czyli jak zostać wybitnym aktorem, nigdy nie będąc kelnerem.
Dole i niedole młodego Molika w czasach wczesnego PRL-u.
Opowiedziane osobiście, w wywiadzie brzemiennym Książką.
Czułem się zagubiony. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Młody tak, ale nie w tak młodym wieku; w rzeczywistości byłem po trzech próbach studiowania. Zacząłem dwa razy w Akademii Fizycznej i próbowałem dwukrotnie na prawie. Mam dokumenty akademickie z czasu, nim zapisałem się do Akademii Teatralnej. Próbowałem, ale nie mogłem ukończyć, nie mogłem kontynuować.
Zacząłem łatwo i zdałem egzaminy
łatwo, nawet po raz drugi. Były pewne problemy, bo straciłem rok i starałem
się ukończyć pierwszy rok ponownie. Nie było to proste, ale udało mi się. Nie
było, bo byłem leniwy. To dlatego, że szukałem cały czas czegoś, co mogłoby być
naprawdę interesujące dla mnie. Nie miałem cierpliwości do prawa; podobało mi
się bardzo, ale nie miałem cierpliwości.
Spotkałem dziewczynę, przyjaciółkę, w czasie gdy czułem się
zagubiony. Powiedziała mi, że otworzyli nowy wydział, Szkołę Teatralną w
Warszawie. Skończyłem służbę wojskową po dwóch latach i poszedłem tam na
egzamin, jeszcze w mundurze. Zdałem, zostałem przyjęty; tak wystartowałem.
Jednak były to czyste przypadki; że
powiedziała mi o szkole, czy że ją spotkałem, zanim poszedłem
odbyć służbę wojskową. A w tym
czasie, po trzech próbach studiowania, jak wspomniałem, czułem się zupełnie zagubiony. Tak więc kiedy dostałem
wezwanie do wojska, przyjąłem go.
Wciąż pamiętam kapitana Leopolda Kozłowskiego, który
poszukiwał konferansjera. Wyciągnął mnie
z wojska po upływie trzech miesięcy (w którym to czasie byłem absolutnie
zobowiązany do pozostania) i zaprowadził do swojego zespołu chóralnego. Później spędziłem prawie dwa lata w tym
zespole, zespole Wojska Polskiego.
Musiał mnie tolerować, nikt więcej nie potrafił wypowiedzieć jego nazwiska
równie należycie. Miałem dwadzieścia jeden lat.
Po mojej decyzji nie odrzucania wezwania z armii, odbyłem
normalną, obowiązkową służbę wojskową. W pierwszych trzech miesiącach musiałem
być prawdziwym żołnierzem-rekrutem, te pierwsze
miesiące były bardzo ciężkie. Później - bym nie odsłużył regularnych dwu lat normalnej służby - moja matka poszła do
kapitana Kozłowskiego i powiedział mu, co za dobry artysta był tu-a-tu w wojsku. Byłem już artystą, bo
przed pójściem do wojska pracowałem przez rok w agencji artystycznej jako
recytator. Oto jak się utrzymywałem. Zacząłem pracować kiedy miałem dwadzieścia
lat, już jako swego rodzaju aktor, bez żadnej wiedzy o pracy aktora. Oto jak
zacząłem pracować w teatrze.
Kolega [Jerzy Jarocki, kolega z czasów LO w Jeleniej Górze] nauczył mnie wiersza i z tym wierszem poszedłem do Agencji, gdzie poszukiwano nowych ludzi, którzy mogliby dobrze recytować wiersze. Wystartowałem z ulicy, tylnymi drzwiami.
Podróżowałem dużo. Pojechałem nawet do dalekich, wschodnich regionów Polski, by recytować kilka bardzo popularnych wierszy 'o twardych uwarunkowaniach życia'. Ludzie z małych wiosek płakali; płakali, kiedy mówiłem te rozrzewniające i poruszające słowa. Byli bardzo prostymi ludźmi. Moją misją w tym czasie (wraz z małym, 5-osobowym zespołem; akordeonistą, kolejnym muzykiem i dwójką wokalistów, tenorem i sopranem) było zebranie ludzi z tych małych miejscowości, w celu budowania Nowej Huty, nowego dużego zakładu stalowego, w pobliżu Krakowa.
