wtorek, 31 maja 2011

Tydzień w Paryżu


Dwie godziny spóźniony Wizzair dowiózł nas do Beauvais. Na szczęście kierowca zamówionego minibusa zjawił się ledwie po kwadransie. Tanie linie wcale do tanich nie należą a ich obsługa pozostawia wiele do życzenia. Trudno, ważne że w końcu, po trzech latach przerwy byłyśmy w Paryżu. Zmienił się bardzo, wszędzie trwają prace renowacyjne, burzy się i buduje od nowa. Powstaje też trasa tramwaju - T3, znikną dotychczasowe autobusy. Paryż jak zwykle zadbany, zielony i ukwiecony. Każdy park, każdy skwerek zachwyca oryginalną urodą. Jedynie dziwny dla mnie zwyczaj gracowania alejek piaskową mąką dokuczał, dwa ostatnie wietrzne dni spędziłyśmy w chmurach wznoszącego się piaskowego pyłu.

Jednym z pierwszych punktów programu było spotkanie ze współpracownikiem i studentami Zygmunta. Mamy nadzieję zorganizować niebawem wieczór poświęcony pamięci ich ukochanego maestra, może uda się jeszcze w tym roku? Nasz gospodarz, Thierry de Bresson zaprosił także Ludwika Flaszena, towarzystwa dotrzymywali mu Jorge Parente, Philippe Burin des Rosiers i Giuliano Campo. Każda z obecnych osób została obdarowana funkcją do spełnienia, dyrektorem całego przedsięwzięcia został Jorge. Wraz z Philippe podejmą starania o reaktywowanie po pożarze Gilotyny w Montreuil. La Guillotine nazwę zawdzięcza lokalizacji, mieści się przy rue Robespierre. Długie lata był to prężny ośrodek kultury, po latach przerwy w działalności zamierza odbudować markę. Gdy się uda to tam właśnie mógłby umieścić się ośrodek pracy propagujący 'metodę Molika'. W każdym razie stary, drewniany, klimatyczny budynek mieszczący się na końcu działki jest już właściwie gotowy.    

Wracając do spotkania. Obszerny loft, mieszczący się w budynku projektu Eiffla, przygotowano z myślą o uczczeniu pracy Teatru Laboratorium i Zygmunta. Wszędzie poustawiano wydawnictwa, książki i zdjęcia. Wyświetlono film dokumentujący pracę stażową w Turynie, w 1992 r. Wszyscy wspominaliśmy najpiękniejsze i najzabawniejsze chwile spędzone z Zygmuntem. Piękne godziny.
Przyjęcie uświetniły upieczone przez Inez, panią domu, pachnące i chrupiące kaczuszki, pan domu raniutko przytaszczył je z pobliskiego targu. Aperitif podano na wielkim, wyłożonym drewnem tarasie w ogrodzie. Markowy szampan perlił się pośród bambusowych żywopłotów otaczających prostokątne oczko wodne. Rozmowy toczyły się niespiesznie mimo, że wiele spraw wymaga jak najszybszej realizacji. Może ktoś słyszał o sprawnym tłumaczu z angielskiego na francuski, "Zygmunt Molik's Voice and Body Work" chcielibyśmy oddać w najwłaściwsze ręce.


W tym roku przyszło mi zwątpić poważnie w swoją znajomość Paryża. Umówiłam się, z Mme Fay Lecoq, w prowadzonej przez Nią  Ecole Internationale de Theatre Jacques Lecoq przy 57 rue du Faubourg Saint-Denis. Dzieje się tam teraz na prawdę wiele nowego; mają także odnowioną stronę internetową wszystkie te cuda można zobaczyć na własne oczy http://www.ecole-jacqueslecoq.com/ 

Umówiłam się, lecz o wstydzie o sromoto, nie trafiłam. Fay miała niewiele czasu, starałam się nie stracić ni minuty. Wysiadłam na Chateau d'Eau więc teoretycznie zaraz po przejściu przez Passage Reilhac powinnam być na miejscu.

 

Ten widok powinnam była zobaczyć na końcu ulicy. Niestety, coś w tym dniu zapewne było w powietrzu bo i umówiony na spotkanie Giuliano nie trafił. A później już tylko szukaliśmy się wzajemnie. Czekająca Fay robiła co mogła, starała się naprowadzać nas telefonicznie, cóż, bez powodzenia. Istna komedia pomyłek.

Oprócz tych kilku spraw zawodowych miałam z Julią obszerny plan zwiedzania miasta i muzeów. Na pierwszy ogień: Musee de la Musique. BRASSENS OU LA LIBERTE. Polecam każdemu. Wraz z Thierry wzięliśmy swoje dorastające panienki i każdy tam znalazł coś dla siebie. Wystawa wspaniale, przejrzyście zorganizowana, sale zaaranżowano na kształt przytulnych uliczek. Zaprezentowano całą masę zdjęć i rękopisów, było wiele stanowisk do odsłuchania muzyki. Był i koncert,  w przyległej sali.
Miałam wielką ochotę za wystawę Jeana-Luisa Forain'a. Niestety Petit Palais było zamknięte, otwarte było Grand Palais. Ucieszyłam się, wystawę Anish'a Kapoor "Monumenta" też miałam w planie. Niestety, nie ostrzegł mnie prosty komunikat, bilet kosztował jedyne 5 E.

Kolejka, jak to w Paryżu, ciągnęła się długaśnie, renoma Artysty jest znaczna. Oczywiście wiele wycieczek uczniowskich, łącznie z tymi najmłodszymi. W końcu jesteśmy, forsujemy przedziwne, ciasne, zacinające się drzwi i naszym oczom ukazuje się niewielka, wypełniona ciasno sala. Młodzież zaściela podłogi, jedni czytają, inni jedzą. Tłumek krąży oszołomiony od zadzierania głowy. Jest strasznie duszno i ciasno. Wyczekane w kolejce dzieło to trzy wielkie otwory (?) w suficie, w kolorze amarantu poprzecinanego czarnymi "żyłkami". Niebrzydkie nawet lecz ... to wszystko. Robimy kilka zdjęć i obracamy się przez ramię jak niepyszni. Przechodzimy obok, do wielkiego pustego wnętrza Grade Palais. To tu można podziwiać drugą stronę instalacji w postaci gigantycznej gruszkowatej w kształcie oberżyny. To one, te oberżyny zbudowały efekty wizualne wewnątrz zwiedzonej przed chwilą sali. W tym olbrzymim, szczęśliwie pustym wnętrzu są wspaniałe schody, te które 'grały' w Różowej Panterze 2, zatem robimy sobie iście hollywoodzkie zdjęcia.

Miło wspominam Muzeum Kinematografii na Bercy lecz z zupełnie innego powodu. Julia, wielka fanka kina spędziła w nim na zwiedzaniu całe 2 godziny. Ja natomiast mogłam spokojnie krążyć sobie po okolicznym Parc de Bercy (znajduje się po obu stronach Tolbiac). Podziwiałam bujną zieleń, wspaniałe aranżacje wodne, małe kaczuszki i... co tylko chciałam. Kolejna wystawa była nie tylko bardzo piękną, była wręcz ekskluzywna, zaprezentowano ją w wielkim białym namiocie tuż przy Sekwanie. Naprzeciw Wieży Eiffla (Quai Branly) umościł się le Salon antiquaires et Galeristes. Ah, ten powiew luksusu i przepychu, te obrazy, meble, zastawy i dywany, ten wygłuszony i pachnący świat. Po wyjściu okoliczny huk i hałas wydał się donioślejszy, sprzedawcy pamiątek namolniejsi, tłum turystów i uliczni tancerze z głośną muzyką dokuczliwsi.
Pobyt w Paryżu uświadomił mi, że nie jest ze mną źle. Kilkanaście godzin na nogach, dzień w dzień, nie robiło na mnie zbytniego wrażenia. A już gotowa'm była myśleć, że może wiek już nie ten na wyzwania jakich się podjęłam. Teraz mam dowód, proszę, energii we mnie często więcej niż u nastolatki, która najchętniej przysiadała w bistrach lub malowniczo układała się na trawie (z nieodłączną książką w ręce i nieodłącznymi słuchawkami na uszach).

Ostatni wietrzny wieczór w Paryżu spędziliśmy gromadnie, pośród starych i nowych znajomymi na koncercie - zupełnie niezwykłej GERANCE.  Koncert odbył się na barce Le Cafe Fou, przy Quai Francois Mauriac. Metro - Quai de la Gare. Gdy zdarzy się wam okazja gorąco polecam, w jej głosie i interpretacji namacalny jest zawsze najpiękniejszy, bo ten do którego tęsknimy, duch Paryża.     

środa, 18 maja 2011

Miejsce, w którym mogę żyć w spokoju

Ce que Zygmunt m' a apporté :
Il a changé ma vie. Il m' a fait découvrir et toucher ce que je n' aurai jamais espéré trouver au fond de moi. Il m' a donné un corps de scène et un corps de vie. Un endroit où moi seule peut habiter.

Je me suis tournée pour continuer mon exploration du corps vers le Technique FM Alexander, dont je suis professeur depuis 10 ans, et je continue de chanter.

Elizabeth Barthélemy

Już dawno nie słyszałam równie zwykłych, całkiem prostych zdań.
Bo nieczęsto ktoś, tak właśnie, myśli o swoim ciele i życiu.

     Do Elizabeth napisałam bardzo dawno temu.
     Odpisała jedno zdanie i zamilkła.

    A po czasie napisała powyższe zdania...
    Czasem wyrażenie uczuć, w najprostszy sposób, 
    wymaga prawdziwego namysłu.

(Co przyniósł mi Zygmunt: zmienił moje życie, wprowadził mnie w nie, i czuję to, czego nigdy nie spodziewałam się znaleźć w moim sercu. Podarował mi scenerię dla ciała i żywy organizm. Miejsce, w którym w sposób naturalny mogę przemieszkać, mogę żyć w spokoju). 

piątek, 13 maja 2011

P.W.S.T. Wrocław

Ostatnim spotkaniem MTT był występ studentów IV roku Wydziału Aktorskiego Wrocławskiej PWST. Jej bardzo utalentowani adepci przedstawili swoje przedstawienie dyplomowe.

STRAŻ PORZĄDKOWA - KOMPROMIS Z TEATREM na podstawie dramatów Tadeusza Różewicza,  w reżyserii (+ opracowanie tekstu i muzyki) Uli Kijak, w scenografiach Diany Marszałek.

Młodych aktorów wymienię wszystkich bo pewnie jeszcze o nich usłyszymy:
- Panie:  Romana Filipowska, Marta Kędziora, 
  Magdalena Różańska i Martyna Witowska
- Panowie: Krzysztof Brzazgoń, Marcin Gaweł, 
  Łukasz Gosławski i Paweł Kos


Zachwycił mnie dobór tekstów, niestety gęsta faktura nie dawała szans tłumaczom. Tak więc, międzynarodową widownię, szybko pozostawiono samą sobie. A bez zrozumienia tekstu, spektakl musiał  wiele stracić w odbiorze. Zamysł reżyserski ciekawy; gości od wejścia 'witali' przedstawiciele tytułowej straży (z żółtymi opaskami na ramieniu). Bezdusznie i wrogo kierując widzami skłaniali do 'zwiedzania eksponatów', w tej roli  - rozmieszczeni (wzdłuż prowadzącej do miejsca spektaklu drogi) - młodzi aktorzy prezentowali dziwne, irracjonalne scenki.

Spektakl odbył się w sali na piętrze poprzepychaliśmy się więc, stłoczeni na schodach, próbując sprostać dyrektywom Straży. Harmider był wielki, Straż krzyczała, eksponaty kompulsywnie wyrzucały z siebie kwestie, tłumacze zaś przekrzykiwali pozostałych. Lekko już zdezorientowani dotarliśmy do maleńkiej sali gdzie leżały stosy, zwyczajowo używanych w naszych muzeach, kapci. "Wrzaskliwa Baba", kolejna porządkowa, zmuszała do wymiany obuwia.

Sceną był, m.in., wielki stół-podest, pod którym zgromadzono dziesiątki par butów, te, aktorzy zmieniali wielokrotnie w czasie scenicznych akcji. Zmiana sceny czy postaci  =  zmianie butów. Zabieg z jasnym przekazem, ciekawy. Adaptacja zniosła podział na scenę i widownię; nie łatwo było nadążyć za wydarzeniami rozwijającymi się równolegle na wielu planach, także za kulisami. Sytuację utrudniał obezwładniający upał. Na zewnątrz  - 28 stopni, wewnątrz, dogrzewany reflektorami, już tropik. Aktorzy spływali potem, widzów, z wolna, ogarniał letarg. Ja trwałam dzielnie; dzięki z lnianych włókien wdzianku.

Podziwiałam młodziutkich aktorów. Reżyseria Spektaklu wymagała od nich wielkiej sprawności fizycznej i wytrzymałości psychicznej; przeszło półtorej godziny w nieustannej akcji z olbrzymią ilością tekstu. Bardzo wiele dużych monologów, wszystkie, bez najmniejszego błędu, wykonane były lekko i z brawurą. Wielkie brawa.

Dziś, spora grupa pozostałych jeszcze uczestników Festiwalu wybrała się do Brzezinki. Tam gdzie pracowali Aktorzy Laboratorium w kolejnych odsłonach swojej działalności. Po remoncie Ośrodek nadal spełnia wiele funkcji - warsztaty, spektakle, spotkania. Choćby dlatego, że wokół cisza, i lasy, i staw. Jest też wielka akustycznie znakomita sala, są miejsca noclegowe.

Gorące podziękowania należą się Organizatorom, szczególnie: Joannie Gdowskiej i Izabeli Młynarz. Cała,  niewielka przecież grupa organizatorów i realizatorów okazuje się być mistrzowska. Wszystko odbywało się o czasie, każdy był dopieszczony a karmiono doprawdy wzorcowo.

Trudno więc dziwić się rozgorączkowaniu i entuzjazmowi uczestników wyczuwalnemu namacalnie niemal. Na pewno nie zapomną tej setki wrażeń z Making Tomorrow's Theatre. Już odbył się. Trwał w terminie  6 - 12.03.2011.

środa, 11 maja 2011

MTT, jutro dzień ostatni

    Dziś w upale, i rozczłapanym nagle prawym bucie, dobrnęłam Na Groblę na 16.
Rosa Boxes training programme (Tisch School of Arts) New York był już w toku.
    Parkiet podzielono taśmą na 9 kwadratów. Każdy kwadrat był miejscem zmagań wyrażających inną emocję.
Najpierw pojedynczy studenci zajmowali naszą uwagę prezentując mini scenki; widownia poddawała skojarzenia. Określony stan ducha miał miejsce na określonym kwadracie.
- wesoły, radosny, zadowolony,
- smutny, rozżalony, zawiedziony,
- zła, wściekła, zirytowana itd. itp.
 
Kolejno studenci łączyli się w grupy 2-3 osobowe odgrywając dziesiątki sytuacji związanych z relacjami międzyludzkimi. Kłócąca się kompulsywnie para na kolejnym kwadracie okazywała sobie czułość. Rozdokazywana na jednym z kwadratów grupa zaczynała płakać, a pocieszać się na innym. Pozostała na 'kwadracie złości' osoba - okazywała wrogość dwójce innych zadowolonych i radosnych z kwadratu przeciwległego.

W ciągu przeszło 2 godzin wyczerpano pewnie wszelkie możliwe na naszej planecie relacje.
Jak sądzę, bardzo to... amerykańskie. Podziwiałam tę kilkuosobową, pracującą bez wytchnienia, grupę. Pedagożki, bacznie obserwujące działania, w niewielkim stopniu interweniowały. Co jakiś czas przerywały trening objaśniając widowni celowość poczynań.

Kolejnym punktem programu były, jak co dzień, filmy z Archiwum Instytutu prezentowane w sali kinowej w Przejściu Żelaźniczym.

Na koniec dnia odbyła się uroczysta kolacja w nieocenionej włoskiej "Amalfi", przy Więziennej. Gościem specjalnym był Anatolij Wasiliew. Pozostałymi gośćmi byli szefowie wizytujących Wrocław Szkół i kilkoro pracowników Instytutu z Dyrektorem Jarosławem Fretem na czele.
Nie zabrakło też piszącej te słowa. Zapewniam, że było miło. Integracja przebiegała wzorowo, wymieniono wiele mejli, złotych myśli i doświadczeń.

http://www.actorsmovementstudio.com/rasaboxes/   więcej informacji o szkole z NYC

poniedziałek, 9 maja 2011

Making Tomorrow's Theatre

http://www.bruford.ac.uk/
Dziś mogliśmy podziwiać Rose Bruford College (Kent). O samej szkole nie ma co opowiadać, załączony link powie wszystko. Jak widzę te budynki, sale, mnogość programów - to tylko popłakuję w mankiet. Wiem, że jesteśmy młodą demokracją, samoświadomość obywatelską mamy w powijakach, brakuje pieniędzy (nawet na zamiecenie ulic i chodników). Wiem, ale tęgie licho bierze.

Na początek dnia zaskakująca informacja: Szkoła z Moskwy nie przyjechała. I pewnie nie przyjedzie. Ktoś o czymś zapomniał, czegoś nie dopełnił. Tamtejsza dyrekcja zadecydowała; skoro nie wszyscy mogą jechać - nie pojedzie nikt. Cóż ...za niewymuszona solidarność. Tyle tylko, że sporo pieniędzy wylądowało w błocie, a studenci moskiewscy stracili, choćby, możliwość warsztatów z innymi grupami. No i my wszyscy straciliśmy przecie. A ciekawość była wielka;  mity wszak krążą o rosyjskiej szkole kształcenia aktorów.

Zanim Anglicy pokazali spektakl Instytut Grotowskiego zaprezentował swój produkt - Polish Theatre Perspectives; anglo-języczny periodyk poświęcony naszym wielkim mistrzom teatru.

Redakcję tworzą: Jamieson Duncan (University of Exeter), Adela Karsznia (Uniwersytet Wrocław), Tadeusz Kornaś (Uniwersytet Jagielloński) oraz rzesza cała wspaniałych naukowców.

A wracając do College z Kent. Grupa radosnych studentów przygotowała nam wiele niespodzianek. Począwszy od rączek-jak-żywe, wynurzających się znienacka z kopczyków piasku... by dać się spacyfikować przy pomocy łopaty. Było tam wszystko; burleska, Monty Python, dell arte, Fellini i Kantor, niby cyrk i niby balet. Grały: pianino, skrzypce, wiolonczela i bębny, była elektronika. Śpiewano, tańczono i recytowano. Pyszniły się ansamble i solówki. Zaserwowano doprawdy setki pomysłów, a wszystko zmieniało się w niewiarygodnym tempie. Fruwały nawet stoły, krzesła, walizy i obrusy. Tylko nowiutki parkiet Studia Na Grobli cichutko płakał pod nieoczekiwanym naporem ekstremalnych doznań. A na Sali, ponad nim, wybuchały śmiechy, dym walił, piach chrzęścił i wiatry wiały...

English version   http://www.polishculture.org.uk/theatre/news/article/the-polish-theatre-perspectives-project-307.html   - The Polish Theatre Perspectives                                                                                                                                                         

niedziela, 8 maja 2011

Czy możliwe są zmiany w programach nauczania szkół teatralnych?

     
Recepcja jednej z siedzib Instytutu im. J. Grotowskiego - Studio Na Grobli 30/32 Wrocław - Tak wyglądało niegdyś! To tutaj odbywa się Making Tomorrow's Theatre. W dniach 6 - 11 maja, właśnie to Studio, jest  miejscem spotkań przedstawicieli studentów i pedagogów poniżej przedstawionych Uczelni.

- Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna (Wrocław)
- Jacques Lecoq - Ecole Internationale de Theatre (Paryż)
- Escuela Superior de Arte Dramatico  (Murcia)
- Vakhtangov Theatre Academy (Moscow)
- Rose Bruford College (London)
- Rosaboxes (Nowy York)
Uczelnie prezentują swoje sposoby pracy. W ramach codziennych, przedpołudniowych workshop session mamy wiele okazji do podziwiania szkolnych spektakli, czy zapisów filmowych traktujących o historii, i procesach twórczych w poszczególnych Akademiach.

Wczoraj prezentowano dokonania Zygmunta Molika w dziedzinie pracy nad głosem.
Słowo wprowadzające wygłosili  Jorge Parente z Paryża  i  Tiago Porteiro z Lizbony.


Jorge - jest sukcesorem treningowej metody Zygmunta Molika, praktykowanej w ramach Studio Głos i Ciało/Voice and Body
Tiago - to wykładowca Uniwersytetu w Evora, reżyser i aktor

Obaj Panowie dzielili się doświadczeniami pracy z Zygmuntem Molikiem oraz zachęcali do wypróbowywania swoich możliwości, także w ramach tego rodzaju praktyk. 

Spotkanie wieńczył pokaz zapisu filmowego warsztatów aktorów Laboratorium w okresie - Lab. Acting Therapy. To tym mianem, dla określenia swojej pracy w późnych latach 70., i z początkiem lat 80. Zygmunt Molik posługiwał się w kraju i za granicą. 
http://www.grotowski.net/mediateka/wideo/zygmunt-molik-w-filmie-acting-therapy

Studenci wrocławskiej filii krakowskiej PWST ubolewali przy okazji, skoro się nadarzyła, nad mnogością zajęć powodujących konieczność spędzania w Szkole całej niemal doby. Mimo to, jak mówili, odczuwają brak pracy nad doskonaleniem możliwości głosowych i fizycznych.

Jest-jak-jest, a póki co międzynarodowe spotkanie trwa. W przyszłości, oby nieodległej, zobaczymy czy propozycje Instytutu - w postaci prezentacji treningów aktorów Teatru Laboratorium i Teatru ZAR - zaowocują zmianą spojrzenia na sposoby kształcenia studentów szkół teatralnych w kraju. Bowiem skoro mamy dobrze działające, po wielokroć sprawdzone, uznawane w świecie metody, może, znajdzie się... trochę odwagi i dobrej woli aby wyasygnować środki, wdrożyć, jeśli ich nie ma, nowe uwarunkowania prawne.

Może na początek hasło? Studenci szkół teatralnych, szkół artystycznych -
ŁĄCZCIE SIĘ!