sobota, 15 października 2011

Eugenio Barba i Odin Teatret

Przyjechali do Wrocławia ze spektaklem  The Chronic Life
W dniach 13/14/15 i 16 października można ich było podziwiać w Studio Na Grobli.

A dziś, 14.10.11, odbyło się także przed-spektaklowe spotkanie z Eugenio Barbą.
Opowiadał ze swadą niebywałą, jak to on, i o spektaklu i o właśnie prezentowanej nam Książce Spalić dom. Rodowód reżysera. To najświeższe wydawnictwo Instytutu im. J. Grotowskiego i Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego. Tłumaczenie na język polski powstało na podstawie oryginalnej wersji włoskiej konfrontowanej z istniejącym przekładem angielskim. Zadanie wykonała Anna Górka. Mam sentyment, bo to także moje nazwisko rodowe, będę więc czytała te 340 stron mając nadzieję na przyjemność niemałą i pożytek wielki.
   
Zdobyty autograf wybitnego i słynnego reżysera brzmi: Dla Ewy, części mojego polskiego domu. Wzruszyłam się, Eugenia znam jedynie tak, jak zna się współuczestników przeróżnych konferencji. Poprzednio spotkałam go w Krzyżowej 2005, w ramach XIV sesji Międzynarodowej Szkoły Antropologii Teatru (ISTA).
Odbyło się tam wówczas, między innymi oczywiście, przy pełnej teatralnej sali spotkanie Molik-Barba. Eugenio poprowadził spotkanie, na którym wciąż przez niego dociskany mistrz Zygmunt opowiadał o swojej pracy. Pozostały z tego piękne zdjęcia, rozentuzjazmowanego gdy się już rozkręcił Molika, perorującego z nieczęstą u niego pasją na wielkiej pustej scenie. By na koniec tę wielką, szczelnie wypełnioną widzami salę doprowadzić, mimowolnie przecie...do płaczu. Tak, dosłownie do płaczu. Wkrótce po tym gdy kolejno dopytywany - co i jak właściwie robi - wstał z lekkim ociąganiem by na sceną poprosić ochotnika, który zechciałby poddać się kilkuminutowej prezentacji działania umiejętności mistrza Molika.

Widzowie płakali w trakcie prezentacji, a raczej na jej koniec, gdy Z.M. zaprosił wszystkich zebranych do włączenia się do zaimprowizowanego śpiewu. Włączyli się tak mimowolnie niemal, prawie  jak zahipnotyzowani. A nieśmiały na początku śpiew rósł, rósł i wybrzmiewał pierwotnymi echami. W wygaszonej sali zrobiło się magicznie, a większość uczestników zdarzenia śpiewając drżącym głosem ocierała łzy. Później cóż, nie wiele było już do dodania, wydawało się więc, że spotkanie zakończy długa, choć natchniona i speszona otwartymi wzruszeniami, ale jednak cisza. Lecz nie, po niedługim czasie buchnęły gorące, entuzjastyczne oklaski. Czy tylko wydało mi się, czy Eugenio rzeczywiście nie podzielał ogólnego entuzjazmu?
   
Subiektywne sprawozdanie z tego spotkania znalazłam, niespodziewanie, jakiś rok temu u innej blogerki. Blog wydaje się zawieszony, wciąż jednak jest dostępny:  http://theatretravelogues.blogspot.com/2008_07_01_archive.html
W lipcu 2008, jego autorka Duska, wspomina swój niegdysiejszy staż w ramach ISTA.
Pracę z dyrektorem Letniej Szkoły Eugenio Barby wspomina z niechęcią lecz spotkanie z Mistrzem Molikiem podsumowuje krótko: Finally - the real master.

A dziś? Niemal 2-godzinne wspaniałe spotkanie, na którym ze swadą, energią i żarem Eugenio wspominał nie tylko swoją artystyczną drogę. Przybliżył nam sposoby na jakie dochodził do realizacji choćby dziś czekającego nas spektaklu. Tu przytoczę jedną z zaprezentowanych refleksji. Otóż, będąc w latach 1961-64 asystentem Grotowskiego w Opolu, dwudziestoparoletni wówczas nabrał przekonania, że zna go lepiej niż on sam zna siebie. Napisał nawet o tym książkę. A później przez całe lata próbował pracować metodą, którą (w swoim ówczesnym mniemaniu) przejrzał. Nie tylko nie osiągał sukcesów, tracił energię na obwinianie za ten stan rzeczy aktorów. Dlaczego nie takie z nich potwory jak ci u Grotowskiego? nie tak monstrualnie pracowici i tak potwornie zdolni. Skoro takiego słowa użył - monsters, ja zakładam jego znaczenia w formach, których użyłam. Trudno byłoby zakładać dziwotworów jakich. Ale co tam, najważniejsza jest tu konstatacja. Zmitrężył tak bowiem lat około dziesięciu nim dostrzegł i zaakceptował fakt: po prostu jesteśmy różni. Z tego odkrycia jest do dziś tak dumny, że podkreślał i udostępniał nam go na wiele sposobów. Za każdym stoi inne doświadczenie, inna biografia, tłumaczył. To one właśnie definiują nas personalnie, naszą pracę i nasze postrzeganie świata. Zatem efekt każdego działania jest wypadkową tego co udało nam się przeżyć i jakie to miało dla nas znacznie. Doprawdy, byłam i jestem pod wrażeniem.

