Krzyki/Partynice, niegdyś teren przy Pałacu Schottlandera, XIX wiecznej - oszałamiającej letniej rezydencji - Villa Ehrlic. Mój Park ma obszar 9 ha i leży przy rzece Ślęzie (Lohe).
Żyję i żyję lat już bez liku, nie w kij dmuchał, siódmą dekadę; wyjawiam to - bezwstydnie. Bo cieszę się, cieszę się jak młódka jaka z każdego nowego listka na drzewie - co roku. Mam to niewątpliwie po Moliku, choć'em bez wątpienia byt zdecydowanie osobny. Choć z drugiej strony, przecie mało kto jak on każdy listek 'analizować' chciał i potrafił...
Choć (może) nie tak pięknie jak w Lizbonie, pokrytej parkami w 1/5 i mającej, nie tylko, największy w Europie Park Monsanto ale i Jardin da Estrela, w którym te niebotyczne drzewa podziwialiśmy.
Żyję i żyję lat już bez liku, nie w kij dmuchał, siódmą dekadę; wyjawiam to - bezwstydnie. Bo cieszę się, cieszę się jak młódka jaka z każdego nowego listka na drzewie - co roku. Mam to niewątpliwie po Moliku, choć'em bez wątpienia byt zdecydowanie osobny. Choć z drugiej strony, przecie mało kto jak on każdy listek 'analizować' chciał i potrafił...
Zamieszkaliśmy, na stare lata od centrum grodu - kawałek. Bez zbytniej przesady; jak korków nie ma to 20 minut starczy - i już świat wielki wkoło. Korki jednak bywają, związany z nimi hałas też. Dziś okazało się, że największy, nawet w naszym dość przecie rozległym kraju. To z prasy, a ja mam szczęśliwie wolność i od newsów i od części choćby opisanych uciążliwości. Inną opcję z mojego kątka widać. Po zimie, która zaskoczyła nie tylko drogowców, wiosna buchnęła żarem, błękitem, niższym stanem wód i obezwładniającą, nawet przytępione zmysły, wegetacją.
Lat temu trochę, zatem, zamieszkaliśmy tuż przy dzikawych skwerku i parku. Tuż, niewiele metrów od domu. Winszowaliśmy sobie na tym skwerku, w przyszłości, przysiadać pogodnie na ławeczce, i dziergać sweterki dla prawnucząt... Skwerek oferował i dodatkowy bonus; stare rozłożyste drzewo opadające na balkon. W zagłębieniu gęstych konarów, przez lata, pomieszkiwała rodzinka synogarlic łypiąc na nas niezazbytnio zatrwożonym oczkiem, lub wieloma oczkami gdy pisklaczki były już na świecie. Rok w rok. Drzewo tym czasem redukowano, regularnie (bo liście tłoczyły się w rynnach?).
Pan synogarlica przylatywał wcześniej; deliberował dniami i nocami gdzie by tu... w nowej sytuacji. A później, już oboje, próbowali oswajać inne zagłębienie, w innych konarach, coraz dalszych od naszego balkonu. Któregoś roku zdezorientowani kolejno, jęli wić upragnione gniazdko już u progu jesieni. Zrezygnowali w końcu.
Dzikawy skwerek? zmienił się w teren wychuchanego przedszkola, zaraz po tym, gdy liczne na nim drzewa skosiła najpierw majowa trąba powietrzna, a później już i piły tarczowe, gdy poszły w ruch. Park? też zrobił się jak z obrazka. Jest więc... pięknie.
Choć (może) nie tak pięknie jak w Lizbonie, pokrytej parkami w 1/5 i mającej, nie tylko, największy w Europie Park Monsanto ale i Jardin da Estrela, w którym te niebotyczne drzewa podziwialiśmy.
Po wszystkich tych szarżach dziejów zostało jeszcze (o dziwo) wiele drzew. Jedno właśnie bajecznie kwitnie. A nigdy jeszcze aż tak nie kwitło. Okna całe (a liczne) mam w puchatych kotkach. Brak słów. Siedzę więc na balkonie, i mimo nocy - patrzę. Drzewo, to od synogarlic, po kolejnych cięciach puszcza świeże pędy, jak szalone. Ono dużo później gęstnieje liśćmi odgradzającymi coraz to dziwniejszy świat. Ale i dużo później, od tego obecnie w kotkach, robi się gołe gdy jesień wkoło. To całe w kotkach kolor ma dziś złoto-kremowy. Wiatr nim porusza, a w świetle padającym od wejściowej bramy wygląda jak panna młoda. Albo lepiej. Cudnie to wszystkie widzieć, nie tylko patrząc z balkonu; wybłyszczyłam okna, wszystko widzę zewsząd zwielokrotniane lustrem.
Kiedyś pewnie uda mi się zajrzeć na drugą stronę lustra, lub chociaż dowiem się - co jest po drugiej stronie łąki, którą przemierza zastygły na zdjęciu Zygmunt.
Na razie cieszę się, że wiosna, znów.
Na razie cieszę się, że wiosna, znów.