Dwie godziny spóźniony Wizzair dowiózł nas do Beauvais. Na szczęście kierowca zamówionego minibusa zjawił się ledwie po kwadransie. Tanie linie wcale do tanich nie należą a ich obsługa pozostawia wiele do życzenia. Trudno, ważne że w końcu, po trzech latach przerwy byłyśmy w Paryżu. Zmienił się bardzo, wszędzie trwają prace renowacyjne, burzy się i buduje od nowa. Powstaje też trasa tramwaju - T3, znikną dotychczasowe autobusy. Paryż jak zwykle zadbany, zielony i ukwiecony. Każdy park, każdy skwerek zachwyca oryginalną urodą. Jedynie dziwny dla mnie zwyczaj gracowania alejek piaskową mąką dokuczał, dwa ostatnie wietrzne dni spędziłyśmy w chmurach wznoszącego się piaskowego pyłu.
Jednym z pierwszych punktów programu było spotkanie ze współpracownikiem i studentami Zygmunta. Mamy nadzieję zorganizować niebawem wieczór poświęcony pamięci ich ukochanego maestra, może uda się jeszcze w tym roku? Nasz gospodarz, Thierry de Bresson zaprosił także Ludwika Flaszena, towarzystwa dotrzymywali mu Jorge Parente, Philippe Burin des Rosiers i Giuliano Campo. Każda z obecnych osób została obdarowana funkcją do spełnienia, dyrektorem całego przedsięwzięcia został Jorge. Wraz z Philippe podejmą starania o reaktywowanie po pożarze Gilotyny w Montreuil. La Guillotine nazwę zawdzięcza lokalizacji, mieści się przy rue Robespierre. Długie lata był to prężny ośrodek kultury, po latach przerwy w działalności zamierza odbudować markę. Gdy się uda to tam właśnie mógłby umieścić się ośrodek pracy propagujący 'metodę Molika'. W każdym razie stary, drewniany, klimatyczny budynek mieszczący się na końcu działki jest już właściwie gotowy.
Wracając do spotkania. Obszerny loft, mieszczący się w budynku projektu Eiffla, przygotowano z myślą o uczczeniu pracy Teatru Laboratorium i Zygmunta. Wszędzie poustawiano wydawnictwa, książki i zdjęcia. Wyświetlono film dokumentujący pracę stażową w Turynie, w 1992 r. Wszyscy wspominaliśmy najpiękniejsze i najzabawniejsze chwile spędzone z Zygmuntem. Piękne godziny.
Przyjęcie uświetniły upieczone przez Inez, panią domu, pachnące i chrupiące kaczuszki, pan domu raniutko przytaszczył je z pobliskiego targu. Aperitif podano na wielkim, wyłożonym drewnem tarasie w ogrodzie. Markowy szampan perlił się pośród bambusowych żywopłotów otaczających prostokątne oczko wodne. Rozmowy toczyły się niespiesznie mimo, że wiele spraw wymaga jak najszybszej realizacji. Może ktoś słyszał o sprawnym tłumaczu z angielskiego na francuski, "Zygmunt Molik's Voice and Body Work" chcielibyśmy oddać w najwłaściwsze ręce.
W tym roku przyszło mi zwątpić poważnie w swoją znajomość Paryża. Umówiłam się, z Mme Fay Lecoq, w prowadzonej przez Nią Ecole Internationale de Theatre Jacques Lecoq przy 57 rue du Faubourg Saint-Denis. Dzieje się tam teraz na prawdę wiele nowego; mają także odnowioną stronę internetową wszystkie te cuda można zobaczyć na własne oczy http://www.ecole-jacqueslecoq.com/
Umówiłam się, lecz o wstydzie o sromoto, nie trafiłam. Fay miała niewiele czasu, starałam się nie stracić ni minuty. Wysiadłam na Chateau d'Eau więc teoretycznie zaraz po przejściu przez Passage Reilhac powinnam być na miejscu.
Ten widok powinnam była zobaczyć na końcu ulicy. Niestety, coś w tym dniu zapewne było w powietrzu bo i umówiony na spotkanie Giuliano nie trafił. A później już tylko szukaliśmy się wzajemnie. Czekająca Fay robiła co mogła, starała się naprowadzać nas telefonicznie, cóż, bez powodzenia. Istna komedia pomyłek.
Oprócz tych kilku spraw zawodowych miałam z Julią obszerny plan zwiedzania miasta i muzeów. Na pierwszy ogień: Musee de la Musique. BRASSENS OU LA LIBERTE. Polecam każdemu. Wraz z Thierry wzięliśmy swoje dorastające panienki i każdy tam znalazł coś dla siebie. Wystawa wspaniale, przejrzyście zorganizowana, sale zaaranżowano na kształt przytulnych uliczek. Zaprezentowano całą masę zdjęć i rękopisów, było wiele stanowisk do odsłuchania muzyki. Był i koncert, w przyległej sali.
Miałam wielką ochotę za wystawę Jeana-Luisa Forain'a. Niestety Petit Palais było zamknięte, otwarte było Grand Palais. Ucieszyłam się, wystawę Anish'a Kapoor "Monumenta" też miałam w planie. Niestety, nie ostrzegł mnie prosty komunikat, bilet kosztował jedyne 5 E.
Kolejka, jak to w Paryżu, ciągnęła się długaśnie, renoma Artysty jest znaczna. Oczywiście wiele wycieczek uczniowskich, łącznie z tymi najmłodszymi. W końcu jesteśmy, forsujemy przedziwne, ciasne, zacinające się drzwi i naszym oczom ukazuje się niewielka, wypełniona ciasno sala. Młodzież zaściela podłogi, jedni czytają, inni jedzą. Tłumek krąży oszołomiony od zadzierania głowy. Jest strasznie duszno i ciasno. Wyczekane w kolejce dzieło to trzy wielkie otwory (?) w suficie, w kolorze amarantu poprzecinanego czarnymi "żyłkami". Niebrzydkie nawet lecz ... to wszystko. Robimy kilka zdjęć i obracamy się przez ramię jak niepyszni. Przechodzimy obok, do wielkiego pustego wnętrza Grade Palais. To tu można podziwiać drugą stronę instalacji w postaci gigantycznej gruszkowatej w kształcie oberżyny. To one, te oberżyny zbudowały efekty wizualne wewnątrz zwiedzonej przed chwilą sali. W tym olbrzymim, szczęśliwie pustym wnętrzu są wspaniałe schody, te które 'grały' w Różowej Panterze 2, zatem robimy sobie iście hollywoodzkie zdjęcia.
Miło wspominam Muzeum Kinematografii na Bercy lecz z zupełnie innego powodu. Julia, wielka fanka kina spędziła w nim na zwiedzaniu całe 2 godziny. Ja natomiast mogłam spokojnie krążyć sobie po okolicznym Parc de Bercy (znajduje się po obu stronach Tolbiac). Podziwiałam bujną zieleń, wspaniałe aranżacje wodne, małe kaczuszki i... co tylko chciałam. Kolejna wystawa była nie tylko bardzo piękną, była wręcz ekskluzywna, zaprezentowano ją w wielkim białym namiocie tuż przy Sekwanie. Naprzeciw Wieży Eiffla (Quai Branly) umościł się le Salon antiquaires et Galeristes. Ah, ten powiew luksusu i przepychu, te obrazy, meble, zastawy i dywany, ten wygłuszony i pachnący świat. Po wyjściu okoliczny huk i hałas wydał się donioślejszy, sprzedawcy pamiątek namolniejsi, tłum turystów i uliczni tancerze z głośną muzyką dokuczliwsi.
Pobyt w Paryżu uświadomił mi, że nie jest ze mną źle. Kilkanaście godzin na nogach, dzień w dzień, nie robiło na mnie zbytniego wrażenia. A już gotowa'm była myśleć, że może wiek już nie ten na wyzwania jakich się podjęłam. Teraz mam dowód, proszę, energii we mnie często więcej niż u nastolatki, która najchętniej przysiadała w bistrach lub malowniczo układała się na trawie (z nieodłączną książką w ręce i nieodłącznymi słuchawkami na uszach).
Ostatni wietrzny wieczór w Paryżu spędziliśmy gromadnie, pośród starych i nowych znajomymi na koncercie - zupełnie niezwykłej GERANCE. Koncert odbył się na barce Le Cafe Fou, przy Quai Francois Mauriac. Metro - Quai de la Gare. Gdy zdarzy się wam okazja gorąco polecam, w jej głosie i interpretacji namacalny jest zawsze najpiękniejszy, bo ten do którego tęsknimy, duch Paryża.