niedziela, 23 marca 2014

GROT i CAŁOCZERWONE


Miałam wielce udane dwa teatralne wieczory, czwartek i piątek (20,21.03.14)
Od dawna już nie miałam równie krzepiącego uczucia, uzyskane, a nie poświęcone cenne wieczorne godziny, uskrzydlają.
Widziałam, i żywo przeżyłam dwa spektakle: GROT i CAŁOCZERWONE. Zupełnie różne; z zupełnie innymi 'ambicjami', w innej estetyce, innymi środkami stworzone, a jednak przystają do siebie, i wnoszą świeży powiew do wrocławskiego życia teatralnego.

         GROT, zaprezentowany na scenie Na Świebodzkim - Teatru Polskiego

http://www.taniecpolska.pl/wydarzenia/show/5701  z założenia jest projektem taneczno - performatywnym. I ma ambicję, podejmując tematy jakoby zakazane, i prawie nie obecne (?) w dyskursie i praktyce. 
Z tym, że jakoby rozważań wokół ludzkiego, prywatnego, czy seksualnego wręcz obrazu Grota dotychczas - nie było i nie ma - trudno się oczywiście zgodzić. Jako człowiek, Grotowski zawsze wzbudzał niebywałe emocje. Plotkowano o nim na potęgę, dorabiano mu też wszelkie, głównie nieprawdopodobnie czarne pi-ar'y. I to już w dobie, w której plotkarskich portali nie było.

Nawet Molik, w określonym kontekście, odniósł się do powszechnych podejrzeń:
Ba,  wydaje mi się, że Cieślak był jak genialny instrument, na którym Grotowski mógł odegrać swoje własne Życie (...) W każdym razie ja tak, dotknąłem tego bezpośrednio, wprost.  W rozumieniu nie swoich odczuć zmysłowych, lecz poprzez stymulowanie 'tym', poprzez stosowanie pewnych odwzorowań, wyobrażeń i projekcji. Oczywiście, to działało. Działało, używanie seksualności na poziomie poszukiwania możliwych sposobów, by wykreować  więcej niż zwykle, niż utarte. W jaki sposób być bardziej kreatywnym? Tak, to jest fakt. Nie ma żadnej wątpliwości, czasami trzeba - aby przejść, trzeba sięgać także w ten obszar, w sferę płciowości... Ja także nie wiem (nie mogę mieć pewności). Ale z tego, co On zrobił z Cieślakiem jest oczywiste, rzuca się w oczy. (Cieślak) musiał przejść przez to. Nie wiem tego na pewno, ale z tego co widziałem, wiem jedno, on musiał wejść do tych regionów seksualności; do źródeł, którymi każdy rozporządza, lecz nigdy nie wykorzysta. I nie posłuży się w okolicznościach takich jak staż czy scena". Day 3. Książka Molik/Campo. 

Czy mierzi mnie zatem, tak pozornie naiwne, podejście do tematu? Nie, wręcz mnie to cieszy. W tym wypadku podjęcie dyskursu, nawet w myśl zasady 'źle, czy dobrze, byle po nazwisku' wydaje mi się zaletą. Bo kim jest Grotowski i jego Teatr w powszechnej percepcji? W powszechnej świadomości ich nie ma, no może prawie nie ma. Dla przeciętnego obywatela to ledwie dziwne hasło encyklopedyczne, którego nie ma ochoty zgłębiać.
Tak więc, niech tam, skoro dziś najłatwiej dostrzec twórcę poprzez jego seksualność, proszę bardzo - oto jest. Grotowski też miał seks, nawet wtedy gdy był (najprawdopodobniej?) mocno nie atrakcyjny cieleśnie.

Zakładam, że IRENA LIPIŃSKA dobrze wie co robi, i o czym stara się mówić, za pomocą spektaklu. To nie profanka; jest polonistką, kulturoznawcą, tancerką, choreografką, prowadzi badania intermedialne. Od lat współpracuje z Instytutem Grotowskiego, jako znakomity fotograf, jest więc świadomym świadkiem większości jego projektów. Dlaczego więc podjęła obrazoburczy pozornie temat? A dlaczego nie, skoro zrobiła to smacznie, dowcipnie i sprawnie. Spektaklowi nadała bardzo nośną, bo łatwo przyswajalną, w naszej obrazkowej erze, formę. W drugiej części godzinnego spektaklu główną rolę gra wielki ekran, którym Irena, tańcząc, w najbardziej z możliwych oszczędny sposób, manipuluje sprawnie przy użyciu (zapewne) dwóch pilotów.