Tak wspaniale uzbrojona w wiedzę przeszłam płynnie wraz z niemałym tłumem z sali spotkania na salę, w której miał odbywać się spektakl. Nie muszę dodawać, byłam rozgrzana do białości gdy jeszcze doczytałam w programie :Akcja przedstawienia The Chronic Life  toczy się równolegle w kilku krajach Europy po trzeciej wojnie domowej w 2031 roku. Na skutek wojny, wysiedleń i bezrobocia dochodzi do spotkania i konfrontacji jednostek i grup ludzi wywodzących się z różnych środowisk. Z Ameryki Łacińskiej przybywa chłopiec, który próbuje odnaleźć zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach ojca. ‘Zaprzestań poszukiwań’ mówią ludzie, towarzysząc mu od drzwi do drzwi. Chłopca nie ocala wiedza czy niewinność. Nowa nieświadomość pomaga mu odkryć jego własne drzwi. Ku zdumieniu tych wszystkich spośród nas, którzy porzucili już wiarę w niewiarygodne - jedna ofiara warta jest więcej niż każda wartość. Więcej niż Bóg".
No i co ja mam teraz zrobić. Bo może skoro nie zachwyciłam się, jestem jak bohaterka Ordonki 'mala i głupia'. A może gorzej ze mną,  może jest ze mną  tak jak w dalszej części tego tekstu, bo przecie przed spektaklem wysłuchałam także wszystkich tych opinii wyłącznie wielce rozentuzjazmowanych (od osób które nie tylko były wczoraj, bo są dziś a zamierzają być i jutro).  Trudno... Tzn. "ogólnie" mi się podobało. Bardzo szybko, intensywnie, kolorowo. Pomysłów mnogość wielka. Oglądało się nam wszystkim przyjemnie skoro wielu chichotało i rechotało. Aktorzy też interesujący, a na pewno dwoili się dla nas i troili. Tylko... poco  i do czego była ta ideologia skoro nic istotnego, szczególnie na zadany temat, ze spektaklu dla mnie nie wynika.  A już na pewno nie to co autor miał na myśli. Tyle tylko, że skoro ze szkoły 'wiem', że zamysł autora jest najważniejszy zamieściłam i fragment z programu. Nadto, mam za złe, potwornie naśmiecili. Dla mnie (zodiakalnej Panny) nie jest to bez znaczenia; 1/ ktoś to jutro musi posprzątać, 2/ parkiet był świeżo po remoncie a wygląda jak po wybuchu. Jak nawoływał Reżyser, jak widać, dostrzegłam nieład, lecz nie ten który miałby spowodować ten Wielki Nieład we mnie. (oj, nie na tym zależało Twórcy ). Bo tak oto starając się pogłębiać tematy bez większego trudu osiągnęliśmy dno (przed czym- przestrzegał przecie J. Fedorowicz w bardzo starym kabarecie.) No, niestety, i tak właśnie może wyglądać wdzięczność obdarowanego wzruszającą dedykacją widza.

4 komentarze:

  1. Ewo,
    Oj, zazdroszczę Ci tego spektaklu i książki też…Z tego co napisałaś, z wrodzonym Ci chyba dystansem do mniej lub bardziej „nawiedzonych” artystów, to spektakl Barby a w każdym razie tematyka tego, co przedstawił była jednak strzałem w dziesiątkę…Przeczytałam również niezwykłą relację Duski…to były czasy…

    OdpowiedzUsuń
  2. holly, tematyka ewentualnie, choć przeniesienie akcji w daleką przyszłość trochę karkołomne. Najgorsze jednak, że Barba obiecał nam wzbudzenie "Nieładu" w umyśle i zmysłach. Jak pisze w książce:... Nieład jest tą logiką i tym rygorem, które prowokują we mnie i w widzu poczucie dezorientacji, to wtargnięcie energii, która stawia nas w konfrontacji z nieznanym... "Nieład" może być bronią i lekiem przeciw nieładowi, który atakuje nas od wewnątrz i od zewnątrz". Mnie zaatakował tylko zwykły nieład. Kilogramy monet rozrzucane wielokrotnie, przeżute i wyplute bułki, porozbijane szkło, rozlana woda.
    Poza tym na spotkaniu mówił wiele o badaniach odzewu wśród widzów - od dzieci, przez różne grupy społeczne. I podobno każdy poczuł coś niezwykłego. Ja nie poczułam, a jeśli to złość, że mam obowiązek "czucia". Oczywiste, teatr potrzebuje widza, legitymuje on byt spektaklu. Tylko jeśli TO jest celem nadrzędnym twórcy, ja odbieram to jako nadużycie. Spektakl był 'taki sobie', ale ponieważ napracowali się co niemiara, jasno określili przesłanie - to ja powinnam 'poczuć'. Masz rację, jedyne czego nie brakuje to 'nawiedzeni artyści'.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewo Kochana, na szczęście rano byłam u okulisty po receptę na okulary więc będę mogła wkrótce wrócić i przeczytać to co jest ciemnym druczkiem, na ciemnym tle...

    OdpowiedzUsuń
  4. czaro, powinnam się cieszyć że zadbałaś o oczy, ale raczej zaczynam się bać - co też dojrzysz? Niewielu, widzę rozumie zamysły Autorów. Ja opisuję mroczne sprawy - mrocznym druczkiem - zrozumienia brak. Autor Spektaklu spodziewa się legitymizacji zamysłów - j.w. Tak więc zrozumienia - znikąd. A może właśnie nowe okulary byłyby antidotum, dla wszystkich i na wszystko.

    OdpowiedzUsuń