czwartek, 24 stycznia 2013

Małgorzata Szczerbowska - o swoich stażach z Zygmuntem Molikiem



O Małgosi dowiecie się dużo więcej, gdy:  1/ sprawdzicie co kryje link,  2/ zobaczycie u mnie na FB /więcej/filmy, co, i w jaki sposób opowiada o swojej pracy na stażu w Opolu (IX/X 2000) nim dziennikarz dopuści do głosu także Zygmunta, by i on opowiedział co też tam robią...

Zygmunt Molik  - skupiony, szczery, czasem groźny; dziś wiem, że z tego skupienia i szczerości czasem wydawał się groźny. 

Na warsztat w roku 1996 dostałam się z trudem, bo jak zwykle u Zygmunta nie było miejsc. Pewnie ja, jak zwykle zgłosiłam się za późno, ale przysięgam, że zgłosiłam się zaraz, jak tylko o Zygmuncie i jego pracy z głosem usłyszałam. Szpik podpowiadał, że to jest właśnie to, czego szukam.  Ja płakałam, bo miejsc nie było, a szpik przez kilka tygodni, codziennie telefonował do pani Stefanii Gardeckiej, a co trzeci dzień odwiedzał ją osobiście, niezmiennie pytając: czy ktoś zrezygnował? w odpowiedzi niezmiennie słyszeliśmy: Nie, nikt nie zrezygnował. Ja się poddawałam, ale szpik był zdeterminowany, nie do zbycia zdeterminowany. Na dzień przed rozpoczęciem warsztatu usłyszałam: przyjdź, może cię wpuści…  przyszłam, powiedziałam, co umiałam, i wpuścił!

Byłam wtedy studentką pierwszego roku PWST i bardzo pragnęłam śpiewać, ale potwornie się tego mojego pragnienia o śpiewaniu bałam. Bałam się, że się nie spełni, a bez śpiewania nie mogłam sobie życia wyobrazić; wcześniej ukończyłam szkołę muzyczną, po 12 latach ćwiczeń na barkach niosłam sporą ilość cennej i ciężkiej wiedzy. Muzyka wydawała mi się bardzo piękna i poruszała szpik, a ja chciałam być jej częścią, ale świadomość niedociągnięć i popełnianych błędów powodowała dyskomfort, i trudno było mi odnaleźć w niej przyjemność.

U Zygmunta  po raz pierwszy w życiu usłyszałam tyle głosów pracujących na raz i po raz pierwszy poczułam w głosach emocje, i że ludzie, obcy sobie wzajemnie się przenikają, i opowiadają o tym, co w nich, tu i teraz, najgłębsze. Po raz pierwszy usłyszałam i zrozumiałam muzykę inaczej. Z głosów i ich losowych splotów powstawały przenikliwe harmonie, w których wszystko „pasowało” do siebie;  zniknęło nie umiem, nie dam rady, nie mam głosu: pierwszeństwo zyskała treść. To był lot! radość!!! Na tych zajęciach byłam szczęśliwa; po nich czułam się spełniona i pełna nadziei na dalej. Ćwiczenie „śpiewaj, aż po horyzont” robiłam wielokrotnie, w czarnych teatralnych salach, na łące i nad morzem, przez lata śpiewałam poprzez bloki, rzeki, kamienice, pałace, wyimaginowane i realne. Pokonywałam przestrzenie i problemy, chwytałam sny. I niosło mnie i mój głos, daleko, tam gdzie akurat tęskniłam. Przekazuję to ćwiczenie dalej, bo do dziś mnie inspiruje.

Metodę V&B w skrócie nazywam, jak nie uruchomisz stopy, to nie zaśpiewasz! To prawda, że ciało trzeba uwolnić od napięć, rozgrzać, zaktywizować, żeby pełniej nabierać powietrza i świadomie dysponować oddechem, ale to nie wystarczy, aby nieść dźwięk. V&B to coś więcej. Wszystkie proponowane w czasie warsztatu działania oprócz ciała angażowały także psychikę; Zygmunt podpowiadał intencje, uruchamiał wyobraźnię, budował relacje i prowokował emocje; dopiero z całości człowieka powstawał głos.

