niedziela, 28 lipca 2013

Świństewka, Przyjemności, Chęci ?

Nie są aby składnikami życia naszego powszedniego? Gdy dotyczą i wielkich i całkiem malutkich rzeczy. Gdy nadają sens, gdy sensu pozbawiać potrafią?

Przydałby się temat ogórkowym zwany, bo upał, że mózg ledwo się kręci. Temat taki, zresztą, obiecałam Prawie blogowej niedościgłej, gdy pióro ujmie, blado-wrzosowej damie. Lecz gdy pomyśleć przyszło czym uwagę czytelników zająć, gdy kipiący wrzątkiem lipiec i smak zielonych ogórków w tle, nic nie zdaje się takim jakim mogłoby być. Bo to wszystko co w tytule zawarte, to nie to, nie o tym o czym myślicie, choć i to możliwym być może. Bo nie o miłe przyjemności będące chęcią do spożywań, n.p. we dwoje chodzi, choćby nawet i słodko-chrupiącą (hi,hi) bielizną być miały. Choć i te i chęciami i przyjemnościami i świństewkami pełną gębą być mogą. 
Świństewka to nie kłamstewka, nie gałgaństwa, szelmostwa czy inne grzeszne sprawki. Bo świństewka to... przyjemności, przyjemnostki i rozmaite chęci. Tak to widział Molik. By nie uganiać się za nimi zbyt daleko przepadał za tymi, których sięgnąć mógł na pobliskim stole. Byle malutkie a różnorodne były. Takie na kęs, kąsek malutki a urozmaicony. A gdy poważniej do chęci podchodzić mu przychodziło to i o powinnościach, prawie obsesyjnie, myśleć potrafił. Tak pewnie powstawał 'alfabet Molika'; smakowity i zdrowy lecz wielu dni potrzeba by z pożytkiem go strawić. Wiedzą ci, co próbowali.

Gdyby trzy te słowa rozpatrywać w innej bajce? Proszę bardzo. Mam przyjaciół w nie za wielkim mieście, choć świństewek i przyjemności tam moc. Też mają przyjaciół. Dobrali się nadzwyczajnie pod względem chęci, to samo ich nęci. Kilometry książek do przejrzenia lub obrazy słynne, a tajemnicze do zobaczenia, także prelekcje i projekcje do przemyślenia, czy czasem coś na ząb do własnoręcznego sporządzenia, i z pożytkiem dla zdrowia wspólnego zjedzenia. Oprócz tego co przyjemność im sprawia pospołu, jednemu, raz kiedyś, przyjemnie było szkicować, oprócz tego, że i (zapewne) kontemplować. Co? obiekt artystycznych zapędów, to czego był wówczas świadkiem - bez nieustającej przyjemności, tym razem. Szkicował więc sobie męża wielkiego, a wspominał przy tym kolegę akademickiego. Tak powstał szkic; nie zdradzającego przyjemności żadnej profilu charakterystycznego bo należącego do - Ludwika Flaszena Wielkiego (maj '13) - na dodatek z dedykacją dla mnie. Dedykacją, będącą chęcią oddania przyjemności rzeczywistości sprzed pół wieku. Bardzo, bardzo miłe... świństewko. Nie mam chęci zdradzić wszystkiego, nie pozostawiam jednak bez niczego. Oto ta wspaniała karykatura bez ciągu dalszego.


