Dla zainteresowanych obserwatorów - życie i praca Molika
- wciąż pozostają ekscytującą zagadką. Niezmiennie uważany jest - za unikatową
osobliwość, pomimo że staram się przybliżać ów fenomen, choćby tak, jak
zrobiłam to dwa lata temu (mgławica, milczek, aktor, doktor – 1.07.2013).
Poproszono mnie o wywiad zachęcając argumentem jeśli nie ty, to kto? Rozmowa ukazała
się w czwartek, 15.08.2015, w
kulturaonline.pl. Rozmawiałam z Barbarą Lekarczyk-Cisek. Co było tematem
interview? wieloletnia przyjaźń, sposób
prowadzenia staży, spotkania z Nieznanym i niemożność… wyprasowania koszuli
non iron – jak we wstępnym akapicie wypunktowała dziennikarka. Nie jest
łatwo pytać o maestro, równie trudno opowiadać o nim. Łatwo otrzeć się o banał,
i pytającemu i indagowanej, nie trudno nie ustrzec się błędów. Przed błędem się
nie uchroniłam, wydarzył się - w datach. Dość szczególne; wszystko przesunęło
mi się… o dekadę.
Mianowicie:
- „Mówię
to pod rozwagę wszystkim tym praktykującym, którzy twierdzą, że to co następowało
po 2000 roku, a szczególnie po 2010 – to już absolutnie nie to samo”. Powinnam
była powiedzieć, oczywiście; po 1990 roku, a szczególnie po 2000. Pozostaje
mi wierzyć, że to przesunięcie w czasie zostanie ułaskawione. Inaczej można by u mnie domniemywać, z łatwością, wiedzę na temat losów ZM po roku 2010.
- Tu „Muszę dodać, że maczałam palce także w tym, jak wiele dni powinna trwać pożyteczna dla
stażysty praktyka”. Powinnam była powiedzieć raczej może trwać, zamiast „powinna”, bo tu nie
wszystko, i nie zawsze, zależy od prowadzącego. Często, po prostu, otrzymuje
się określone „zlecenie”, jak w każdym fachu, trzeba się więc (w pewnym sensie)
starać dostosować do możliwości organizatora. Jeśli chce się podjąć wyzwanie,
bo ‘negocjacje’ tyczące czasu trwania pracy nie zawsze są możliwe. Z wielu
oczywistych względów. Warunkiem mogą być choćby terminy jakimi dysponują
wszystkie zainteresowane strony, czy nie bez znaczenia ‘w kulturze’ słowo - budżet, oraz, oczywiście, dostępność
przestrzeni wymaganej do pracy.
Tutaj pojawia się pojęcie wymagana przestrzeń. Ten warunek Zygmunt traktował niezwykle
poważnie. Krążył po Sali z rodzajem namaszczenia; śpiewając - nasłuchiwał
interakcji przestrzeni, wsłuchiwał się w jej dźwięki, poszukiwał echa. Jeśli
organizator oferował wybór przestrzeni do pracy oględziny mogły trwać długo,
niemal jak u pianisty wybierającego fortepian przed koncertem. Był czas gdy te
przygotowania budziły mój nabożny szacunek, po czasie zaczęło do mnie docierać,
że nie ma to większego sensu. Głosu używa się wszak we wszelkich warunkach,
zatem właśnie na to należy organizm przygotować. Gdy zdecydowałam się podzielić
z mężem tą obrazoburczą tezą jakiś czas wydawał się, powiedzmy, oszołomiony.
Lecz i to przemyślał, zaakceptował i przyjął, jako praktykę.
Lecz i to przemyślał, zaakceptował i przyjął, jako praktykę.
W drugiej połowie
lat ’90 wiele już się w tej mierze zmieniało. Głos i Ciało odbył się choćby; w
niskiej Sali z pofalowanym sufitem i podłogą szczelnie zasłaną dywanami
(Bruksela 16.08.2011, tamże zdjęcie
opublikowane do wglądu), w Sali PWST Wrocław - umieszczonej w niskiej suterenie,
czy w Sali wielkiej jak hangar - w Institut del Teatre w Barcelonie…
To zdjęcie,
w trakcie przerwy, zrobił Molik żonie, na balkonie tej właśnie Sali. Czy
łatwiej uwierzyć i zrozumieć dlaczegóż to mógł nastawiać ucha na moje sugestie
tyczące własnej pracy? (nie od rzeczy będzie wyjaśnienie, że miałam
wówczas przeszło 50 lat, a w jego oczach wyglądam jak… muza artysty (?). Mam
też zdjęcie na którym, w obiektywie ZM, przypominam kolumnę dorycką górująca
nad okolicą. Wiele to o nas mówi.
Niedawno, na Fb, prof. M. Kocur zamieścił informację o
publikacji swojego artykułu „Brazylijski teatr źródeł” (kwartalnik
teatralny nietak’t, fundacji teatr Nie-Taki). Opowiedział o doświadczeniach
wyniesionych z obserwacji, oraz chwilowego uczestnictwa w tym procesie.
Wszystko to wywarto na nim wielkie wrażenie.
„(…) Młodzi performerzy uczyli się powierzać siebie
Innym, których odkrywali w sobie. Zachowywali przy tym integralność własnych
osobowości (…) Każdy z młodych performerów zapraszał do własnego ciała postaci
odnalezione wcześniej podczas badań terenowych. Wielce ekologiczna metoda
aktorska. Nikomu nie robi krzywdy. Brazylijski teatr źródeł wydał mi się jedną
z najbardziej fascynujących strategii tworzenia sztuki współczesnej, w twórczym
kontakcie z tradycjami i praktykami własnej kultury. Powrót artystów do korzeni
często inspiruje wielkie odkrycia artystyczne. Przykładem Kantor czy Grotowski
(…) Wszyscy ćwiczyli boso, biodra mieli
silnie obwiązane szerokimi pasami materiału. Co jakiś czas, żeby „obudzić
stopy”, ktoś wchodził na drobne kamyki w płaskich misach, ustawionych pośrodku
sali. Po solidnym ugruntowaniu dolnych części ciała nastąpił etap twórczy,
spotkanie z własnym Innym (…) Każdy z tych aktów zdawał się jednak mieć
zaskakująco logiczną i przejrzystą strukturę. Odbierałem to jako serię
opowieści oczywistych i zrozumiałych, choć realizowanych i odbieranych na
poziomie podświadomym (...)”.
Przytaczam fragmenty tego artykułu, gdyż mają pewien
związek z niedawnym wystąpieniem Giuliano Campo, w Sali Laboratorium przy
wrocławskim Rynku. GC mówił wówczas o konieczności ustanowienia zestawu zasad stosowanych w GiC.
Wspomniał także o konieczności podjęcia nowych
badań, choćby nad wpływem na Molika okresu Parateatralnego w Laboratorium.
(Maestro 16.06.2015).
Z tego co wynika z relacji prof. Kocura widać wyraźnie; w
wyniesionych z prastarych tradycji działaniach performerów z Brazylii - zawarte
są niemal te same elementy, które w pracy wykorzystywał Molik.
Lecz myliłby się
ten, kto sądziłby, że wyciągnięte przez niego wnioski na temat istnienia
energii Ziemskiej, celowości i sposobów na pobieranie jej poprzez stopy, czy w
końcu znaczenia – dla głosu – podświadomości, w tym istnienie Nieznanego, poprzedzały
doświadczenia wyniesione z jakichkolwiek
badań odległych, pradawnych kultur. Nie potrzebował tego, więcej, źródła
teatru jako etap w zdobywaniu wiedzy potrzebnej w dziedzinie skutecznego i
trwałego uruchamiania głosu - nie specjalnie go interesowały. To także dlatego długo nie mógł odnaleźć się w parateatrze, jak
to enigmatycznie i ‘elegancko’ artykułował na temat swojego, 2-3 lata
opóźnionego, stricte bezpośredniego, udziału w tym etapie badań Grotowskiego. Doceniał
natomiast bliski kontakt z naturą, skutkujący badaniami nad postrzeganiem siebie
samego, prowadzonymi w tych niecodziennych okolicznościach. Ten etap w życiu
bardzo cenił dlatego, że zarówno jemu jak i pozostałym aktorom Grotowskiego pozwolił
spojrzeć, niejako na nowo - na realizację wystawianych w trakcie równolegle
trwających prac w Brzezince – spektakli Apocalypsis
cum Figuris. W tym sensie, lecz jedynie w tym, bardzo pozytywnie oceniał
swój udział w nielicznych parateatralnych przedsięwzięciach badawczych. To co on ‘widział’, i przenikliwie
ocenił niemal na wstępie, Grotowski skonstatował po czasie. Bo, jak wiadomo, później
już odcinał się od okresu po-teatralnego jako zgoła bezużytecznego, z punktu
widzenia badań nad warsztatem ‘nowego aktora’.
Tak więc przykro mi, Giuliano
Campo, ja nie odnajduję wpływu okresu parateatralnego na rozwój Głos i Ciało. W
tym czasie Molik podejmował działania jedynie - z pogranicza warsztatu -
ukierunkowywane głównie na pracę z oddechem by doraźnie móc wzmacniać głosy. Lab. Acting Therapy były wówczas opracowane jako
‘pomoc dla aktorów w problemach’. Zresztą, z tej wówczas modnej nazwy pomału rezygnował by ukrócić - wszelkie skojarzenia z grą czy udawaniem, czy te sugerujące jakie niejasne, wręcz szamańskie terapie (w trakcie których Inny, mieszkający gdzie-tam, mógłby wyskoczyć z gardła stażyście). Lecz tak, pozostaję otwarta na wszelkie odkrycia w tym względzie. Szczególnie wówczas gdy 'odkryte' dokumenty czy świadectwa będą możliwe do sensownej interpretacji.
Wywiad ze mną, do którego się tu odnoszę, być może podsyci chęć poszukania niebałamutnych szczegółów. Bo, jak dotychczas, z ‘powszechną interpretacją’ tego co robili ci od Grotowskiego światełka w tunelu raczej brak. Jedynie garsteczka wie co pewnego na ten temat. Reszta, bez wyrzutów sumienia, oplata żenujące androny, jeśli już poczuje przemożną potrzebę wypowiadania się ‘na temat’. Najchętniej wyciągają wówczas rewelacje, te tyczące życia prywatnego. Najbardziej ich interesuje, przecie; co mógł czuć Grotowski gdy patrzył na niemal rozebrane, młode męskie ciała. Lub w jakim stopniu ci aktorzy mogli znać języki obce, i jak się nimi posługiwali. Ważne jest też jakie kto miał stosunki z żoną, córką czy kochanką. Ile mógł wypić i jak to na niego działało. Poza tym, choćby Cieślak – czy, jak każdy zdrowy chłop w kwiecie wieku, miał kochankę którą gorliwie ukrywał, by nie upubliczniać serwowanych jej razów. Dopiero te niezwykle ważne informacje zdają się otwierać im oczy. Na co?; to dlatego wszyscy oni tak dziwnie poruszali się na tej scenie, z teatru robiąc zwykłą szopkę.
Wywiad ze mną, do którego się tu odnoszę, być może podsyci chęć poszukania niebałamutnych szczegółów. Bo, jak dotychczas, z ‘powszechną interpretacją’ tego co robili ci od Grotowskiego światełka w tunelu raczej brak. Jedynie garsteczka wie co pewnego na ten temat. Reszta, bez wyrzutów sumienia, oplata żenujące androny, jeśli już poczuje przemożną potrzebę wypowiadania się ‘na temat’. Najchętniej wyciągają wówczas rewelacje, te tyczące życia prywatnego. Najbardziej ich interesuje, przecie; co mógł czuć Grotowski gdy patrzył na niemal rozebrane, młode męskie ciała. Lub w jakim stopniu ci aktorzy mogli znać języki obce, i jak się nimi posługiwali. Ważne jest też jakie kto miał stosunki z żoną, córką czy kochanką. Ile mógł wypić i jak to na niego działało. Poza tym, choćby Cieślak – czy, jak każdy zdrowy chłop w kwiecie wieku, miał kochankę którą gorliwie ukrywał, by nie upubliczniać serwowanych jej razów. Dopiero te niezwykle ważne informacje zdają się otwierać im oczy. Na co?; to dlatego wszyscy oni tak dziwnie poruszali się na tej scenie, z teatru robiąc zwykłą szopkę.
Daleko nie szukając; swoje olśnienia udostępnił nam wszystkim
– Karol Radziszewski skręciwszy videospektakl, zwanym też spektaklem
dokamerowym, który (wedle niego) jest jedynie uprawnioną spekulacją, utopią;
‘teatrem nie dokumentem’. Film, oczywiście, zdobywa rzesze wielbicieli, którym
trudno dłużej znieść, że Instytut
Grotowskiego to stoisko z
dewocjonaliami, tym groźniejsze, że są to dewocjonalia – teoretyczne i
intelektualne. Gorliwi strażnicy pomnika - tak sobie prycha z niesmakiem Anka Herbert
(nie bacząc na to, że w dossier wpisała sobie – bajkopisarka i słowotwórczyni).
W sukurs pędzi Paweł Soszyński przywalając epitetami; gorliwi stronnicy kanonu, których religijne uczucia może obrazić
wszystko. Małgorzata Sadowska na to z przekąsem, pod adresem IG; ów okropny Radziszewski przekonał mnie po
latach, że pod tym spiżem coś jeszcze się rusza.
Zachwycające, odkrywcze i
budujące, każdy przyzna.
W całej tej spekulacji udział wzięła pewna dyplomowana
aktorka, związana z okresem po-teatralnym Laboratorium. Oraz z jedynym dziełem podjętym
przez 3-4 członków dawnego Zespołu, gdy definitywnie przestano wystawiać
Apocalypsis (22.03.1980). Tamten spektakl był,
jak to się określa - okresem przejściowym pomiędzy przedstawieniem
scenicznym a poszukiwaniami parateatralnymi. Ona to dopiero odkrywa ameryki, z
pozycji głęboko wtajemniczonej. Z początkiem ’99, po śmierci Grotowskiego, upierała
się w wywiadach, że pozostała ‘ostatnią żyjącą aktorką Grotowskiego’, wplątując
go niefrasobliwie w interpretacje ‘faktów’ z jej życia. Bo była, jakoby, jego
osobistą asystentką, przez lata, i to tak znakomitą, że ze spektaklami
Laboratorium objeździła ze ćwierć świata. Była też, rzecz jasna - Uczennicą,
choć JG nigdy, nikogo, niczego nie uczył, co po wielokroć stwierdzał
publicznie. Nadto, skoro „Metodę Grotowskiego” (o której nawet On nie słyszał)
poznała tak świetnie – swoje rewelacje opublikowała. Jej nazwiska nie podaję bo
się za nią… wstydzę. Nie brakuje jednak tych, którzy jej wierzą bez zastrzeżeń na
bok odkładając dostępne fakty.
Wszystko to byłoby, być może, do przyjęcia gdyby przy
okazji prezentowania tych, z założenia, obrazoburczych tez nie podlano hejterską
mazią głęboko raniącą rodziny karykaturowanych. Użyto tam także rzekomych cytatów
(z nieautoryzowanych ‘wywiadów’). Taki to rodzaj intelektualnej polemiki
prezentują owi twórcy i apologeci, jak jeden mąż obalający z zapałem obmierzłe kanony
prezentowane przez Instytut.
Mając nadzieję, że moja rozmowa z dziennikarką pozwoli na
zaspokojenie, jedynie, zdrowej ciekawości a nie skłoni, nikogo, do słownych
agresji odsyłam do szczegółów wywiadu, który stał się przyczynkiem do - tego
300-setnego już postu.
Zygmunt
Molik: Grotowskiego aktor osobny /wywiad/ http://kulturaonline.pl/zygmunt,molik,grotowskiego,aktor,osobny,wywiad,tytul,artykul,21836.html#
Zainteresowanym polecam także swoje, dwukrotne, rozważania - z 5.08.2012, oparte m. in. na "Ku teatrowi ubogiemu" J. Grotowskiego.
Zainteresowanym polecam także swoje, dwukrotne, rozważania - z 5.08.2012, oparte m. in. na "Ku teatrowi ubogiemu" J. Grotowskiego.
Ciekawy tekst wywiadu oraz Twoje do niego komentarze, ale przede wszystkim przeurocze zdjęcia z domowego archiwum.
OdpowiedzUsuńDziękuję, w opublikowanym tekście wywiadu ukazały się fragmenty mojej rozmowy z Barbarą Ciszek, cieszę się, że brzmią ciekawie.
OdpowiedzUsuńNa 1. zdjęciu ZM w Berlinie na tyłach Unter den Linden, kolejne - Barcelona, widok na budynki teatru Lliure, później Wrocław - jeszcze na Grunwaldzie, ostatnie to Las Teouleres w Gaskonii. Przeurocze czasy, pewnie dlatego w wywiadzie cofnęłam się o dekadę. Ach te wspomnienia :)
A już tak na marginesie, to uważam, że jeśli jeszcze nie ma, to we Wrocławiu powinna być ulica Zygmunta Molika, przecież jak mało kto rozsławił Wrocław za granicą, wielki człowiek, ceniony, szanowany, artysta, aktor...Może mogłabyś to zaproponować na przykład na nowopowstałym osiedlu, gdzieś koło miejsca w którym mieszkał? Grotowski ma swój Instytut ku czci i chwale a pan Zygmunt powinien mieć przynajmniej ulicę. Wiem, tego tak od razu się nie załatwia, ale gdyby tak zrobić petycję, to na pewno zebrałoby się trochę głosów:) Ot, tak po głowie, takie myśli mi chodzą...
OdpowiedzUsuńHolly, wzruszyłaś mnie, piękny pomysł, piękne myśli ci po głowie chodzą. Lecz czy może to stać się realnie ? :)
OdpowiedzUsuńPewnie warto by zainteresować 'rady osiedli', tam faktycznie powstają nowe ulice. Lecz jak dotychczas nowe 'osiedla apartamentowców', przy de facto nowych ulicach przyporządkowuje się tym istniejącym w pobliżu.
Dziękuję, że doceniasz wkład skromnego Molika w rozsławianie naszej kultury w świecie. Pewnie i on by się ucieszył słysząc o tym.