Bardzo ważną częścią warsztatu była praca z tekstem. Zygmunt niewiele mówił, za to przewiercał tym groźnym spojrzeniem szpik, zamyślał się, zapadał w siebie i wybuchał energią, o której wtedy nie wiedziałam, że jest; konstruował zadania. 

Odciągał uwagę od ja wykonującego na rzecz celu, odciągał uwagę od samych słów na rzecz grania, na aktorskie lęki nie znał innego sposobu, jak kolejne ćwiczenie. Nauczył mnie słuchać siebie, później, po latach, z tego słuchania siebie nauczyłam się sobie wierzyć; uruchomił we mnie nie tyle głos, co świadomość, osobistą i aktorską.
Po warsztacie Zygmunt zaprosił mnie na piwo. Pamiętam to piwo do dziś!
Uczestniczyłam w warsztatach V&B jeszcze dwukrotnie, po raz ostatni w roku 2000. Zygmunt się zmieniał i ja się zmieniałam. Tylko ta dzikość w jego oczach, której się za pierwszym razem bałam, intrygowała co raz bardziej.

      Małgorzata Szczerbowska, reżyseria 
      Antoni Czechow - Historie zakulisowe. Chórzystka, cz. 1, z 2009 r.
      Szkoła Aktorska Art-Play, spektakl dyplomowy 
             

28 komentarzy:

  1. Wspaniałe świadectwo! Pozazdrościć autorce takiego szpiku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. bee, to świadectwo mnie zachwyciło, szczególnie jego język.
    I to, że wyartykułowała (poniżej zacytowane) zdanie, potwierdzające i moje i tych po-warsztatach, przekonanie.

    "Nauczył mnie słuchać siebie, później, po latach, z tego słuchania siebie nauczyłam się sobie wierzyć; uruchomił we mnie nie tyle głos, co świadomość, osobistą i aktorską".

    To zdanie, jak szpik, każdy może przeszczepić sobie. Ona akurat jest aktorką, ale wierz mi, zawód osoby która chce poszerzać umiejętności, możliwości i horyzonty Metodą, nie ma znaczenia.
    Tak więc próbować, ten rodzaj szpiku jest w zasięgu ręki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę, jestem pod wrażeniem tych słów. Wcześniej widziałam tę videorelację na FB. I bardzo pomaga w odbiorze tego rodzaju świadectw wszystko to, co wcześniej pojawiło się na Twoim blogu. Choć jasne, że niczego nie trzeba, by zrozumieć, że mówi człowiek świadomy siebie, wolny, który z ogromną estymą wspomina Mistrza.

    Mnie przeszedł dreszcz radości ze spotkania. Z panią Małgosią i pośrednio z Zygmuntem Molikiem. Rany, ja tak sobie czasem piszę "Zygmunt", niesiona blogową familiarnością, a On był typem rasowego Maestro. "Typowego" znaczy paradoksalnie"jedynego w swoim rodzaju". ;) I słowo "pan" przed imieniem i nazwiskiem też nie rozwiązuje mi sprawy, bo jest ze sfery profanum, spoza sztuki.
    Mój szpik się budzi!

    OdpowiedzUsuń
  4. tamaryszku, konieczność zawiązania jakiejś fundacji wspomagającej wszczepiania, wisi w powietrzu.

    Do Zygmunta powszechnie mówiono po imieniu lub - nazwisku. Maestro też i owszem, w przypływie wybuchu atencji. Pan, faktycznie, przy okazji wspólnej pracy, brzmiały nie na miejscu. Twoje "Zygmunt" jest więc uprawnione.

    Małgosia, to świetna dziewczyna. I jako koleżanka i jako aktorka. Jest też wspaniałym pedagogiem. Przyciąga studentów w katowickiej szkole aktorskiej Art-Play, gdzie wykłada, a także na rozlicznych stażach profilowych.
    Cieszę się, że i tobie, mistrzyni pióra, podoba się jej spojrzenie na niegdysiejszą współpracę z Z.M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż, nie powiem niczego nowego, jeśli stwierdzę, że świetnie napisane...