Kolega [Jerzy Jarocki, kolega z czasów LO w Jeleniej Górze] nauczył mnie wiersza i z tym wierszem poszedłem do Agencji, gdzie poszukiwano nowych ludzi, którzy mogliby dobrze recytować wiersze. Wystartowałem z ulicy, tylnymi drzwiami.
Podróżowałem dużo. Pojechałem nawet do dalekich, wschodnich regionów Polski, by recytować kilka bardzo popularnych wierszy 'o twardych uwarunkowaniach życia'. Ludzie z małych wiosek płakali; płakali, kiedy mówiłem te rozrzewniające i poruszające słowa. Byli bardzo prostymi ludźmi. Moją misją w tym czasie (wraz z małym, 5-osobowym zespołem; akordeonistą, kolejnym muzykiem i dwójką wokalistów, tenorem i sopranem) było zebranie ludzi z tych małych miejscowości, w celu budowania Nowej Huty, nowego dużego zakładu stalowego, w pobliżu Krakowa.
To była wielka fabryka produkcji stali i tego rodzaju rzeczy.
Formalnie nie była to tylko fabryka, to było również znaczne przedsiębiorstwo.
Potrzebowali ludzi, bo nie było wystarczającej liczby robotników, tak to było
wielkie, a w Krakowie nie było ludzi. Potrzebowali robotników. Dlatego
zatrudnionych w tej Agencji Artystycznej (której nazwa brzmiała ARTOS, a gdzie
już pracowałem niekiedy) owa Agencja wysyłała by mobilizować ludzi do
pójścia do Nowej Huty do pracy. Dlatego, w zasadzie dając występy, tworzyliśmy
reklamę dla ludzi: by przyszli i pracowali w tej wielkiej fabryce tuż obok Krakowa.
Tak oto rozpocząłem swoją artystyczną karierę. A będąc z
muzykami i ze śpiewakami cały czas, zainteresowałem się głosem... i tak dalej.
Więc, nie byłem kelnerem, zanim zostałem artystą. Bo normalnie, w Hollywood, artysta
zaczyna jako kelner. Ja nigdy nie byłem kelnerem. Niekiedy rzeczy funkcjonują inaczej. A przy okazji, byłem asystentem kierowcy ciężarówki, kiedy
zdecydowałem się pójść do szkoły teatralnej. To była moja praca; pomóc kierowcy
wielkiej ciężarówki. Czy to nie zabawne?
P.S. smaczku całej sprawie nadaje niewątpliwie fakt, że nazwy "Artos" używała Agencja w socjalistycznej Ojczyźnie. Wg Wikipedii to i grecki, świąteczny chleb pszeniczny (kwaszony) i we 'wschodnich' kościołach przygotowywany, z okazji Wielkanocy. Widnieje na nim wówczas wizerunek Chrystusa zmartwychwstałego. Poświęcany w pierwszym dniu Paschy, przez cały tydzień jest wystawiany w cerkwiach, aż do tzw. antypaschy, gdy chleby rozdaje się wiernym. Nazwy Artos, także dziś, z wielkim upodobaniem używa wiele agencji wszelkiego autoramentu.
Faktycznie; niekiedy wszystko funkcjonuje inaczej.
P.S. smaczku całej sprawie nadaje niewątpliwie fakt, że nazwy "Artos" używała Agencja w socjalistycznej Ojczyźnie. Wg Wikipedii to i grecki, świąteczny chleb pszeniczny (kwaszony) i we 'wschodnich' kościołach przygotowywany, z okazji Wielkanocy. Widnieje na nim wówczas wizerunek Chrystusa zmartwychwstałego. Poświęcany w pierwszym dniu Paschy, przez cały tydzień jest wystawiany w cerkwiach, aż do tzw. antypaschy, gdy chleby rozdaje się wiernym. Nazwy Artos, także dziś, z wielkim upodobaniem używa wiele agencji wszelkiego autoramentu.
Faktycznie; niekiedy wszystko funkcjonuje inaczej.
Te opowieści, zgodnie z tradycją, znajdziecie pewnie rankiem, pod poduszką.
:) Pozdrawiam, dzięki za post.
OdpowiedzUsuńDzięki za wizytę, pozdrawiam wzajemnie.
OdpowiedzUsuń