Wiara jest obłudna, ciało jest sprzedajne
a dusza błąka się gdzieś na śmietnisku używek.
Adaptacja Piotra Siekluckiego, Tomasza Kireńczuka i Anety Cardet
Pożegnanie jesieni Witkacego - Scena na Strychu - Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Dzieło erotyczno-narkotyczne i obrazoburcze!
To co jest pewne to tekst. Brzmi tak, jakby powstał dzisiaj, choć to 'dzisiaj' groteskowo, gorzko i prześmiewczo przerysowuje. Artykułuje większość naszych cech narodowych, opisuje świat zachłyśnięty "wolnością", nie wierzący, nie potrzebujący (jakoby?) niczego świętego. Wolno wszystko mówić i robić. Prezentowane w spektaklu persony korzystają z tego w zapamiętaniu i rozpaczy.
Spektakl jest o "łatwej" Heli i ludziach, którzy gwałcą na śmierć.
A więc kieliszek wina przed spektaklem - niezbędny, gdy nie do końca się wie, co nas spotka. Przemierzamy pusty, wieczorem w niedzielę, Wrocław z pustymi knajpkami, smagani deszczem. Kilka kroków przed Teatrem siadamy w pustej sali. Macie państwo czerwone wytrawne wina? Tak, domowe chilijskie. Trochę ten dom daleko, ale cóż... ryzykujemy.
W czasie spektaklu na przemian milczymy zdumieni, śmiejemy się do rozpuku, równie często kołyszemy się, w rytm muzyki. A muzyka bywa, że ho ho; Queen i Amy Winehouse, disco polo i ulubione motywy biesiadne ludu polskiego (opracowanie muzyczne: Marzena Ciuła). Wszystko dzieje się bardzo szybko. Aktorzy, a przynajmniej większość z nich, jest niezwykle ruchowo uzdolniona i wyćwiczona, zdawać mogłoby się, w cyrkowych szkołach (choreografia: Mikołaj Mikołajczyk). Podejrzewam tu nawet rękę Z. Molika i J. Grotowskiego choć nie prześledziłam faktów. Sprzyja mi fakt, że reżyser i część aktorów to wrocławianie, po naszej PWST. Więc kto wie?
Estetyka spektaklu jest po-nowoczesna, odniesienia do laboratoryjnych metod budowy ruchu scenicznego wydają się oczywiste, choć wysnute są intuicyjnie jedynie, na podstawie tego co rejestrowały oczy. Nie wiem co powiedziałby o tym Piotr Sieklucki, reżyser. Bo mnie już lekko męczy dzisiejsze, jedynie słuszne (?) 'nowoczesne' realizowanie niemal wszystkiego. Marzę czasem o czymś solidnie staroświeckim.
Dramaturg spektaklu: Tomasz Kireńczuk dodaje "to okrutna opowieść o końcu indywidualizmu". No nie wiem. Odnoszę wrażenie, że to indywidualizm bije dziś wszelkie rekordy. Nie tylko w teatrze.
Spektakl idzie od miesięcy - kompletami. Był nawet w sylwestrowym menu Teatru; poza innymi daniami. Nie dziwota, to nieźle zrealizowana i zagrana - rozrywka - nie bez uzasadnionych pretensji do diagnozowania rzeczywistości, na dodatek. I jest też jeszcze tocoś; dla wścibskich czy tylko nie-dyskretnych oczu pań i panów. Piękna pani (Aleksandra Dytko - Zosia) rozbiera się, jak to jest w zwyczaju przed kąpielą bo później wchodzi do wanny. Młodzi, smukli panowie takoż, choć kąpać się nie zamierzają. Na ich korzyść (dodatkowo) świadczy niebywała wręcz staranność przy porządkowaniu zdejmowanej garderoby. Krzysztof Zych (książę Prepudrech) skacze nawet iście mistrzowsko, choć cały goluśki - na skakance - nic sobie robiąc z prawa ciążenia. Dekadencja?
a dusza błąka się gdzieś na śmietnisku używek.
Adaptacja Piotra Siekluckiego, Tomasza Kireńczuka i Anety Cardet
Pożegnanie jesieni Witkacego - Scena na Strychu - Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Dzieło erotyczno-narkotyczne i obrazoburcze!
To co jest pewne to tekst. Brzmi tak, jakby powstał dzisiaj, choć to 'dzisiaj' groteskowo, gorzko i prześmiewczo przerysowuje. Artykułuje większość naszych cech narodowych, opisuje świat zachłyśnięty "wolnością", nie wierzący, nie potrzebujący (jakoby?) niczego świętego. Wolno wszystko mówić i robić. Prezentowane w spektaklu persony korzystają z tego w zapamiętaniu i rozpaczy.
Spektakl jest o "łatwej" Heli i ludziach, którzy gwałcą na śmierć.
A więc kieliszek wina przed spektaklem - niezbędny, gdy nie do końca się wie, co nas spotka. Przemierzamy pusty, wieczorem w niedzielę, Wrocław z pustymi knajpkami, smagani deszczem. Kilka kroków przed Teatrem siadamy w pustej sali. Macie państwo czerwone wytrawne wina? Tak, domowe chilijskie. Trochę ten dom daleko, ale cóż... ryzykujemy.
W czasie spektaklu na przemian milczymy zdumieni, śmiejemy się do rozpuku, równie często kołyszemy się, w rytm muzyki. A muzyka bywa, że ho ho; Queen i Amy Winehouse, disco polo i ulubione motywy biesiadne ludu polskiego (opracowanie muzyczne: Marzena Ciuła). Wszystko dzieje się bardzo szybko. Aktorzy, a przynajmniej większość z nich, jest niezwykle ruchowo uzdolniona i wyćwiczona, zdawać mogłoby się, w cyrkowych szkołach (choreografia: Mikołaj Mikołajczyk). Podejrzewam tu nawet rękę Z. Molika i J. Grotowskiego choć nie prześledziłam faktów. Sprzyja mi fakt, że reżyser i część aktorów to wrocławianie, po naszej PWST. Więc kto wie?
Estetyka spektaklu jest po-nowoczesna, odniesienia do laboratoryjnych metod budowy ruchu scenicznego wydają się oczywiste, choć wysnute są intuicyjnie jedynie, na podstawie tego co rejestrowały oczy. Nie wiem co powiedziałby o tym Piotr Sieklucki, reżyser. Bo mnie już lekko męczy dzisiejsze, jedynie słuszne (?) 'nowoczesne' realizowanie niemal wszystkiego. Marzę czasem o czymś solidnie staroświeckim.
Dramaturg spektaklu: Tomasz Kireńczuk dodaje "to okrutna opowieść o końcu indywidualizmu". No nie wiem. Odnoszę wrażenie, że to indywidualizm bije dziś wszelkie rekordy. Nie tylko w teatrze.
Spektakl idzie od miesięcy - kompletami. Był nawet w sylwestrowym menu Teatru; poza innymi daniami. Nie dziwota, to nieźle zrealizowana i zagrana - rozrywka - nie bez uzasadnionych pretensji do diagnozowania rzeczywistości, na dodatek. I jest też jeszcze to
Niezłe było to czerwone wino, co to takiego? Zaprezentowano mi kolorowy ... karton!