    OdpowiedzUsuń
  6. Nieprawdaż, czaro? Nawet Molik tak się (pewnie) zachwycił Szczerbowską, że zwiał mi gdzieś ze strony.
    Serio, zdjęcie (tzw. profilowe) zniknęło z lewego górnego rogu. Szukam Molika, albo zdjęcia... I wpuść tu piękną, młodą, zdolną na bloga!

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo mi miło, bo właśnie przeczytałam komentarze! męczyłam się z tym wspomnieniem długo. to nie było łatwe; połączyć co było i jest, to dwa różne kody, a przekład zwykle podlega zarówno ubarwieniom jak i utratom!trudno to było wyważyć.

    OdpowiedzUsuń
  8. no ale żeby Molik uciekł ode mnie? nie, nie wierzę..

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie od, a do - Małgorzato. Bo jak inaczej wytłumaczyć całe to zamieszanie ze znikającym zdjęciem. Do dziś nie wróciło :)

    Komentarze są obiektywne, tu nie ma prywaty. Mistrzynie pióra, co jest do zweryfikowania na prowadzonych przez nie blogach, twierdzą: jesteśmy pod wrażeniem, to jest świetne. A i ja tak twierdzę, bo'm... na swoim blogu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Niestety, "Historie zakulisowe" widać, ale ich (u mnie) nie słychać.

    I sam nie wiem co o tym myśleć, wydaje mi się, że przeczytałem gdzieś u Ciebie tekst o znikaniu Zygmunta... A może mi się to przyśniło? ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. LA, mogłeś przeczytać (5.01.11); opisałam 3-godzinne zniknięcie Z.M. na stacji metra w Barcelonie. Oboje to przeżyliśmy.
    Ja, bo zjadłam kilo nerwów, wyrzucając sobie brak czujności rewolucyjnej. On, bo dotarło do niego, że nie jest 100% mężczyzną co to karmi i chroni białogłowy. Bo skoro bez białogłowy gubi się nawet w metrze!
    Na dodatek zniknięcia, ani to obecnie, ani tamto opisane 2-lata temu, nie były ani pierwszym, ani ostatnim.
    Tak to bywa z artystami. A może nie tylko... z artystami ? :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Może Ewo, Z.Molik próbuje Ci coś w ten sposób przekazać? Może ufa na tyle w Twoje siły, iż wie, że spokojnie może spuścić Cię z oka ;)
    Swoją drogą, zgodnie z wyznawaną przez Niego filozofią liścia na wietrze" trudno będzie Go namierzyć w tej przepastnej, wirtualnej przestrzeni. Dziś tu, jutro tam - jak dawniej, i choć dziś bez kompa i sieci, to bardziej wirtualny niż my obecni przy monitorach- figlarz.

    sarna

    OdpowiedzUsuń
  13. Logosie, tzw. znikanie po angielsku, mieliśmy opracowane mistrzowsko. Oboje. Zdaję sobie sprawę jaka to była strata dla ludzkości. Przyglądanie się bliżej i dłużej oryginałom takim jak my, w towarzyskim anturażu, mogło być bezcenne.
    Co nie znaczy, że akceptuję znikanie w pojedynkę. Znikać wespół w zespół, czyni różnicę. Czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
  14. sarno, odnosiłam wrażenie, że spuszczanie mnie z oka zdecydowanie mu nie służy. Wolał jasny i silny drogowskaz (?) jakim bywałam, miewając skłonność 'do matkowania'.
    Z namierzaniem jest faktycznie wielka bieda. Próby ponownego zamieszczenia zdjęcia skończyły się wielokrotnym niepowodzeniem. System czegoś nie widzi, a ja nie widzę... rozwiązania. Sieć i komp okazują się dla mnie już nie tylko wirtualne. To groźny matrix. Muszę sobie do tego wszystkiego skonstruować jaką zdrową filozofijkę. Może figlarki? Figlarz i figlarka; a podobno to przeciwieństwa się przyciągają :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jeśli nawet przeciwieństwa się przyciągają to raczej na zasadzie komplementarności, która w u osobników podobnych sobie już jest na porządku dziennym, zatem po co trudzić się "figlarko" nad dopasowywaniem się, skoro można to mieć ad hoc? Ponoć porażki w związkach są wynikiem nieumiejętności porozumiewania się. To żadna nowość, prawda? Problem Twoich relacji z kompkiem jest analogiczny jak w związkach damsko-męskich, zwłaszcza, że też obstawiasz fiction z pogranicza innych cywilizacji. Choć rozumiem, że piszesz o problemie z przymróżeniem oka, bo gołym okiem widać, że radzisz sobie świetnie.
    A historia o zagubieniu się Molika w metrze z perspektywy czasu jest zabawna, więc poproszę o więcej :)
    sarna