To nie wszystko na dziś. Bo dziś, czy wczoraj raczej, zakończyło się jedno z naszych wrocławskich szeroko znanych, z przyjemnością celebrowanych Świąt. Nowe Horyzonty filmowe, z nazwą sieci telekomunikacyjnej (którą i ja, z chęci, użytkuję) w dumnej nazwie. Nagrody rozdane, ja jednak nie o tym chęć wielką mam opowiadać.
35 stopni było w cieniu więc klimatyzowana (z założenia, lecz niestety, bo faktycznie ledwie) sala kinowa zdawała się boską alternatywą. A i temat filmu (jak sądziłam) zgodnie z myślą przewodnią tego bloga pomyślano. Mianowicie - chęci Grota związane z Haiti. O tym, że Grotowski helikopterem poleciał kiedyś na tę uboga wyspę czytałam, nie sądząc ani chwili, że tak sugestywnie pomyślane świństewko sprokurowane będzie przez kandydata do Oskara bo stanie się nowym filmem twórcy "Królika po Berlińsku". Reklamowane zaś będzie (zgodnie z tym, zresztą, co słychać, widać i czuć na ekranie) jako: "Wałęsa i kapłan wudu obalili komunizm".

Oglądało się naprawdę przyjemnie, solidna robota. Zamysł oparto jednak, niestety, na dość szczególnych przesłankach (nie tylko z mojego punktu widzenia). Zatem późniejsza malownicza opowieść pani producent (o 2-letnim procesie twórczym ) wydała mi się mało oparta na chęciach, raczej na szukaniu ewidentnych przyjemności. Długo pospołu myślano (mianowicie) by przedłożyć P.T. publiczności coś w rodzaju opowieści z seksualnego życia dzikich - Malinowskiego, nim pomyślano, na koniec, o przedłożeniu spojrzenia 'dzikiego' na kulturę europejską. Czytaj wschodnioeuropejską, na dodatek we władaniu 'komuny' w latach przełomu Solidarnościowego. 
Przyznam bez chęci, wyszłam z dalszej części spotkania. Pomimo, że wcześniej Bruno Chojak, archiwista IG, na podstawie dokumentów i osobistych świadectw zdołał usadowić tę baśniową historię w realiach. Choć, być może, gdy mnie już tam nie było padło wiele ważkich słów, wtedy już, gdy mnie na prawdę zabrakło już chęci by ich wysłuchiwać. Czy świństewka nie powinny mieć, choć czasem, granic? 

Bardzo ważne rozważania twórców filmu załączono do programu projekcji w postaci wkładki, Nóż kto-tam zechce, tak urocze świństewko, dołączyć do sztambucha pamięci.  

          13.  międzynarodowy festiwal filmowy,  Wrocław  18-29 lipca 2013
                                             SZTUKA ZNIKANIA 

piątek, 19 lipca 2013

V&B - w Salonikach i Londynie, niebawem

Sama bym pojechała, gdybym tylko trochę więcej... energii miała. 
       W Salonikach byłam lat już temu ze dwadzieścia, w Londynie w 2007. 
Przy okazji anonsu o najnowszych planach Jorge Parente i Zoe Ogeret spróbuję dookreślić zasadność 'eliminowania głowy' w trakcie pracy nad impostacją głosu, by Zygmunt Molik. 

Bo czyż takie spojrzenie nie frapuje, niezmiennie i powszechnie? 
Głowę w mojej opinii... o ile o mnie chodzi... należy eliminować.
   Inteligencję można tam zostawić; ale jedynie 'jej ducha’ rozumianego jako duchowość. Inteligencja jest częścią duchowości. A cała fizyczność w głowie powinna być eliminowania. Jak dla mnie. 
  Nigdy nie jest możliwe wyeliminowanie głowy całkowicie, ale ja zawsze staram się eliminować głowę. To jest coś marginalnego. Inteligencja jest czymś marginalnym. 
   To jest mistrz; jest mistrzem, który sytuuje się tak bardzo ponad całym organizmem, że nie musimy wykonywać nad nią żadnej pracy. 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rena Mirecka - Maciej Stawiński

     "The Dream" film współautorstwa Macieja Stawińskiego          poświęcony Renie Mireckiej i jej idei Teatru Człowieczego
       Kraków - Podgórze, 14 lipca 2013, Kamienica Artystyczna, Traugutta 7

        Film dostępny jest  https://www.youtube.com/watch?v=o8qE3bFtXoA              

RENA MIRECKA, wciąż aktywna twórczo, członek-założyciel Teatru 13 Rzędów Jerzego Grotowskiego. Swą praktykę parateatralną nieustannie rozwija poprzez prowadzone, w Polsce i na świecie, warsztaty. W Teatrze Laboratorium 'odpowiedzialna' za plastykę i ekspresję ciała. 

Niezrównana kreatorka wielu epokowych ról we wszystkich przedstawieniach Teatru: Orfeusz, Kain, Kabaret Błażeja Sartra, Misterium Buffo, Siakuntala, Dziady, Idiota, Kordian, Akropolis, Tragiczne dzieje doktora Fausta, Studium o Hamlecie, Książę Niezłomny, Apocalypsis cum Figuris
O obojga, 33 lata trwającej współpracy, już pisałam (10.10.2011). Wówczas świętowano - 30-lecie - wspólnej pracy. Tamtą wystawę zdjęć M. Sławińskiego gościła Galeria OKiS, Dolnośląskie Centrum Fotografii Domek Romański we Wrocławiu.

Nie tylko z Maciejem Stawińskim osiągnęła tak wielkie porozumienie, na całym świecie ma rzesze admiratorów i przyjaciół. 

Organizacja non-profit Gli Amici Di Luca - spotkanie warsztatowe w 2006 
              http://www.youtube.com/watch?v=_FcTCzP11Ro                                       

piątek, 12 lipca 2013

"Technika Jerzego Grotowskiego"

Ćwiczenia według techniki Grotowskiego - popularne lecz hasłowe jedynie pojęcie. Nic formalnego, przecież, za tym hasłem nie kryje się. Skoro sam Grotowski twierdził; żadnej - recepty - nie ma.  
   Ten oczywisty, zdawałoby się, fakt, nie przeszkadza jednak wielu by rzekomych ‘Technik Grotowskiego’ -  nauczać.  Ktoś wziął udział w jednym czy kilku stażach, kto inny w zgoła żadnym - i już wie. SĄ !  przecie - nauczyłam/łem się. 
(...) treningi pojawiły się z konieczności, bo z wieloma trudnościami po prostu nie dawaliśmy sobie rady. Inscenizacja Akropolis stawiała nam takie wymagania fizyczne i wokalne, że nie dało się normalnymi, dotychczasowymi środkami tego stworzyć, wykreować. Wtedy rozpoczęliśmy nasze ćwiczenia: - Rysiek Cieślak prowadził trening gimnastyczny z elementami akrobatyki, - Rena Mirecka zajęła się plastyką i ekspresją ciała, trochę tańcem. Mieliśmy trudności z głosem, więc ja, ponieważ miałem już pewne doświadczenie w tej dziedzinie, pracowałem nad tym aspektem naszej pracy - prowadziłem ćwiczenia głosowo-oddechowe. (Z. M.)

Co jeszcze robili aktorzy Teatru 13 Rzędów by rozumieć/uprawiać aktorstwo - wedle Grotowskiego rozumiane „jako szukanie przygody spotkania człowieka z człowiekiem i dzielenia się życiem” czy „by ofiarować nie tylko swoje rzemiosło ale i własne życie” - wedle Molika. - Zbigniew Cynkutis zajął się zadaniami aktorskimi, Antoni Jahołkowski odpowiadał za śpiew i muzykę.
   Czym to skutkowało ? Właściwą dla spektakli Laboratorium  - śpiewaną dykcją, choćby. "Dykcja to nasz narodowy problem. Sądzę, że nie dotyczy on tylko naszego teatru. Walczyliśmy z nim cały czas. Wielokroć stawialiśmy sobie zadania o wiele trudniejsze. Np. w Księciu Niezłomnym tekst biegł z taką szybkością, że opanowanie ‘dykcyjne’ tego tekstu było często ponad ludzkie siły”, mówił R. Cieślak. 
Nad potocznie rozumianą poprawną dykcją nie skupiano się zatem nadmiernie, bowiem, jak pytał Cieślak „czy istotniejsze było wówczas, by tekst brzmiał tak wyraźnie i sztucznie, żeby wszystko było słyszalne, czy też - by brzmiał po ludzku? (...) by nie zabić w sobie ludzkiej reakcji, odruchu ?”

Z czasem, zdobytymi pospołu umiejętnościami twórcy Teatru Laboratorium zaczęli dzielić się. 2.01.1975 Zygmunt Molik objął kierownictwo Laboratorium Terapii Zawodu - Acting Therapy - prowadzącego poradnictwo w dziedzinie techniki aktorskiej. Pomyślane jako pomoc dla aktorów zawodowych w trudnościach warsztatowych takich jak; blokady głosu, usztywnienie ciała, trudności z oddechem i brakiem  energii. Lecz szybko przekształcało się Ono w staże „zorientowane na człowieka” - bez względu na to czy był to aktor, czy nim nie był.
Okazało się bowiem, że 1/ najpoważniejsze blokady fizyczne są mocno zazębione z psychiką, 2pracą na stażach zainteresowanych jest wiele osób z różnorodnych branż zawodowych, i z naprawdę wielu powodów. Także pozaartystycznych.
             Zygmunt Molik - Przyciągam, Pulling, Tirer, Puxar    Fot. Andrzej Paluchiewicz 
   O własnej, autorskiej, metodzie treningowej Zygmunt Molik mówił: Jest pewien zestaw podstawowych ćwiczeń fizycznych, które uzupełniają się, inspirują powstawanie nowych, ale jest to tylko pewien kanon, dotyczący ciała i głosu. Reszta - ewoluuje. Za każdym razem dochodzi przecież psychika, emocjonalność, wrażliwość i czucie - a to wszystko bywa zmienne. Kolejne spotkanie jest dla mnie - zawsze jakąś niespodzianką. 
   To nie jest pedagogika (w której istnieje rutyna), a moim celem jest podzielić się doświadczeniem. Po wielu latach pracy - wiem co jest potrzebne - ta praca polega na pewnym przygotowaniu psychofizycznym. Jest w tym też element fizyczności, nauka pewnych zasad - jak oddychać całym ciałem, a nie tylko tzw. organami do tego stworzonymi, czyli płucami wyłącznie. 
   Te zajęcia pomagają w nabieraniu odwagi wobec innych ludzi. Nauczycielom, adwokatom - pomagam usprawnić ich narzędzie pracy - głos. Ale jeśli przychodzi do mnie, np., biznesmen, albo prezenter telewizyjny to uczą się również pewnej swobody zachowania, rozpoznawania siebie, swych reakcji wobec innych, uczą się nie bać drugiego człowieka i publicznych wystąpień. Zdarzyło mi się nie raz pomóc komuś odzyskać głos, nauczyć prawidłowego oddechu, czy też pomóc zmienić widzenie świata. Bo te ćwiczenia nawiązują (jakby) do rozwoju osobowości.
 Ćwiczenia Reny Mireckiej są inne, one są bliższe powstawaniu teatru niż samemu teatrowi, jego źródłom; uwrażliwiają percepcję świata. Jeszcze inaczej (na pewno) dzieli się swym doświadczeniem Maja Komorowska.
  Innych technik uczył R. Cieślak ( You Tube, Corporals, Plastiques - szkolenia w Laboratorium w 1972, autorstwa Odin Teatret) , innych Ludwik Flaszen (parateatr) bo różne cele im przyświecały.
  
Z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku rozpoczął się okres po-teatralny w twórczości Grotowskiego. Zatem nikt - kogo tam wcześniej nie było, nikt - kto nie brał udziału w pracach nad spektaklami, w samych spektaklach, nie może twierdzić, że zbudował wiedzę na temat sposobów pracy aktorów Teatru Laboratorium. 
Tym bardziej, że praktykował jakiekolwiek ‘techniki Grotowskiego’. 
Mógł wziąć udział, owszem, w stażach: Zygmunta Molika nazwanego - Głos i Ciało, czy choćby Reny Mireckiej - dziś to Laboratory KARAWANA SUN. Także innych stażach - prowadzonych przez któregoś z pozostałych aktorów Teatru. To wszystko. 

"Są też tacy, którzy obserwowali naszą pracę przez parę dni czy tygodni, czy miesięcy i mogli jedynie zarejestrować ćwiczenia testowe, ale potem chcą być instruktorami, profesorami - i to w domenie, gdzie nie ma profesorów" (J. Grotowski, Co było).

     - A więc, w  praktyce, kształcenie aktora musi być dostosowanie do każdego poszczególnego    przypadku - pytał Denis Bublet w 1966 roku w Paryżu.

   - Tak jest, nie mam na myśli żadnych recept - odpowiedział Grotowski. 
     (Jerzy Grotowski, Techniki Aktorskie, Ku Teatrowi ubogiemu, 1968 )

poniedziałek, 8 lipca 2013

9. edycja Brave Festival "Zaginiony rytm" 7 - 12 lipca 2013

W kręgu Koreańskich rytuałów i ceremonii.
Jedność tradycji zaklęta w rytmie - CHEONG-BAE.
Stowarzyszenie Kultury Teatralnej Pieśń Kozła. Prezydent Wrocławia.
           Otwarcie  7 lipca 2013 g.19   IMPART Wrocław
To apogeum fantastycznej zabawy; publiczność szalała okazując aplauz na wszelkie sposoby. Fertyczne brawa, śpiewy, śmiechy, okrzyki, wyklaskiwania i wytupywania porywających rytmów przetaczały się przez salę, a może nawet niosły echem wzdłuż pobliskiej Odry.

          Wielkie Święto - "Przeciw wypędzeniom z kultury" - rozpoczęte. 

W tym roku Festiwal odbywał się, i odbywał się będzie, nie tylko we Wrocławiu. BRAVE KIDS, edycję 2013, gościły już, i gościć będą : Puszczykowo, Łódź, Warszawa i Krośnice. Wczoraj, dzieciaki ze wszystkich stron świata zaprezentowały swój entuzjazm i możliwości, inaugurując koncert otwarcia. 

Przed nami jeszcze 6 dni koncertów, spektakli, filmów, warsztatów i spotkań. Przy wielu zdarzeniach, w Programie, zamieszczono informację - wstęp wolny.

Za wstęp na pozostałe, trzeba sypnąć groszem. Nie żałujmy, również w tym roku dochód ze sprzedaży biletów wesprze działania - organizacji charytatywnej ROKPA - która prowadzi działalność pomocy ubogim dzieciom z Azji i Afryki w zakresie edukacji, opieki zdrowotnej i kultury.

Miejsca, w których będziemy spotykać się we Wrocławiu:

- klub festiwalowy Mleczarnia, P. Włodkowica 5 
- DCF, J. Piłsudskiego 64 
- Synagoga Pod Białym Bocianem, P. Włodkowica 7
- Scena przy Wzgórzu Polskim, Purkyniego, m.in. Królewscy Bębniarze z Burundi !!
- Teatr Pieśń Kozła, J.E. Purkyniego 1

Szczegółowy program: http://www.dcik.pl/wydarzenie/0,0,8939,brave-festival-2013-zaginiony-rytm/

Cheong-bae założono w 2001. Siłą i pasją zaprezentowaną przez młodych wykonawców spektaklu (kombinacja rytuału, muzyki szamańskiej, tańca i akrobatyki) można by zasilić niejedną elektrownię. Lekkością i poczuciem humoru natomiast, zarazili wszystkich widzów, tłumu reporterów nie wyłączając. W naturalny bowiem sposób zatarli granice pomiędzy sceną a widownią, wciągając nas do udziału w spektaklu. Nie przesadzę gdy powiem - staliśmy się jednością. Kilkoro z widzów stało się wręcz wykonawcami, biorąc odważnie i z wielkim sukcesem udział w pokazie. 

Spektakl składał się z kilku części. 
- Pierwsza, zatytułowana 'Wspólny Dźwięk' zawierała elementy szamańskiego rytuału Binari. 
- Druga to 'Dźwięk chmury' - tancerze w regionalnych nakryciach głowy prezentowali buddyjski taniec Gim Cheonbukchum z towarzyszeniem bębnów Janggu. 
- Trzecia - prezentacja dźwięków tradycyjnych instrumentów perkusyjnych (Shoi - dzwoneczek, Jing - duży dzwonek, Janggu - bęben dwustronny, Bhook - bęben). 
- Czwarta - to prezentacja szamanów z różnych regionów kraju. 
- Piąta - spontaniczny taniec ludowy będący mieszanką elementów szamanizmu koreańskiego i buddyjskiego. 
- Finałowa część - która poderwała nas wszystkich na nogi, to niezwykle zaprojektowana synergia wszystkich składowych stylu Yeon-hee. Wielobarwne odgłosy bębnów, wspaniała choreografia precyzyjnych muzyków-tancerzy, kolory, światła; wyrafinowana, na najwyższym poziomie wykonawczym zaprezentowana 'inżynieria dźwięku i ruchu'. 

Niezapomniany wieczór, również ze względów towarzyskich. 
Takich wieczorów i dni będzie jeszcze wiele, przybywajcie gromadnie, piękna pogoda lipcowa - w pakiecie. Mam zapewnienie organizatorów :)
       

sobota, 6 lipca 2013

Magda Umer - jedna z kobiet, które kocham

 
Nie wiele ma, ta właśnie moja miłość, z tematem przewodnim bloga wspólnego? Przeciwnie.
Bo czy pamięta kto jak oboje oni - Magda Umer i Andrzej Nardelli - śpiewali "O niebieskim pachnącym groszku"?. 
Boże mój, jak kultura wówczas kwitła. Czasami tylko kwitła, nie tylko groszkami pachniało? Fakt, lecz kultura ... dostatecznie kwitła. Albo więcej jak dostatecznie, tak, więcej.
Melodia była cudna, tekst był znaczący; miał wyraz artystyczny. Potrafił obdarowywać przeżyciami duchowymi najwyższych lotów...
Czy kto pamięta, czy kto próbuje odnosić się do tamtych, wyśrubowanych wzorców?
Zdają się niedościgłe lecz ścigać się zawsze warto, próbować przynajmniej warto.

A może tylko moje serce, z ubiegłego wieku rodem, klimaty podobne tamtym połechtać mogą... nie tylko nostalgią. Lipiec 13. z TVP "Kultura" emitowaną wczesnym popołudniem. Umer + Nardelli + lipiec + akompaniament topiących się lodów owocowych.

Magda Umer nie gardłem śpiewa, ona duszą śpiewa. Niedawno we Wrocławiu - wywiad  http://www.radioram.pl/articles/view/23643/Magda-Umer-Spiewa-nie-gardlem-a-dusza

Jestem pewna, o to właśnie chodziło Molikowi.          

poniedziałek, 1 lipca 2013

Zygmunt Molik - mgławica, milczek, aktor, doktor

(...) ale jeden jedyny aktor tego wyjątkowego zespołu nazywanego zakonem - Zygmunt Molik, był dla mnie jak spiralna mgławica Andromedy. Aktor, który fascynował teatromanów na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, stanowił dziwną i największą tajemnicę (...) 
                                  Absolwent PWST w Warszawie (Wydział Estradowy)

Więc ja, cóż ja, pisując o nim (od lat już dwu z górą) o mgławicy piszę. Tak też się, bywa, czuję. Bywa też, ogarnia mnie chichot, nie tylko dlatego, że do wielu aspektów życia mam dystans i pobłażanie. 
Całkiem niedawno odbyłam rozmowę z panem Z.J., który opowiadał o swoim szczególnym spotkaniu, mającym miejsce na lotnisku w Kijowie (XII '96). Zapytał o coś Molika, o coś co tyczyło prywatnej opinii z pogranicza ploteczek. Nie tylko nie odpowiedział, całe trzy godziny, jak tylko on potrafił -  'tęgo' przemilczał. I co z takim robić.

Bo przecie " (...) bez Zygmunta Molika i tych cnót, które on uosabiał, to znaczy: jego lojalności, obowiązkowości, kompetencji, rzeczowości, odpowiedzialności, zawodowego mistrzostwa i jeszcze innych pokrewnym wymienionym, Teatr Laboratorium Grotowskiego, taki jaki istniał rzeczywiście, byłby w ogóle niemożliwy albo byłby czymś zupełnie innym".

"Doktor pracy nad głosem" - to i powyższe, to określenia prof. Zbigniewa  Osińskiego. Swoisty 'akuszer', pomagający w narodzinach głosu. Głosu, który jest nośnikiem energii i wartości, a także manifestacją osobowości konkretnego człowieka - jak mawiał sam o sobie. Poszukiwał, wraz z członkami teatru "Laboratorium" (przez czas jakiś) rezonatora totalnego, "z którego jednak nad Wisłą, śmiano się jak Polska długa i szeroka" (R. Cieślak).

Wyniki tych poszukiwań można było zobaczyć i usłyszeć niedawno. 
Kino Teatralne IG w ramach cyklu "Spektakle Teatru Laboratorium" prezentowało: Akropolis (17.06) i Księcia Niezłomnego (18.06), wciąż też trwa wystawa fotografii Maurizio Buscarino - dokumentująca spektakl Apocalypsis cum Figuris - w Cafe Thea (17.06 - 5.07). 
To te cytowane wydarzenia mówią o Moliku - najwymowniej. 
O prezentacji Akropolis pisałam (16.06.2012), zamieszczając także link - odsyłający do tekstu spektaklu przygotowanego na potrzeby eksperymentalnej grupy amerykańskiej.

(...) "Akropolis" - to również pierwszy ze spektakli J. Grotowskiego, którymi zachwycił się cały świat. Z. Molik grał w nim rolę Jakuba-Harfiarza, ale też przewodnika, koryfeusza, który w jakimś głębokim ludzkim zapamiętaniu grał na skrzypcach. To on nadawał rytm całemu przedstawieniu, dyktował tempo. Napisałem "grał na skrzypcach" - to było jakieś przerażające rzępolenie na granicy wytrzymałości strun, porażający sygnał, jak więzienna syrena, po której pojawiali się przed naszymi oczami pozostali więźniowie. On ich wzywał, przywoływał na owo akropolis wszechświata. Rola w "Akropolis" była bez wątpienia najpełniejszą, najgęstszą rolą Zygmunta Molika w teatrze Grotowskiego. Na pewno większą niż Tarudant w "Księciu niezłomnym", którą to rolę grał na zmianę z Mają Komorowską. Aktorskim wyzwaniem była ta rola większa też od Judasza w "Apocalypsis cum figuris". W ostatnim przywołanym spektaklu wyskakuje mi właśnie natarczywie obraz, a właściwie porażające spojrzenie spodełba, którym 'częstuje' Molik-Judasz swoich kompanów z Ciemnym (R. Cieślak) na czele. To było spojrzenie zabójcy i ofiary, groźne i domagające się współczucia. Oślizgłe, jak ów symboliczny pocałunek zdrajcy (K. Kucharski).

(...) Inscenizacja "Akropolis" stawiała nam takie wymagania fizyczne i wokalne, że nie dało się normalnymi, dotychczasowymi środkami tego stworzyć, wykreować. Wtedy rozpoczęliśmy nasze ćwiczenia (...) mieliśmy trudności z głosem, więc ja, ponieważ miałem już pewne doświadczenia w tej dziedzinie, pracowałem nad tym aspektem naszej pracy - prowadziłem ćwiczenia głosowo - oddechowe. Poświęcaliśmy około czterech godzin na trening (...). Ale na początku był to teren nierozpoznany. Wiedziałem tylko, że cały aparat artykulacyjny jest tylko 'władzą wykonawczą'. Istoty pojawiania się głosu poszukiwałem podczas pracy całego ciała, w którym należało znaleźć właściwe łożysko dla strumienia energii by potem móc do tego wyzwolonego - już nie żywiołu lecz zdyscyplinowanego - dźwięku powracać. Głos jest człowiekowi przyrodzony, więc jeśli są jakieś problemy trzeba dotrzeć do ich źródeł, usuwając wszelkie przeszkody. Te źródła to rodzaj energii, która może być wywoływana działaniem fizycznym, kinetycznym lub poprzez psychikę. Zatem pracę zawsze zaczynałem od ćwiczeń fizycznych umożliwiających pojawienie się głosu; organizm miał być na to przygotowany. 
(...) A wracając do rezonatorów (...) pracę w tym kierunku porzuciliśmy po kilku miesiącach. To było trochę sztuczne; tutaj mam rezonator piersiowy, tu czaszkowy - to się nie sprawdzało, bo zawsze jakaś sztuczność wychodziła, nie było to organiczne. Należało dojść do tego, co było dźwiękiem organicznym, który rodzi się z całego ciała. Trudno powiedzieć, które rezonatory w określonym momencie się uruchamiają, i to nawet nie powinno nas interesować, bo za to jest odpowiedzialny organizm, a nie nasze myślenie. Ale to był tylko początek, od czegoś trzeba było zacząć. Pracowaliśmy tak, jakby każda premiera mogła być tą ostatnią i miała stanowić rodzaj testamentu... wielcy, solidarni szaleńcy (...) Paliliśmy się żywym płomieniem. I nie widzę w tym żadnej straty. Tego i innym życzę (...), praca jest warunkiem wszystkiego. Bywa okropna, rodzi ból i cierpienie.
"Z mozołem zmierza się do struktury, potem wszystko robi się martwe... Wtedy trzeba dojść do precyzji we wszystkich aspektach pracy i iść dalej. I w końcu jest radość. Warto to robić" (Grotowski). Ta idea przyświecała, Z.M., niewątpliwie gdy pół wieku przepracował jako "doktor" czy "skupiony mistrz chcący pomóc każdemu". Posiadł i przekazywał bardzo praktyczną umiejętność - swobodne operowanie swoim głosem. A mógł to robić w sposób niespotykany wcześniej, bo był (...) postrzegany jako człowiek, który przy całym oddaniu pracy miał jednak dużą autonomiczność i niezależność (...) różnił się od tych pozostałych chłopców i dziewcząt, którzy byli bardziej emocjonalni, rozedrgani, jakby trawieni jakąś wewnętrzną gorączką, niemal bez dystansu wobec tego, tak szczególnego teatralnego żywiołu, jakiemu się oddawali (...).

                                                45 lat po Dyplomie, Mostar
Dlaczego robił to wszystko, dlaczego zajął się impostacją głosu także poza Laboratorium? Jeden z powodów; pedagodzy polskich szkół z jednej strony stawiają niskie wymagania organizmowi (przy dużych wymaganiach intelektualnych, teoretycznych) jednocześnie ćwicząc zaledwie kilka tonów. Z drugiej strony uczy się ślicznego, idealnie starannego mówienia, bardzo wyraźnej, sztucznej wymowy. To co mówią, nawet ci najbardziej uzdolnieni, brzmi niezwykle nieprawdziwie. Jest to wyraźne przegięcie w techniczną stronę artykulacji. Poza tym, nawet wybitne jednostki opuszczające te szkoły nie bardzo potrafią czegokolwiek, poza rzemiosłem, ofiarować.

     Jak dla mnie, powody to wystarczające.

Na podstawie wywiadu z Teresą Błajet-Wilniewczyc, czerwiec 1999. 
Notatnik Teatralny 22-23/2001 (str.111-123) - Całe moje życie.