Obecny na ekranie Grotowski, smukły już i interesujący, bo po pobycie w Indiach gdzie schudł spektakularnie, opowiada o założeniach pracy w Laboratorium. W świecie 'zbliżonym do Teatru' to szeroko znana rejestracja, jest więc świetnym materiałem do obrazowania tez twórców GROTA. Twarz i głos Jerzego G. przetwarzane na wiele sposobów, poprzez dostępne środki techniczne, muszą być zabawne. I są, trudno powstrzymać uśmiech. Na pewno uśmiech, bo nie rechot, tak powszechny dziś w naszej 'kulturze'.
W Spektaklu jest, też, nagość choć nie wprost, tylko od czasu do czasu wydobywa ją światło. Irena jest przecież powleczona od stóp do szyi - obcisłym skafandrem, który podkreśla jej idealne ciało.
Ciekawy zabieg; skoro, zdajemy się, obnażać - obnażamy; nie wierzcie tylko, że naprawdę cokolwiek obnażyliśmy (!?) 

     CAŁOCZERWONE, sala Teatru Laboratorium Instytutu Grotowskiego

Inna bajka, inny klimat, bardzo oszczędna estetyka. Przywodzi na myśl 'najlepszy okres teatralny'. Okres w którym, w teatrze, każdy miał swoją jednoznaczną rolę, a aktor starał się być - po prostu, bardzo dobrym aktorem. Tym razem przyglądamy się opowiadanej historii w tracie półtorej godziny, a czas mija niepostrzeżenie. Bo jest to bardzo dobry i bardzo interesujący spektakl.

To historia 'przeciętnej singielki nie-z-wyboru'. Widzimy kilka dni z jej życia, takiego jakim na co dzień bywa, pogmatwanego. Nie ma tam happy endu, ale nie ma też tragedii, choć tragedia chwilami wisi w powietrzu. Boksującą się z życiem kobietę grają dwie aktorki; w każdym z nas jest przecież co najmniej dwie osoby.
Raz mamy marzenia i chęci, innym razem machamy na wszystko zrezygnowaną ręką. Zrywamy się do szaleńczego lotu, by po chwili rozważać założenie na głowę plastikowego worka. Walczymy nie tylko ze sobą, staramy się przecież co chwilę bezpiecznie obchodzić miny, które podkładają nam 'życzliwi', poprzez swoje wobec nas oczekiwania. Masz już kogoś, wiesz co powinnaś zrobić ze swoim życiem, dążysz do czegoś powszechnie podziwianego? A jeśli nie to fatalnie, bo cóż to za życie; pies (suka konkretnie), jakaś praca (co to w ogóle nie wiadomo jaka), obsesja na punkcie zdrowej żywności (ta gruboziarnista kasza jaglana!), te garsonki, szminki, czerwone szpilki i męczące myśli o kolejnych urodzinach. Jakieś sny koszmarne i wieczna obawa przed tym co dalej.

Nic fajnego? przeciwnie. Pokazano to rewelacyjnie! Nie dorobiono temu żadnej nadzwyczajnej ideologii, nie ściągnięto żadnych majtek przez głowę, wszystko jest tam takim jak najczęściej bywa. Fakt, że ta konkretna dziewczyna jedzie do pracy tramwajem (choć nie tylko, nie tylko, bo i budzącą zazdrość bryką), w domu pada jak martwa na rozbebeszone łóżko, wychodzi już-już, ale się cofa, bo właściwie nie widzi powodu by wyjść - czyni ją mniej prawdziwą? Ona jest! boleśnie, zabawnie, najczęściej bardzo śmiesznie, jednak rozdzierająco prawdziwa. Tę dziewczynę się zna, zna się ją z autopsji. A jednak ta myśl nie boli, tę świadomość przyjmuje się jak przyjaciela.

Wielka w tym zasługa scenariusza Małgorzaty Szczerbowskiej, która w spektaklu jest także jedną z połówek owej singielki. Drugą połówką jest Sylwia Góra-Weber.
Wielkie brawa!

Niezbędne, interesujące szczegóły Spektaklu http://biletin.pl/pl/event,show,2070,caloczerwone.html  na deser zaś, podgląd premiery sprzed pół roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz