Tak, on sam, pewnie od dawna już, jest mistrzem choć tego, prawie, nie zauważałam traktując go wciąż, niemal, jak rodzone dziecko. Pomimo, że zadziwił mnie przecież, po stokroć, swoim niecodziennym wręcz zaangażowaniem, i wielką wrażliwością na wszystko to co dotyczyć może, w jak najszerszym horyzoncie - Głos i Ciało.
Niezwykle łatwo, każdemu, będzie tą opinię ocenić czytając poniższe wystąpienie, wygłoszone przez niego (z głowy, czyli z niczego) przy okazji 5. (już!) rocznicy śmierci Zygmunta Molika.
Rzecz cała miała się, nie gdzie indziej tylko, w Sali Laboratorium 06.06.2015, po godzinie 18.00. Ja sama także brałam w nim udział, jak obwieszczały afisze, jednak starałam się nie zaprzątać zbytnio uwagi zgromadzonych, skoro na sali był współautor Książki, przybyły z University of Ulster wykładowca dramatu Instytutu Badań Humanistycznych i Sztuki, dr Giuliano Campo.
Wpis powstawał, przyznać muszę, relatywnie dość długo. I nie dlatego, że wciąż upał lub burze (co wcale nie jest obojętne, z wiekiem). Nie dlatego także, że zamęczyła mnie, prawie, przesłana ledwie chwilkę przed oddaniem do drukarni, merytoryczna korekta polskojęzycznej wersji Książki. Również nie z tej przyczyny, że zapis wypowiedzi G.C. trzeba było, przecie, wpierw przesłuchać wielokrotnie by móc spisać.
Wpis powstawał, przyznać muszę, relatywnie dość długo. I nie dlatego, że wciąż upał lub burze (co wcale nie jest obojętne, z wiekiem). Nie dlatego także, że zamęczyła mnie, prawie, przesłana ledwie chwilkę przed oddaniem do drukarni, merytoryczna korekta polskojęzycznej wersji Książki. Również nie z tej przyczyny, że zapis wypowiedzi G.C. trzeba było, przecie, wpierw przesłuchać wielokrotnie by móc spisać.
Przeto. Wszystko to, bądź co bądź, wymagało konstruktywnej edycji by wymownie zrelacjonować logikę argumentów, skoro Giuliano mówił 'z niczego', a tłumaczka (Justyna Rodzińska-Nair) przedstawiała te wypowiedzi na gorąco w obezwładniającym, każdego człeka, wrzątku (było 32 stopnie w cieniu).
Cały ten mój ambaras 'spowodował' - Andrzej Paluchiewicz, zaraz po tym gdy zapytał Chcesz, żebym ci to zarejestrował? Jeśli możesz... odpowiedziałam. Niech żyje czysta braterska życzliwość dla Pracowni Voice in! Paluchiewicz, aktor Laboratorium (1965-1977) brał udział w 5. wersji Akropolis (tej zarejestrowanej w filmowej wersji). Zaangażowany był, także, we wszystkie próby do kolejnego spektaklu teatru (Samuel Zborowski - Ewangelie - Apocalypsis cum Figuris). W międzyczasie włączył się aktywnie, jak wszyscy aktorzy, w herkulesowe prace służące przysposabianiu, do późniejszych zadań, przestrzeni - w odkupionej od gospodarza przez Instytut Aktora, Brzezince (XI '71).
Choć wydać by się mogło, że nic prostszego pod słońcem jak przemieszczenie, tego co słychać i widać na ekranie, na papier czy wprost do sieci, okazało się być to dalece bardziej skomplikowane. Tu pozwolę sobie przedłożyć... analogię. Na stronie zamieściłam cztery zdjęcia, te dwa kolorowe - są autorstwa Andrzeja. Czarno-białe to - Tobiasz Papuczys, w tym dniu pełnił honory fotograficznego dokumentalisty (niezależny krytyk teatralny, doktorant w Zakładzie Teorii Kultury i Sztuk Widowiskowych UWr, w I.G. prowadzi klub dyskusyjny CafeTHEA oraz Kino Teatralne). Jednak wszystkie te zdjęcia są jedynie po części autorstwa obu panów, jako że ja sama wszystkie je, na wiele sposobów... edytowałam.
(Jeśli trzeba, sorry Panowie Artyści, tak już mam - poprawiam, wciąż ulepszam. Ociupinkę maniakalne, kto wie?Edytowanie oznacza dla mnie, że w pożądany sposób wydobywam istotną wagę i urodę, także zdjęcia.)
Giuliano Campo. Bardzo emocjonalnie podchodzę do swojego pobytu tutaj, tym bardziej, że jest tu wiele osób, które znały Go znacznie lepiej ode mnie, nie będę tu więc ‘akademikiem’, byłoby to wręcz śmieszne…
Opowiem jak odbyłem z nim trzy
spotkania, nie jedno i, w gruncie rzeczy - to pierwsze nie było osobiste.
Sądzę, że wiele osób, które miały z Molikiem spotkanie nie od razu spotkały go
osobiście.
(Jeśli trzeba, sorry Panowie Artyści, tak już mam - poprawiam, wciąż ulepszam. Ociupinkę maniakalne, kto wie?Edytowanie oznacza dla mnie, że w pożądany sposób wydobywam istotną wagę i urodę, także zdjęcia.)
Giuliano Campo. Bardzo emocjonalnie podchodzę do swojego pobytu tutaj, tym bardziej, że jest tu wiele osób, które znały Go znacznie lepiej ode mnie, nie będę tu więc ‘akademikiem’, byłoby to wręcz śmieszne…
Byłem wówczas pisarzem, pisałem komiksy, teatrem nie
interesowałem się w ogóle. Studiowałem wówczas film. Na którymś z wykładów
jeden z profesorów zaproponował zapoznanie się… z kursem teatralnym. Było to
tym bardziej dziwne, że gdy o tym mówił wykonywał takie dziwne gesty. A mówił
wówczas o komunikacji wertykalnej i horyzontalnej. Nic nie rozumiałem, ale było
to bardzo ciekawe. Był to Franco Ruffini. Zainteresowałem się tym, poszedłem
więc na te zajęcia teatralne, a pod ich koniec Franco zaprezentował nam film -
Akropolis. Takie było moje pierwsze spotkanie z Molikiem.
Co to było? To było absolutnie unikatowe doświadczenie,
zmieniło moje życie. Co pamiętam? To, że wówczas zapragnąłem takim właśnie być,
zapragnąłem choć zbliżyć się do tego. Tak, oczywiście, był tam Grotowski i był
tam Teatr Laboratorium, lecz przede wszystkim był tam Molik – zwłaszcza w
scenie finałowej. Było to naprawdę niesamowite, więc starałem się jak mogłem
poznać Molika. Chciałem poznać go osobiście.
To drugie ze spotkań było już osobiste, odbyło się
tutaj, przy okazji ISTA w Krzyżowej, w 2005 roku.
Było to w zasadzie spotkanie przypadkowe. Odbyło się dlatego,
że jedna z uczestniczek wcześniejszego warsztatu miała dla Molika… sery. [chodzi o Magnolię Papastratis z Genewy]. Musiała wcześniej wyjechać, więc dała
mi te sery bym je przekazał Molikowi. Świetny pretekst na osobiste spotkanie -
prezent, choć nie ode mnie. Byłem bardzo przejęty i zdenerwowany lecz okazało
się, że spotkałem osobę bardzo ciepłą, taką którą od razu dało się polubić.
Zabrzmi to trochę dziwnie lub zabawnie, jednak wówczas miałem wyobrażenie o Maestro
- jako o kimś nieprzystępnym.
Poznaliśmy się, a on okazał się bardzo przyjazną i przystępną
osobą, Ewa także była przy tym. Zrozumiałem wówczas, że jest możliwe byśmy
rozwinęli coś wspólnego, również na poziomie… bardziej osobistym. Zatem, po dłuższym
czasie, nadszedł moment gdy pomyśleliśmy - o wspólnym stworzeniu Książki.
Jeśli chodzi o Molika; w środowisku akademików istniał rodzaj podejrzenia, że nie będzie to możliwe, skoro były wcześniejsze próby, które kończyły się niepowodzeniem. Bowiem w tym akademickim środowisku Molik znany był, przede wszystkim, ze swojej „ciszy”. Ciszy, w której odpowiadał - tak lub nie – bo najczęściej, jeśli się wypowiadał, mówił ledwie kilka słów. Później zrozumiałem, że właśnie te nieliczne słowa należało wypowiedzieć. Zatem z punktu widzenia wydawcy, czy akademika właśnie, choćby początek naszej wspólnej pracy mógł wydać się, co najmniej, trudny.
Osiągane przez Molika rezultaty były, oczywiście, efektami różnych innych aspektów jego pracy. Mogę stwierdzić, że również z obszarów ducha, i z innych rodzajów energii. Doświadczali tego także pozostali członkowie Laboratorium, także Grotowski. Bo sądzę, ponadto, że ważna jest tu jeszcze inna kwestia - zagadnienie dziedzictwa, bo spuścizna kulturowa zawsze jest ważną kwestią. Jednak Molik stworzył – raczej odrębny system. Mam tu na myśli Alfabet Ciała, wykorzystywany w pracy w trakcie jego warsztatów w sposób nazwany - Głos i Ciało. Lecz także co innego, coś więcej, coś, co będzie można także zobaczyć, jeszcze dzisiaj, w filmie [Dyrygent].
By zrozumieć cały proces pracy w GiC, nim dotrze się do jej efektów, trzeba dojrzeć logikę koherencji. W bilansie rezultatów tej pracy trzeba uwzględnić wiele innych aspektów jego pracy z głosem. Uwzględniać trzeba jego pracę jako aktora, a także jako lidera pracy z głosem, w Teatrze. Ponadto dołączyć rezultaty jego doświadczeń z okresu parateatralnego z całym jego wkładem w ten proces, a także z podejściem do tej pracy w tamtym czasie. Także to jak działał później, w kolejnych etapach życia, i pracy zawodowej. Zatem trzeba brać pod uwagę doświadczenia i badania w trakcie całej jego pracy artystycznej, przez wszystkie te lata.
Myślę o tym, że być może trzeba spróbować ustanowić zestaw zasad, jako punkt wyjścia do kolejnych, być może całkiem nowych badań - nad pracami Molika. Ponieważ to nie jest koniec, być może jest to dopiero początek; zaczątek rodzaju śledztwa. Bo praca w ramach Głos i Ciało nie kończy się wraz z opanowaniem Alfabetu.
Jeśli chodzi o Molika; w środowisku akademików istniał rodzaj podejrzenia, że nie będzie to możliwe, skoro były wcześniejsze próby, które kończyły się niepowodzeniem. Bowiem w tym akademickim środowisku Molik znany był, przede wszystkim, ze swojej „ciszy”. Ciszy, w której odpowiadał - tak lub nie – bo najczęściej, jeśli się wypowiadał, mówił ledwie kilka słów. Później zrozumiałem, że właśnie te nieliczne słowa należało wypowiedzieć. Zatem z punktu widzenia wydawcy, czy akademika właśnie, choćby początek naszej wspólnej pracy mógł wydać się, co najmniej, trudny.
Zdecydowałem się podjąć wyzwanie,
i choć mogło ono nie być łatwe wszystko szło bardzo dobrze. Molik bardzo się
cieszył, że może to robić ze mną (choć nie wiem dlaczego). Zrozumiałem wówczas
dużo więcej z tej ciszy, i przypuszczam, że jest ona związana z samym sposobem
pracy w Teatrze Laboratorium. Np. gdy kojarzyć stykanie się, w sferze
emocjonalnej, „drzewa emocjonalnego” aktorów z widzem - w przestrzeni
teatralnej, czyli owo wytwarzanie tam pewnego dystansu, czy wręcz otchłani (jak
mówił Grotowski) po to, by uzyskać to co jest naprawdę ważne. Po to, by nawet
stawiając widzów twarzą w twarz z okrucieństwem, nie kłamać, nie zakłamywać
tego.
Słowa Molika były jak ostrza, zawsze ważne i istotne. Bo pamiętam w jaki sposób komentował prace uczestników w trakcie warsztatu, lub jak je omawiał na koniec. Bowiem zawsze nadchodził moment, w którym uczestnik oczekiwał, że Molik powie cokolwiek na temat jego głosu. A trzeba wyjaśnić, że było to uznawane za rodzaj ostatecznego wyroku - co do możliwości przyszłej kariery, ba, nie tylko kariery, wręcz całego życia. Bowiem później już - jedni decydowali się kontynuować podjętą drogę, bez względu na to czy dostali od niego ‘coś dobrego czy złego’, - inni zaś, by jej nie kontynuować. Kolejni decydowali się by jednak kontynuować, lecz w inny już sposób. A byli i tacy, którzy niczego nie otrzymywali, bo otrzymywali jedynie… ciszę. By później, przez lata, starać się rozpracowywać co tamta cisza oznaczała dla nich.
Jest wiele aspektów w pracy Molika, nad którymi możemy się pochylić dzisiaj, bowiem sądzę, że jest w niej do rozważenia kilka kwestii szczególnych, a specyficznych jedynie dla niego. Z pominięciem kwestii tyczących jego pracy w ramach Teatru Laboratorium na styku z innymi jego aktorami, także z samym Grotowskim. Bo w pracy Molika jest coś szczególnego, coś co jest jej specyfiką, coś, co ja sam mógłbym próbować określić jako - rodzaj prowokacyjnego materializmu. Bowiem większość osób, które w ramach warsztatów podejmowały współpracę z Molikiem miało do niej rodzaj mistycznego podejścia. Do niej, czy do wszystkiego tego, co łączyło się z pracą Laboratorium. On natomiast starał się to demistyfikować.
Np. ‘otwarcie głosu’ - dla niego oznaczało to, po prostu, otwarcie krtani zatem coś wyłącznie cielesnego; coś złożonego z różnych materialnych składników lecz wywodzących się całkowicie z ciała. Zatem inaczej zgoła, i było to co innego niż mogłoby się wydawać. On głos rozumiał jako wehikuł stworzony po to, by dawać wolność, zatem jako coś konkretnego. Przy okazji, to on pierwszy zaczął używać tego określenia, w stosunku do głosu – bowiem właśnie głos postrzegał jako wehikuł.
Co sądził o sposobach otwierania głosu oraz pozyskiwania i utrzymywania niezbędnej dla głosu energii, by z głosu móc właściwie i bez przeszkód korzystać? Zakładał wertykalizm - przy pobieraniu niezbędnej energii - poprzez stopy. Inaczej, stosował integrowanie (spajanie, koncentrowanie i dostrajanie) energii Ziemskiej z całym ciałem. Pobraną bezpośrednio poprzez stopy, jak pasem transmisyjnym przekazywał w górę poprzez nogi i kręgosłup aż do głowy. Kolejno rozbudowywał ją poprzez energię uruchamianych lędźwi, i dopiero wówczas, tak multiplikowaną, niósł ją jeszcze wyżej do głowy, poprzez klatkę piersiową. Lecz poprzez całą klatkę piersiową, jej przód i jej tył, a nie tylko poprzez przeponę. Tak więc energia mogła krążyć swobodnie. W koncentrowaniu tej energii oraz dostrajaniu jej wykorzystania na potrzeby okoliczności miała pomagać właściwa praca z oddechem - wspomaganym fizyczną wydolnością i sprawnością ciała. W ten sposób uwolnione oddech i głos stawały się niejako wehikułem; przekaźnikiem dla tej nieustannie krążącej energii Ziemskiej. Istotnym i pokaźnym, na dodatek wyłącznie osobistym, lecz wciąż, jak widać, o cielesnym podłożu - wehikułem. Rodzaj prowokacji? tak, lecz jakże efektywnej.
Słowa Molika były jak ostrza, zawsze ważne i istotne. Bo pamiętam w jaki sposób komentował prace uczestników w trakcie warsztatu, lub jak je omawiał na koniec. Bowiem zawsze nadchodził moment, w którym uczestnik oczekiwał, że Molik powie cokolwiek na temat jego głosu. A trzeba wyjaśnić, że było to uznawane za rodzaj ostatecznego wyroku - co do możliwości przyszłej kariery, ba, nie tylko kariery, wręcz całego życia. Bowiem później już - jedni decydowali się kontynuować podjętą drogę, bez względu na to czy dostali od niego ‘coś dobrego czy złego’, - inni zaś, by jej nie kontynuować. Kolejni decydowali się by jednak kontynuować, lecz w inny już sposób. A byli i tacy, którzy niczego nie otrzymywali, bo otrzymywali jedynie… ciszę. By później, przez lata, starać się rozpracowywać co tamta cisza oznaczała dla nich.
Jest wiele aspektów w pracy Molika, nad którymi możemy się pochylić dzisiaj, bowiem sądzę, że jest w niej do rozważenia kilka kwestii szczególnych, a specyficznych jedynie dla niego. Z pominięciem kwestii tyczących jego pracy w ramach Teatru Laboratorium na styku z innymi jego aktorami, także z samym Grotowskim. Bo w pracy Molika jest coś szczególnego, coś co jest jej specyfiką, coś, co ja sam mógłbym próbować określić jako - rodzaj prowokacyjnego materializmu. Bowiem większość osób, które w ramach warsztatów podejmowały współpracę z Molikiem miało do niej rodzaj mistycznego podejścia. Do niej, czy do wszystkiego tego, co łączyło się z pracą Laboratorium. On natomiast starał się to demistyfikować.
Np. ‘otwarcie głosu’ - dla niego oznaczało to, po prostu, otwarcie krtani zatem coś wyłącznie cielesnego; coś złożonego z różnych materialnych składników lecz wywodzących się całkowicie z ciała. Zatem inaczej zgoła, i było to co innego niż mogłoby się wydawać. On głos rozumiał jako wehikuł stworzony po to, by dawać wolność, zatem jako coś konkretnego. Przy okazji, to on pierwszy zaczął używać tego określenia, w stosunku do głosu – bowiem właśnie głos postrzegał jako wehikuł.
Co sądził o sposobach otwierania głosu oraz pozyskiwania i utrzymywania niezbędnej dla głosu energii, by z głosu móc właściwie i bez przeszkód korzystać? Zakładał wertykalizm - przy pobieraniu niezbędnej energii - poprzez stopy. Inaczej, stosował integrowanie (spajanie, koncentrowanie i dostrajanie) energii Ziemskiej z całym ciałem. Pobraną bezpośrednio poprzez stopy, jak pasem transmisyjnym przekazywał w górę poprzez nogi i kręgosłup aż do głowy. Kolejno rozbudowywał ją poprzez energię uruchamianych lędźwi, i dopiero wówczas, tak multiplikowaną, niósł ją jeszcze wyżej do głowy, poprzez klatkę piersiową. Lecz poprzez całą klatkę piersiową, jej przód i jej tył, a nie tylko poprzez przeponę. Tak więc energia mogła krążyć swobodnie. W koncentrowaniu tej energii oraz dostrajaniu jej wykorzystania na potrzeby okoliczności miała pomagać właściwa praca z oddechem - wspomaganym fizyczną wydolnością i sprawnością ciała. W ten sposób uwolnione oddech i głos stawały się niejako wehikułem; przekaźnikiem dla tej nieustannie krążącej energii Ziemskiej. Istotnym i pokaźnym, na dodatek wyłącznie osobistym, lecz wciąż, jak widać, o cielesnym podłożu - wehikułem. Rodzaj prowokacji? tak, lecz jakże efektywnej.
Osiągane przez Molika rezultaty były, oczywiście, efektami różnych innych aspektów jego pracy. Mogę stwierdzić, że również z obszarów ducha, i z innych rodzajów energii. Doświadczali tego także pozostali członkowie Laboratorium, także Grotowski. Bo sądzę, ponadto, że ważna jest tu jeszcze inna kwestia - zagadnienie dziedzictwa, bo spuścizna kulturowa zawsze jest ważną kwestią. Jednak Molik stworzył – raczej odrębny system. Mam tu na myśli Alfabet Ciała, wykorzystywany w pracy w trakcie jego warsztatów w sposób nazwany - Głos i Ciało. Lecz także co innego, coś więcej, coś, co będzie można także zobaczyć, jeszcze dzisiaj, w filmie [Dyrygent].
Istnieje powszechna pokusa by z
Molikiem identyfikować jedynie jego Alfabet Ciała, i to już od czasu kiedy go tworzył.
Głos i Ciało, zatem, próbuje się zredukować jedynie do zestawu ćwiczeń
zawartych w Alfabecie. To bzdurne i niedorzeczne. Nonsens.
By zrozumieć cały proces pracy w GiC, nim dotrze się do jej efektów, trzeba dojrzeć logikę koherencji. W bilansie rezultatów tej pracy trzeba uwzględnić wiele innych aspektów jego pracy z głosem. Uwzględniać trzeba jego pracę jako aktora, a także jako lidera pracy z głosem, w Teatrze. Ponadto dołączyć rezultaty jego doświadczeń z okresu parateatralnego z całym jego wkładem w ten proces, a także z podejściem do tej pracy w tamtym czasie. Także to jak działał później, w kolejnych etapach życia, i pracy zawodowej. Zatem trzeba brać pod uwagę doświadczenia i badania w trakcie całej jego pracy artystycznej, przez wszystkie te lata.
Myślę o tym, że być może trzeba spróbować ustanowić zestaw zasad, jako punkt wyjścia do kolejnych, być może całkiem nowych badań - nad pracami Molika. Ponieważ to nie jest koniec, być może jest to dopiero początek; zaczątek rodzaju śledztwa. Bo praca w ramach Głos i Ciało nie kończy się wraz z opanowaniem Alfabetu.
A zatem, cóż, spróbowałem poszukać
by utworzyć listę kilku zasad, które tutaj wymienię. Będzie to tylko kilka
punktów, wszystkie one mają związek z jego podejściem do pracy, tym powiedzmy - materialistycznym, choć ja nazwał bym go
raczej efektywnym. Ponieważ jego celem było uwidocznienie tego co niewidoczne,
co nieuchwytne. Służyć miało temu by osiągać ten szczególny stan twórczy –
terytorium Nieznanego zmierzającego ku Życiu, którego odkrycie, dotarcie do
którego, możliwe jest, jedynie, w trakcie Procesu. Jeśli nie podamy jego
elementów, archetypów (i nie tyle chodzi o to by je podawać, lecz by pomóc odnajdywać
je na drodze osobistych poszukiwań). Tu chcę podkreślić, że wszystkie te elementy
sprzyjające poszukiwaniom, całe to stadium badań, mogą być tak proste, że
wykonać może je dosłownie każdy. To właśnie czyni znaczną i niezwykle ważną (choćby
ze względu na konsekwencje) różnicę.
Weźmy teraz pod uwagę kolejne sformułowanie
i jego znaczenie - fatigue [trud, mozół,
wyczerpanie]. W pewnym okresie Molik
wyłączył wszelki rodzaj pracy związanej z wielkim zmęczeniem, oraz wszystko to,
co wiąże się z przesadnym dotlenieniem mózgu. Zygmunt nie pracował nad tym. Natomiast
stosował co innego, w określonych ramach stosował chaos (rodzaj rozluźnienia
dyscypliny pracy), zatem wykorzystywał rodzaj
przypadkowości. Niemniej, każde ćwiczenie należało wykonać dobrze, i oczywiście
dokładnie. Bowiem jest określony wzór-drogowskaz danego ćwiczenia, i jest jego
szczególna struktura-układ. A mimo tego, a raczej dlatego właśnie, wciąż mogła to
być bardzo indywidualna, osobista podróż.
W tym Procesie ważne są repetycje, ponawianie poszczególnych akcji, by móc doprecyzować partyturę przekazu. Lecz, jak mówił Zygmunt, wielokrotne odtwarzanie partytury Życia nie jest konieczne. Dwa, trzy, góra cztery razy wystarczy. Co jeszcze jest ważne? Niezbędne jest nabycie umiejętności powracania do źródłowego kształtu odnalezionego Życia, swobodne docieranie do twórczego impulsu tego Życia. Niezbędna jest, ponadto, sprawność uzyskania swobodnego przepływu energii - od stóp. Oraz dostosowywanie pozyskanej - od stóp - niekrępowanej cyrkulacji energii do potrzeb, do okoliczności, także w trakcie spektaklu.
W tym Procesie ważne są repetycje, ponawianie poszczególnych akcji, by móc doprecyzować partyturę przekazu. Lecz, jak mówił Zygmunt, wielokrotne odtwarzanie partytury Życia nie jest konieczne. Dwa, trzy, góra cztery razy wystarczy. Co jeszcze jest ważne? Niezbędne jest nabycie umiejętności powracania do źródłowego kształtu odnalezionego Życia, swobodne docieranie do twórczego impulsu tego Życia. Niezbędna jest, ponadto, sprawność uzyskania swobodnego przepływu energii - od stóp. Oraz dostosowywanie pozyskanej - od stóp - niekrępowanej cyrkulacji energii do potrzeb, do okoliczności, także w trakcie spektaklu.
Bo w spektaklu ważny jest montaż,
ważna jest możliwość ponownego łączenia i dopasowywania ustalonych elementów
skrystalizowanej i zdefiniowanej konstrukcji. Ta konstatacja nie jest związana
jedynie z Molikiem, to fakt. Tu trzeba zaznaczyć; przy realizacji Akropolis
Laboratorium wyznaczyło pewien standard montażu przy budowie spektaklu, który
stał się tradycją. Ten Montaż stał się wręcz centrum zainteresowania. Na tyle, że
dla określonych szkół i dla ich twórców, przy tworzeniu spektakli stał się on punktem
odniesienia. Zasady dotyczące montażu Życia dotyczyły tworzenia i odtwarzania
Akropolis, tak, lecz Zygmunt stosował je także, jako zasadę, w trakcie pracy
jaką wykonywał z uczestnikami warsztatów.
Kolejne zagadnienie to badania dotyczące blokad głosu; wobec tego rozpatrzenie jego podejścia do używania głosu jako sposobu na odblokowywanie energii. Czy wielu sposobów stosowanych dla głosu do pobierania energii, lecz zawsze wykorzystywanych w połączeniu z ciałem, z jego fizycznością. Bo nie chodzi tu jedynie o pracę twórczą lecz, po prostu, o odnajdywanie miejsc w ciele, które są zablokowane. Zatem on poszukiwał sposobów na jakie można ów ‘zakleszczony w gardle’ głos odblokowywać.
I już na koniec – fakt, że ten proces jest czymś dynamicznym, więc nie zakończy się wraz z zakończeniem stażu, bo nie jest jego ramami ograniczany. To jest kolejny ważny aspekt do ewentualnych nowych poszukiwań. Jednak w ramach tego właśnie warsztatu, jego efekty są ściśle powiązane z określoną ilością godzin pracy w trakcie dnia. Około czterech godzin. Nie np. sześć, i nie dopóty, dopóki jest energia do pracy. To właściwie nie jest jedynie innym podejściem, bo to jest kolejna zasada; około czterech godzin pracy w trakcie stażu, nie więcej. Pomimo to efekt tej pracy utrzymywał się będzie także później, także poza tymi wspólnymi godzinami pracy. To będzie trwało, tak jakby nadal trwało, z kolejnymi dniami… Właśnie to, najczęściej, odmienia życie. Twoje życie.
Kolejne zagadnienie to badania dotyczące blokad głosu; wobec tego rozpatrzenie jego podejścia do używania głosu jako sposobu na odblokowywanie energii. Czy wielu sposobów stosowanych dla głosu do pobierania energii, lecz zawsze wykorzystywanych w połączeniu z ciałem, z jego fizycznością. Bo nie chodzi tu jedynie o pracę twórczą lecz, po prostu, o odnajdywanie miejsc w ciele, które są zablokowane. Zatem on poszukiwał sposobów na jakie można ów ‘zakleszczony w gardle’ głos odblokowywać.
I już na koniec – fakt, że ten proces jest czymś dynamicznym, więc nie zakończy się wraz z zakończeniem stażu, bo nie jest jego ramami ograniczany. To jest kolejny ważny aspekt do ewentualnych nowych poszukiwań. Jednak w ramach tego właśnie warsztatu, jego efekty są ściśle powiązane z określoną ilością godzin pracy w trakcie dnia. Około czterech godzin. Nie np. sześć, i nie dopóty, dopóki jest energia do pracy. To właściwie nie jest jedynie innym podejściem, bo to jest kolejna zasada; około czterech godzin pracy w trakcie stażu, nie więcej. Pomimo to efekt tej pracy utrzymywał się będzie także później, także poza tymi wspólnymi godzinami pracy. To będzie trwało, tak jakby nadal trwało, z kolejnymi dniami… Właśnie to, najczęściej, odmienia życie. Twoje życie.
Próba formowania "zestawu zasad" i sugestia podjęcia nowego rodzaju "śledztwa" w pierwszej chwili wywołała we mnie lekki popłoch. A więc mam mieć obligatoryjny obowiązek by żyć i żyć, i wciąż pracować aby...? Z tego co słyszę, Giuliano, musisz zaczynać niemal od początku, a najlepiej napisz nową Książkę! Ja, roześmiał się dość beztrosko, Ty napisz! Takie dictum rozbawiło również słuchaczy. Gdy ochłonęłam, a nadszedł czas i po temu, zrozumiałam łacno - ja to wszystko dobrze wiem, także mówiłam i pisałam o tym, wielokrotnie i przy różnych okazjach. Zatem jedyne co potrzeba to próbować zebrać i usystematyzować wszystko w sposób jaki cenią 'akademicy'. Jak sądzę, dam radę bo potrafię :) Zdjęcie: przemiła i bardzo smaczna kolacja odbyła się po Spotkaniu, w gronie kilkunastu osób. Ja, Giuliano, Anna Molik i Jarosław Fret - zastanawiamy się nad menu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz