W dniach 30.09 oraz 1,2.10, każdorazowo o 19.00 Sala Teatru Laboratorium w Rynku była miejscem prezentacji spektaklu - "Medea" Eurypidesa. Nie jest to spektakl nowy, po raz pierwszy zaprezentowano go w Teatrze Lalek. Dopiero po 3 latach od premiery zagościł w Instytucie Grotowskiego.
Spotykaliśmy się jedynie z Jolantą Góralczyk wcielającą się w 5 postaci. Jej towarzyszami były także: ascetyczne, wysmakowane światło i muzyka wrocławianina Karbido. Muzyka nie była ilustracyjna, raczej prowadziła spektakl, a bywała i partnerem i przeciwnikiem Aktorki. Jej głos często przetwarzała elektronika, znaleźliśmy się w klimatach muzycznych, z pogranicza psychopop, numetal, noice core, ambient, trance Przepraszam, źle kwalifikuję?
Jolanta Góralczyk, gwiazda Wrocławskiego Teatru Lalek nie unika ról dramatycznych. Ma niemały dorobek bo interesują ją wszelkie formy aktorskiej ekspresji; często gości i zbiera nagrody na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej czy Wrocławskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora. Wrocławianie lubią ją i cenią, jest laureatką "Złotej Iglicy". Swoją pasję i wiedzę przekazuje także jako profesor i prodziekan Wydziału Lalkarskiego wrocławskiego oddziału PWST Kraków.
W monodramie aktorka wprowadza nas w historię walki Medei o prawdziwość uczuć. Uczuć, które zdeterminowały nie tylko wiarołomność męża czy bezwzględność i nieczułość otoczenia; manipulacji dopuścili się także starożytni bogowie.
Tak postrzega przesłanie Eurypidesa reżyser i adaptator tekstu.
Tomasz Man, wrocławianin, doktor filologii polskiej i absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu warszawskiej Akademii Teatralnej. Bywał kierownikiem literackim i konsultantem programowym, jest publicystą periodyków związanych z teatrem i dramatopisarzem. Autorem (m.in.) głośnego 111 -wystawionego w Teatrze Narodowym. Reżyser jest także laureatem nagród za "zbiorowe kreacje, oryginalny scenariusz i najlepszy spektakl".
Spektakl dwójki tych wspaniałych twórców zaczadził mnie i oczarował, zachwycił. Choć jest tak różny od przyjaznej rzeczywistości poza teatralną salą. Bo poza nią otacza nas barwna, bajkowa jesień co dzień mamiąc niewinnością błękitu i letnim wręcz upałem głaszczącym skórę. Tak więc świat zewnętrzny zdaje się ciepły, jasny, bezwietrzny i bezchmurny. W tym jasnym świecie wydaje się nie być zdesperowanych trucicielek, dzieciobójczyń, lodowatych serc, nadrzędnej racji stanu i znieczulicy. Pod warunkiem, że... nie zauważa się horrorów przedwyborczych.
I tacy, wprost z tej bajkowej jesieni, w zwiewnych strojach, z bosymi stopami - zostajemy sam na sam z dylematami bohaterów Eurypidesa, które jak były tak są, i pewnie będą takie same, do końca świata. A ten ich świat straszny i bezrozumny nieuchronnie wciąga w głąb grząskiego, niepewnego gruntu. Nas bosych, nas nieodzianych, nas niegotowych.
O spektaklu (w swoim czasie) powiedziano niewiele dobrego.
Scenografię Evy Farkasovej porównywano do klaustrofobicznego strychu czy zamkniętej skrzyni. Muzyka zdała się recenzentom zagłuszająca, męcząca i drażniąca a efekty świetlne miały zaburzać perspektywę. Sama zaś aktorka obarczona przez reżysera rolami: Medei, Kreona, Aigistosa, Jazona i Służącej - nie dość, że podobno, nie miała do zaproponowania żadnych środków aktorskich (poza prostą i oczywistą modulacją głosu) to jeszcze nie rozumiała Medei. Nie dała też sobie, czy raczej nie miała szansy, na zbudowanie którejkolwiek z postaci. Medea, ta sprzed 3 lat, w jej interpretacji stała się, wedle opisów, kobietą z jakiejś odległej, nikogo nie interesującej wyspy. Krótko mówiąc spektakl porównano...do "bryku z historii".
Może i tak było, bo dziś, w niedzielę, znalazłam CZARNĄ niezwykle rzadką PERŁĘ.
Jaki "bryk" i dlaczego historia. Opowieści, rozpoznania i diagnozy starożytnych zrobiły się odległe?
W spektaklu nie ma jednego zbędnego zdania. Wszystko jest logiczne, klarowne i przejrzyste. Adaptacja jest mistrzowska. A oszczędna, wręcz ascetyczna reżyseria czyni przekaz nośnym, ponadczasowym i pozwalającym na identyfikację, nie tylko widzom z obecnego 2011 roku.
Scenografia to lekko ukośnie podwieszony, półprzejrzysty, biały o zmiętej fakturze ekran. Jest jeszcze jedno krzesło i jeden czarny, długi płaszcz. Pozornie niewiele, lecz tak wyrazić i opisać można, okazuje się, wszystko. Bo dochodzą przecież jeszcze: gra świateł i pomysły inscenizacyjne.
Zachwycające są sposoby wykorzystywania wąskiego pasma światła na podłodze, tak oznaczona przestrzeń może stawać się niebezpieczną przełęczą. Ten sam wąziutki, poprzeczny pas światła skupiony na wysokości błękitnych oczu aktorki skupia naszą uwagę na niej, niepodzielnie. Na scenie jest też wiele mroku, z niego wyłaniają się jasne, czasem kolorowe - prostokąty oświetlające bardzo precyzyjnie oszczędną akcję. Także sceny podświetlające siedzącą czy stojącą sylwetkę Aktorki są wspaniałe, choć trochę jak z gry w zajączki na ścianie. Tu jednak nie są z tej gry na pewno. Brawo!
Muzyka. Starałam się ją umiejscowić estetycznie (dla przybliżenia) lecz w trakcie spektaklu o tym nie myślałam, bo, oddawała każde drgnienie duszy. Świetnie opisywała narastającą akcję; była niezbędna i absolutnie adekwatna. Nie odczułam przesady, zbędnego estetyzmu czy efekciarstwa. Była i nie było jej. Bez niej ten spektakl miałby inną dramaturgię, a może nie miałby jej w ogóle.
Na koniec Jolanta Góralczyk. Komu przyszło do głowy, że może nie rozumieć Medei lub którejkolwiek z odtwarzanych postaci. Jest doskonała. Poczynając od dykcji, na oszczędnej i celowej grze kończąc. Niełatwy tekst podaje naturalnie i nowocześnie. Zero koturnowości, zdawałoby się na zawsze kojarzonej z antyczną tragedią. Gdy patrzy się na nią, słucha jej, wydaje się, że robi najprostszą i najłatwiejszą rzecz w świecie. Niczego przy tym, pozornie, nie podkreśla, a już na pewno niczego nie przerysowuje. Wiemy, że jest aktorką, tak, lecz głównie jest i pozostaje sobą.
Tekst jest aż gęsty od znaczeń, akcja zmienia się jak w kalejdoskopie. Nie czujemy jednak nacisku czy pędu. I wierzymy, wierzymy święcie, czujemy i widzimy, że mówi do nas wiele postaci a nie jedna, nie ta sama. Osiągnięto to ledwie lekką zmianą barwy głosu, niewielką zmianą tempa czy lekkim przechyleniem głowy, chwilowym obrotem czy pochyleniem. Czasem używa płaszcza, czasem krzesła. Tylko. A my widzimy ich wszystkich jak mierzą się ze sobą i okolicznościami. To dzięki niej, dzięki tej aktorce Medeę nie tylko rozumie się, prawie się ją rozgrzesza i lubi. Pozostałe odtwarzane postacie z dramatu też są wiarygodne. Tak widać musiały, taki był czas i okoliczności. Tak nakazywali bogowie i maskulinizm tradycji. Nie wiem, zdaje mi się czy jest to wręcz feministyczny przekaz?
Jolanta Góralczyk ubrała się w małą czarną bez rękawów, jeans'owe rurki i płaskie buty. Jest piękna, wysoka i smukła. Chętnie poznałabym... jej fryzjera.
Ewo, niezwykłe to wyzwanie dla aktora grac jednocześnie pięć postaci, ale z tego co piszesz, udało się! A propos aktualności Eurypidesa, to we Francji pierwsze strony gazet zajmuje afera związana z finansowaniem kampanii wyborczej i oskarżeni są najbliżsi współpracownicy obecnego prezydenta... A dlaczego? Z zemsty za zdrady, byłe żony partyjnych kacyków zaczęły ujawniać tajemnice, o których nikt by się nigdy nie dowiedział...Może Medeę powinni oglądać niewierni mężowie, jako ostrzeżenie? Bardzo ciekawa jestem spektaklu, rzadko można obejrzeć naprawdę dobry monodram.
OdpowiedzUsuńO tak, holly, zdradzona żona to 'śmiertelna broń'. Medea mówi o tym wprost. Co do wspaniałej kreacji, nie wiem kiedy będzie powtórzona. Ale ponieważ Instytut ściśle współpracuje obecnie z PWST, pewnie publiczność doczeka się.
OdpowiedzUsuńFrancuskie żony burzą się, to ci niespodzianka. A co z 'najgłośniejszym' wiarołomcą?
Ewo, bardzo ciekawie piszesz o teatrze (co zresztą nie może dziwić). Chętnie zobaczyłabym spektakl, historia zawsze wydawała mi się porażająca. Na jakimś festiwalu filmowym widziałam film telewizyjny nakręcony na podstawie tego tekstu przez Larsa von Triera, do tej pory zostały mi całe sceny przed powiekami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
czaro, jeśli za historię Medei bierze się mężczyzna, Lars w szczególności, to wiadomo ta kobieta to potwór. I najlepiej podkreślić to wszelkimi środkami. Medea J.Góralczyk to branka nie osadzona więc w rodzinie. Gdy mąż wymienia ją na nowszy model i wyrzuca bez pardonu z dnia na dzień - nie ma złudzeń. Jej dzieci nie mają szans. Jeśli nie ona to inni zgładzą je niechybnie i to w niewybredny sposób. Tylko 'trochę ją ponosi" i przy okazji truje tą i owego na dodatek rękoma nieświadomych dzieci. Straszne, ale jednak zrozumiałe. Dlatego ten spektakl nie był aż tak mroczny i porażający. Nawet żal mi było bohaterki. A że realizacja monogramu była mistrzowska, wyszłam w dobrym nastroju. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się ta recenzja - doprawdy świetnie napisana.
OdpowiedzUsuńKilka zaskakujących "zwrotów akcji" - w sensie nagłej zmiany sensu i odbioru - to ożywiło przekaz, tak, że można było "poczuć" tę Medeę... nawet poprzez Ocean ;)
Tak może napisać jedynie ktoś, kto czuje teatr każdym swoim zmysłem - posiłkując się oczywiście... myślą :)
Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję, taki komentarz powinnam wydrukować i powiesić w widocznym miejscu. Mogłabym dowolnie karmić ego, gdy dopada niemoc i wątpliwości.
OdpowiedzUsuńA o Monodramie naprawdę trudno byłoby napisać co innego. To wspaniała realizacja. Widzę to teraz wyraźniej będąc uczestnikiem Festiwalu Opowiadań i Dialogu Teatralnego. Bo ...nie wszystko jest na tak wspaniałym poziomie. Jak na razie, przynajmniej.
Pozdrawiam, mimo Oceanu pomiędzy.