    OdpowiedzUsuń
  16. sarno, miło, że nie wierzysz w moje krwawe potyczki z przestrzenią wirtualną. Prawda, nie jest różowa :)

    Co do kwestii porozumienia w naszym związku; była jedną z bardziej wzorowych w znanym mi świecie. Najczęściej, rozumieliśmy się wręcz poza werbalnie. Niestety nie do końca; co widać w opowiastce o innym spojrzeniu na tempo opuszczania wagonu metra.

    Może faktycznie opiszę (kiedyś) kolejne zniknięcia. Bo Z.M. - potrafił gubić się nawet... we Wrocławiu.

    Swoją drogą, ciekawe, na jakie manowce potrafiło wyprowadzić nas piękne, mądre, osobiste wspomnienie Małgosi Sz. o swojej pracy na stażach "Głos i ciało" we Wrocławiu i Opolu. O tempora, o mores!

    OdpowiedzUsuń
  17. Dlaczego na manowce? Wszak Pani Małgosia pisze o bezgranicznej wolności, stanie osiąganym dzięki "uruchomieniu stopy", a Z.Molik najwyraźniej ją uwolnił i gdzieś pogalopował. Pewnie w końcu, jak zwykle, znajdziesz jakiś skuteczny sposób ściągnięcia Go z powrotem.
    sarna

    OdpowiedzUsuń
  18. sarno, powiedzmy, na miłe manowce.
    Pogalopował, pewne. Czy znajdę sposób by 'sciągnąć go'? pracuję nad tym, może nawet wyjdę Mu na przeciw...:)

    Szukam 'dobrego', mniej znanego zdjęcia by zamieścić go na stronie. Mam nawet 1 na oku. Mogłabym oczywiście, przywrócić to, które wcześniej było.
    W myśl jednej z zasad Metody niczego co było nie sposób powtórzyć; można tylko, czasem trzeba, próbować przywrócić. Chciałabym się (w tym przypadku) wyłamać z tej zasady. Jeśli zdjęcie wróci, będzie to już inne zdjęcie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prosze uprzejmie nigdzie nie wychodzić, ja Pani tu chcę zadać jeszcze wiele pytań

      Usuń
  19. Jo, witaj w gronie ceniących rozliczne talenty Małgosi Sz. :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Małgorzato Sz., dziękuję za twórczy udział w dyskusji. Tworzy to nową, nieoczekiwaną jakość :)

    Na razie nie wychodzę, tylko, czy mogę cokolwiek obiecać na przyszłość? Tak więc pytaj Złotko, pytaj, puki czas. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też mam wrażenie, że ta dyskusja odkrywa nowe połączenia w jakże codziennym już i oczywistym dla wszystkich netowym anturażu. mam nadzieję, że na spotkanie i pogaduchy w realu też znajdzie się czas!

      Usuń
  21. Witaj Małgorzato, racja, kontakty w sieci nie zastąpią osobistych kontaktów. Mam nadzieję, że niebawem uda nam się spotkać. Do zobaczenia zatem, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń