczne, a i prześmiewcze już, pytanie - jak żyć, pozostaje wciąż bez jednoznacznej odpowiedzi. I na niewiele zdają się tu wszelkie parabole. W każdym razie nie te rozumiane jako moralizatorskie czy jako biblijne narracje. Może więc te rozumiane symbolicznie, czy alegoryczne wręcz mogłyby przydać się bardziej?
Na szczęście w wypadku adaptacji Zamku, Marka Fiedora, nie tylko oszczędzono nam interpretacji teologicznych by Max Brod, bowiem odżegnano się od nich, dość jednoznacznie. Moje niewczesne, po-konferencyjne obawy, okazały się zatem płonne. Więc cieszę się, że to jedynie panujący wówczas upał z lekka oblepił moją ówczesną percepcję, niedostatecznym zrozumieniem założeń wrocławskiej adaptacji. Z całej tej liczącej setki opracowań wrzawy, wokół rozumienia rozedrganej duszy Autora Zamku, Reżyser Spektaklu skłania się, najchętniej, ku przemyśleniom (w tym względzie) Milana Kundery.
Wywiady z dyrektorem Teatru, i reżyserem, w prasie i radiu dostępne są na stronie WTW http://www.wteatrw.pl/index.php/przedstawienia/80-wtw/przedstawienia/147-zamek-spektakl#o-spektaklu
Losy bohaterów Zamku we Współczesnym, gdy już śledziliśmy je na scenie, i poruszają i irytują. Czy może być inaczej skoro przecie także Przemysław Bluszcz (jako K., geometra) wyznał na po-spektaklowym spotkaniu, że nie tylko nie bardzo tego swojego K. lubi, trudno mu się z nim identyfikować. Nie dziwię się, niezłe z tego K. ziółko. Choć przecie i trochę współczuć mu trzeba obserwując jak przeraźliwie ubogie są jego relacje z kolejnymi kobietami, jak strasznego doświadcza niespełnienia, jak nic mu się nie układa na dość naiwnie przedsięwziętej drodze, w drodze ku wymarzonej wolności. Bo czymże ta wolność jego być może. Jaki rodzaj wolności może być mu dany gdy wszystkich po drodze traktować próbuje jako stopień do celu. Już po czasie inne próbuje osiągać cele, wówczas gdy sądzi, że jest zakochany. Tak, wtedy cała ta pokręcona społeczność, pośród której chwilowo żyje, mogłaby być jego miejscem na ziemi, mógłby w niej osiąść. Okazuje się to niełatwe, bo wszystko to co znał, co stosował dotychczas, kolejno zawodzi. Zarówno początkowa buta i bezczelność, jak i późniejsze próby kajania się. Pozostają mu... ataki rozładowywania bezsilnej wściekłości. Lecz dogonią go, nieuchronnie, i pokora i rezygnacja. Obdartemu z nierealnych marzeń K. pozostaje przytulenie się, niczym zbita psina, do archetypicznej (bez zapału) przygarniającej w ciepłym łóżku - matki.
To może lepiej być kobietą? Nie tą u Kafki/ Fiedora. Te kobiety choć dużo sympatyczniejsze i zaradniejsze, umiejące słuchać i wyciągać wnioski (czego taki K. absolutnie nie potrafi) doświadczają losu nie do pozazdroszczenia; finalnie to jedynie smutek i ból. Sceniczne deski obnażają jedynie wielość dobrych min przybieranych, wyłącznie, do złych gier. Wszystkie one żyją w cieniu mitycznego, nieludzkiego i traktującego je przedmiotowo Klamma - ręki Zamku. Kto on zacz, co on zacz - nie wiadomo. Widziały, a może nie widziały, pracując dla niego nie mają tego pewności. Czy ma jakąkolwiek władzę, czy cokolwiek od niego naprawdę zależy, decydują, że lepiej im nie dociekać. Wszystko co pod zamkiem pokrywa magma spekulacji i niedomówień. Jedno jest pewne, Klammowi lepiej schodzić z drogi, i nie przywiązywać się do żadnej z jego obietnic.
To może lepiej być kobietą? Nie tą u Kafki/ Fiedora. Te kobiety choć dużo sympatyczniejsze i zaradniejsze, umiejące słuchać i wyciągać wnioski (czego taki K. absolutnie nie potrafi) doświadczają losu nie do pozazdroszczenia; finalnie to jedynie smutek i ból. Sceniczne deski obnażają jedynie wielość dobrych min przybieranych, wyłącznie, do złych gier. Wszystkie one żyją w cieniu mitycznego, nieludzkiego i traktującego je przedmiotowo Klamma - ręki Zamku. Kto on zacz, co on zacz - nie wiadomo. Widziały, a może nie widziały, pracując dla niego nie mają tego pewności. Czy ma jakąkolwiek władzę, czy cokolwiek od niego naprawdę zależy, decydują, że lepiej im nie dociekać. Wszystko co pod zamkiem pokrywa magma spekulacji i niedomówień. Jedno jest pewne, Klammowi lepiej schodzić z drogi, i nie przywiązywać się do żadnej z jego obietnic.
Cały ten zamęt próbuje dookreślać, by móc zrozumieć, móc wytłumaczyć - Giza, urzędniczka (Beata Rakowska) gdy opróżniana butelka już wykręca jej obcasy. Próbuje pogodzić się by móc żyć dalej także - Olga, klezmerka (Zina Kerste) opowiadając o druzgocącym losie jakiego doświadcza jej rodzina, na skutek irracjonalnego ostracyzmu społeczności spowodowanego wtargnięciem Zamku w ich życie. - Frieda, bufetowa (Marta Malikowska), która do przybycia K. piastowała niebywale lukratywne i społecznie poważane funkcje - w Oberży dla Panów z Zamku (tak, tak bufetowej i kochanki Klamma) traci tę szczęśliwość w mgnieniu oka, chwilę po tym gdy niezrozumiała siła popchnie ją w ramiona K. Jej miejsce zajmie dotychczasowa - pokojówka Pepi (Anna Błaut), jej szczęście też nie trwa długo. Ta zazdrośnica i plotkara, ta trzpiotka opowiadająca banialuki, szybko musi wrócić skąd przyszła, gdy Frieda, rzuciwszy wiarołomcę, wróci. A czy lekko jest - oberżystce Gardenie ? (Elżbieta Golińska) a gdzieżby tam. Nie dość, że musi ogarniać całe to towarzystwo, bronić nieustannie chwiejnego status quo, to jeszcze objaśniać K. zawiłe zasady współżycia w wioskowym-podzamkowym świecie. Na koniec zostaje tą jedynie, która może dać wytchnienie od nieszczęść sponiewieranemu mężczyźnie.
Muzyka (Tomasz Hynek) okazała się interesująca, z rodzaju tej co to 'jakby jej nie było'. Przy okazji; - Zina Kerste okazała się prawdziwą klezmerką, wspaniale grała na ustnej harmonijce, dobrze radziła sobie z klawiszami. Partie gitarowe nagrał Krzysztof Szymański. Światła i scenografia to praca Justyny Łagowskiej - nic dodać nic ująć. Świetnie wpisała oprawę spektaklu w koncepcję reżysera i scenarzysty (Marek Fiedor) odtwarzając świat niegdysiejszych poszukiwaczy wolności, rodem z filmu Easy Rider. Poszukiwaczy, którym wydawało się, że wolność to naskórkowy związek z drugim człowiekiem, niechęć do zakorzenienia i używki pod rękę z wolną miłością. Tak zbudowana wizja sceniczna to właśnie owa współczesna, podmiejska rzeczywistość Zamku. Choć ze sceny nie pada nawet słowo o tym, że to-tam to może być miasto. Przeciwnie, słowo wioska odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Owo, być może, nieodległe miasto sugerują zmatowione lecz rozświetlone szyby, na tyłach sceny, i dobiegający zza nich, czasem, szum ruchliwej drogi.
Choć podobne, tej scenicznej rzeczywistości, anturaże miały miejsce pewnie 50 lat temu jest to dobry sposób na ukazanie opozycji wobec zamkowej rzeczywistości. Pół wieku, perspektywa dostatecznie wymowna by móc opisywać bankructwo sposobu myślenia, czy początki kryzysu męskości (w tym patriarchatu). Także niełatwy los drugiej, żeńskiej, połowy świata, jak zazwyczaj zasypującej rowy podziałów, łatającej dziury niedostatków, i osuszającej łzy.
Jak grali? ŚWIETNIE ! Wrocławianie powinni być dumni z Zespołu WTW.
Co tu opowiadać; idźcie, posłuchajcie, zobaczcie! Na dodatek - momenty były - i nie tylko dla tych, którzy momenty na scenie uwielbiają. Zaznaczam wyraźnie, tu użyto ich absolutnie zasadnie, bez chęci epatowania nagością. Jestem w pełni usatysfakcjonowana. Bo czyż fakt, że aż tak się rozpisałam nie jest dostatecznie wymowny ?