poniedziałek, 1 lipca 2013

Zygmunt Molik - mgławica, milczek, aktor, doktor

(...) ale jeden jedyny aktor tego wyjątkowego zespołu nazywanego zakonem - Zygmunt Molik, był dla mnie jak spiralna mgławica Andromedy. Aktor, który fascynował teatromanów na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, stanowił dziwną i największą tajemnicę (...) 
                                  Absolwent PWST w Warszawie (Wydział Estradowy)

Więc ja, cóż ja, pisując o nim (od lat już dwu z górą) o mgławicy piszę. Tak też się, bywa, czuję. Bywa też, ogarnia mnie chichot, nie tylko dlatego, że do wielu aspektów życia mam dystans i pobłażanie. 
Całkiem niedawno odbyłam rozmowę z panem Z.J., który opowiadał o swoim szczególnym spotkaniu, mającym miejsce na lotnisku w Kijowie (XII '96). Zapytał o coś Molika, o coś co tyczyło prywatnej opinii z pogranicza ploteczek. Nie tylko nie odpowiedział, całe trzy godziny, jak tylko on potrafił -  'tęgo' przemilczał. I co z takim robić.

Bo przecie " (...) bez Zygmunta Molika i tych cnót, które on uosabiał, to znaczy: jego lojalności, obowiązkowości, kompetencji, rzeczowości, odpowiedzialności, zawodowego mistrzostwa i jeszcze innych pokrewnym wymienionym, Teatr Laboratorium Grotowskiego, taki jaki istniał rzeczywiście, byłby w ogóle niemożliwy albo byłby czymś zupełnie innym".

"Doktor pracy nad głosem" - to i powyższe, to określenia prof. Zbigniewa  Osińskiego. Swoisty 'akuszer', pomagający w narodzinach głosu. Głosu, który jest nośnikiem energii i wartości, a także manifestacją osobowości konkretnego człowieka - jak mawiał sam o sobie. Poszukiwał, wraz z członkami teatru "Laboratorium" (przez czas jakiś) rezonatora totalnego, "z którego jednak nad Wisłą, śmiano się jak Polska długa i szeroka" (R. Cieślak).

Wyniki tych poszukiwań można było zobaczyć i usłyszeć niedawno. 
Kino Teatralne IG w ramach cyklu "Spektakle Teatru Laboratorium" prezentowało: Akropolis (17.06) i Księcia Niezłomnego (18.06), wciąż też trwa wystawa fotografii Maurizio Buscarino - dokumentująca spektakl Apocalypsis cum Figuris - w Cafe Thea (17.06 - 5.07). 
To te cytowane wydarzenia mówią o Moliku - najwymowniej. 
O prezentacji Akropolis pisałam (16.06.2012), zamieszczając także link - odsyłający do tekstu spektaklu przygotowanego na potrzeby eksperymentalnej grupy amerykańskiej.

(...) "Akropolis" - to również pierwszy ze spektakli J. Grotowskiego, którymi zachwycił się cały świat. Z. Molik grał w nim rolę Jakuba-Harfiarza, ale też przewodnika, koryfeusza, który w jakimś głębokim ludzkim zapamiętaniu grał na skrzypcach. To on nadawał rytm całemu przedstawieniu, dyktował tempo. Napisałem "grał na skrzypcach" - to było jakieś przerażające rzępolenie na granicy wytrzymałości strun, porażający sygnał, jak więzienna syrena, po której pojawiali się przed naszymi oczami pozostali więźniowie. On ich wzywał, przywoływał na owo akropolis wszechświata. Rola w "Akropolis" była bez wątpienia najpełniejszą, najgęstszą rolą Zygmunta Molika w teatrze Grotowskiego. Na pewno większą niż Tarudant w "Księciu niezłomnym", którą to rolę grał na zmianę z Mają Komorowską. Aktorskim wyzwaniem była ta rola większa też od Judasza w "Apocalypsis cum figuris". W ostatnim przywołanym spektaklu wyskakuje mi właśnie natarczywie obraz, a właściwie porażające spojrzenie spodełba, którym 'częstuje' Molik-Judasz swoich kompanów z Ciemnym (R. Cieślak) na czele. To było spojrzenie zabójcy i ofiary, groźne i domagające się współczucia. Oślizgłe, jak ów symboliczny pocałunek zdrajcy (K. Kucharski).

(...) Inscenizacja "Akropolis" stawiała nam takie wymagania fizyczne i wokalne, że nie dało się normalnymi, dotychczasowymi środkami tego stworzyć, wykreować. Wtedy rozpoczęliśmy nasze ćwiczenia (...) mieliśmy trudności z głosem, więc ja, ponieważ miałem już pewne doświadczenia w tej dziedzinie, pracowałem nad tym aspektem naszej pracy - prowadziłem ćwiczenia głosowo - oddechowe. Poświęcaliśmy około czterech godzin na trening (...). Ale na początku był to teren nierozpoznany. Wiedziałem tylko, że cały aparat artykulacyjny jest tylko 'władzą wykonawczą'. Istoty pojawiania się głosu poszukiwałem podczas pracy całego ciała, w którym należało znaleźć właściwe łożysko dla strumienia energii by potem móc do tego wyzwolonego - już nie żywiołu lecz zdyscyplinowanego - dźwięku powracać. Głos jest człowiekowi przyrodzony, więc jeśli są jakieś problemy trzeba dotrzeć do ich źródeł, usuwając wszelkie przeszkody. Te źródła to rodzaj energii, która może być wywoływana działaniem fizycznym, kinetycznym lub poprzez psychikę. Zatem pracę zawsze zaczynałem od ćwiczeń fizycznych umożliwiających pojawienie się głosu; organizm miał być na to przygotowany. 
(...) A wracając do rezonatorów (...) pracę w tym kierunku porzuciliśmy po kilku miesiącach. To było trochę sztuczne; tutaj mam rezonator piersiowy, tu czaszkowy - to się nie sprawdzało, bo zawsze jakaś sztuczność wychodziła, nie było to organiczne. Należało dojść do tego, co było dźwiękiem organicznym, który rodzi się z całego ciała. Trudno powiedzieć, które rezonatory w określonym momencie się uruchamiają, i to nawet nie powinno nas interesować, bo za to jest odpowiedzialny organizm, a nie nasze myślenie. Ale to był tylko początek, od czegoś trzeba było zacząć. Pracowaliśmy tak, jakby każda premiera mogła być tą ostatnią i miała stanowić rodzaj testamentu... wielcy, solidarni szaleńcy (...) Paliliśmy się żywym płomieniem. I nie widzę w tym żadnej straty. Tego i innym życzę (...), praca jest warunkiem wszystkiego. Bywa okropna, rodzi ból i cierpienie.
"Z mozołem zmierza się do struktury, potem wszystko robi się martwe... Wtedy trzeba dojść do precyzji we wszystkich aspektach pracy i iść dalej. I w końcu jest radość. Warto to robić" (Grotowski). Ta idea przyświecała, Z.M., niewątpliwie gdy pół wieku przepracował jako "doktor" czy "skupiony mistrz chcący pomóc każdemu". Posiadł i przekazywał bardzo praktyczną umiejętność - swobodne operowanie swoim głosem. A mógł to robić w sposób niespotykany wcześniej, bo był (...) postrzegany jako człowiek, który przy całym oddaniu pracy miał jednak dużą autonomiczność i niezależność (...) różnił się od tych pozostałych chłopców i dziewcząt, którzy byli bardziej emocjonalni, rozedrgani, jakby trawieni jakąś wewnętrzną gorączką, niemal bez dystansu wobec tego, tak szczególnego teatralnego żywiołu, jakiemu się oddawali (...).

                                                45 lat po Dyplomie, Mostar
Dlaczego robił to wszystko, dlaczego zajął się impostacją głosu także poza Laboratorium? Jeden z powodów; pedagodzy polskich szkół z jednej strony stawiają niskie wymagania organizmowi (przy dużych wymaganiach intelektualnych, teoretycznych) jednocześnie ćwicząc zaledwie kilka tonów. Z drugiej strony uczy się ślicznego, idealnie starannego mówienia, bardzo wyraźnej, sztucznej wymowy. To co mówią, nawet ci najbardziej uzdolnieni, brzmi niezwykle nieprawdziwie. Jest to wyraźne przegięcie w techniczną stronę artykulacji. Poza tym, nawet wybitne jednostki opuszczające te szkoły nie bardzo potrafią czegokolwiek, poza rzemiosłem, ofiarować.

     Jak dla mnie, powody to wystarczające.

Na podstawie wywiadu z Teresą Błajet-Wilniewczyc, czerwiec 1999. 
Notatnik Teatralny 22-23/2001 (str.111-123) - Całe moje życie. 

2 komentarze:

  1. Bardzo piękny jest Twój blog Ewo. I piękne jest to co robisz, jak dbasz o pamięć. Dla mnie to kopalnia wiedzy.Czytam z prawdziwą ciekawością.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Lauro, piszę ponownie, moja poprzednia odpowiedź podryfowała, gdzieś tam...
    Miło słyszeć tak pochlebną opinię, tym bardziej, że nie tylko o aspekcie wizualnym zamieszczanych postów piszesz. Kopalnia wiedzy? bardzo bym chciała; by każdy zainteresowany czytelnik mógł tu dowiedzieć się więcej: o Teatrze Laboratorium, projektach Instytutu Grotowskiego, spektaklach i kulturalnych inicjatywach wrocławskich oraz o Zygmuncie Moliku - oczywiście. Widzę, że przynajmniej od czasu do czasu, udaje mi się spełnić założenia własne i oczekiwania czytelników :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń