Dobry spektakl wciąż jest możliwy. Dobry, pomimo użycia najprostszych środków. Prosty, jasny, komunikatywny. Lekki i dowcipny - choć
tematy poruszał niełatwe, doskwierające. Choć 'pastwił się', nie przekraczał dobrego smaku; na warsztat biorąc rzeczywistość nadwiślańską.
Zagrano go sprawnie wykorzystując całą dostępną przestrzeń. Zaczynał się, i zakończył, na zewnątrz. Aktorzy korzystali ze sceny i z przestrzeni przed wejściami; tym z tyłu (z paradnymi schodami) i z głównego - do nowiutkiego, miedziano-złotego budynku Szkoły Teatralnej. Wykorzystano też przestrzeń kryjącą się za drzwiami na końcu przestrzeni scenicznej; drzwi otwarte na trawniki poza sceną wyprowadziły nas, na chwil kilka, na zewnętrzne - pozateatralne światy.
Niewiele tłumaczono. Po obu stronach sceny umieszczono 2-języczne tablice nazywające kolejne scenki. Ważna była muzyka, tę, spora grupa wykonawców wygrywała na wszystkim co było możliwe (łącznie za znanymi instrumentami, oczywiście). Efekty? fantastyczne, tym bardziej, że nieoczekiwane. Więcej, były zabawne i fertyczne. Nikt niczego nie robił na serio. Grano, śpiewano i recytowano jakby ‘na niby’, mimochodem. Wszystko jednoznacznie zniekształcono, wykoślawiono i obśmiano. Bo też jest się z czego pośmiać w tej naszej, zbyt często, irracjonalnej rzeczywistości. Reklamy, politykierzy, kościelni prorocy - czyż, w większości, nie są bliżsi oszołomom?
Wiele tekstów chóralnych brzmiało jak ‘bla bla’; zastosowano artykulację zrozumiałą wszystkim, od niemowlaka po grenlandczyka. Mowa ciała i intonacja wystarczały aż nadto by stosunek twórców do rzeczywistości był jasny. Stroje - białe, choć każdy włożył co tam miał w zbliżonym kolorze. Wszyscy byli młodzi, bosi i czarnostopi. Poza jedną panną; elegancko kremową. Miała też sandałki niczym delikatna kruszyna (to nie zarzut, oj nie, była całkiem-całkiem -:))
Wyróżniał się wielce ‘starzec’, z siwymi kosmykami wyzierającymi spod czapki Mikołaja. Cały strój miał zacnie mikołajowy i brzuchaty, poza nieoczekiwanymi gumiakami. To on dyrygował całością. Dosłownie, gdy prowadził zwariowane chóry-nie chóry w unisonie, umownie - gdy być miał jako opium dla podążających za nim mas. Był też artystą-muzykiem, którego palce i ręce grały na skrzypcach gdy dźwięk wydobywał się z długiej plastikowej rury zwieńczonej wielkim lejkiem. Sam w nie dmuchał, oczywiście.
Był jako ten Mikołaj na którego prezenty czekamy cały rok. Nie zapominając, że i może wychłostać jaką rózeczką.
Spektakl był pełen takich właśnie slapstick’ów. Podkreśliły jego niewątpliwą urodę i wdzięk. Mądrość hołdującą zasadzie: nic na siłę, bo po co, prawda powinna się obronić.
NA DUŻEJ SCENIE TEATRU PWST przy Braniborskiej 59 legendarny guru z farmy Glover w stanie Vermont - Peter Schumann zaprezentował
To jeszcze nie koniec atrakcji wszelkich, gdy i I.G. macza w czymś paluszki.
Gdy starczy zapału http://www2.grotowski-institute.art.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1321&lang=pl
Konferencja (24.05) - OBRAZ W RUCHU - zawierała 3 bloki tematyczne:
- Oryginalne teatry formy na świecie
- Współczesne koncepcje performatyki obrazu
- The Bread and Puppet Theatre
Bread&Puppet, po raz pierwszy, gościł we Wrocławiu w 1969
w ramach Festiwalu Teatru Otwartego zorganizowanego przez Kalambur.
Przetrwała, choćby ta, dokumentacja http://artmuseum.pl/pl/archiwum/archiwum-eustachego-kossakowskiego/172
Zagrano go sprawnie wykorzystując całą dostępną przestrzeń. Zaczynał się, i zakończył, na zewnątrz. Aktorzy korzystali ze sceny i z przestrzeni przed wejściami; tym z tyłu (z paradnymi schodami) i z głównego - do nowiutkiego, miedziano-złotego budynku Szkoły Teatralnej. Wykorzystano też przestrzeń kryjącą się za drzwiami na końcu przestrzeni scenicznej; drzwi otwarte na trawniki poza sceną wyprowadziły nas, na chwil kilka, na zewnętrzne - pozateatralne światy.
Niewiele tłumaczono. Po obu stronach sceny umieszczono 2-języczne tablice nazywające kolejne scenki. Ważna była muzyka, tę, spora grupa wykonawców wygrywała na wszystkim co było możliwe (łącznie za znanymi instrumentami, oczywiście). Efekty? fantastyczne, tym bardziej, że nieoczekiwane. Więcej, były zabawne i fertyczne. Nikt niczego nie robił na serio. Grano, śpiewano i recytowano jakby ‘na niby’, mimochodem. Wszystko jednoznacznie zniekształcono, wykoślawiono i obśmiano. Bo też jest się z czego pośmiać w tej naszej, zbyt często, irracjonalnej rzeczywistości. Reklamy, politykierzy, kościelni prorocy - czyż, w większości, nie są bliżsi oszołomom?
Wiele tekstów chóralnych brzmiało jak ‘bla bla’; zastosowano artykulację zrozumiałą wszystkim, od niemowlaka po grenlandczyka. Mowa ciała i intonacja wystarczały aż nadto by stosunek twórców do rzeczywistości był jasny. Stroje - białe, choć każdy włożył co tam miał w zbliżonym kolorze. Wszyscy byli młodzi, bosi i czarnostopi. Poza jedną panną; elegancko kremową. Miała też sandałki niczym delikatna kruszyna (to nie zarzut, oj nie, była całkiem-całkiem -:))
Wyróżniał się wielce ‘starzec’, z siwymi kosmykami wyzierającymi spod czapki Mikołaja. Cały strój miał zacnie mikołajowy i brzuchaty, poza nieoczekiwanymi gumiakami. To on dyrygował całością. Dosłownie, gdy prowadził zwariowane chóry-nie chóry w unisonie, umownie - gdy być miał jako opium dla podążających za nim mas. Był też artystą-muzykiem, którego palce i ręce grały na skrzypcach gdy dźwięk wydobywał się z długiej plastikowej rury zwieńczonej wielkim lejkiem. Sam w nie dmuchał, oczywiście.
Był jako ten Mikołaj na którego prezenty czekamy cały rok. Nie zapominając, że i może wychłostać jaką rózeczką.
Spektakl był pełen takich właśnie slapstick’ów. Podkreśliły jego niewątpliwą urodę i wdzięk. Mądrość hołdującą zasadzie: nic na siłę, bo po co, prawda powinna się obronić.
O czym o kim ja piszę. O Bread & Puppet !
Kąski własnoręcznie wypieczonego chleba (w specjalnie wybudowanym przed wejściem ceglanym piecu) smarowane masłem czosnkowym były częścią rytuału, na koniec.
Starałam się wprowadzić, J.W. Zainteresowanych, w klimat otwartego pokazu
spektaklu performatywnego powstałego w wyniku trzydniowych warsztatów
amerykańskich artystów ze studentami PWST, ASP i WSF
NA DUŻEJ SCENIE TEATRU PWST przy Braniborskiej 59 legendarny guru z farmy Glover w stanie Vermont - Peter Schumann zaprezentował
Insurrection Mass
- Mszę insurekcyjną z marszem pogrzebowym
dla zgniłej idei -
23 maja 2012 o 19:00
To jeszcze nie koniec atrakcji wszelkich, gdy i I.G. macza w czymś paluszki.
Gdy starczy zapału http://www2.grotowski-institute.art.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1321&lang=pl
Konferencja (24.05) - OBRAZ W RUCHU - zawierała 3 bloki tematyczne:
- Oryginalne teatry formy na świecie
- Współczesne koncepcje performatyki obrazu
- The Bread and Puppet Theatre
Bread&Puppet, po raz pierwszy, gościł we Wrocławiu w 1969
w ramach Festiwalu Teatru Otwartego zorganizowanego przez Kalambur.
Przetrwała, choćby ta, dokumentacja http://artmuseum.pl/pl/archiwum/archiwum-eustachego-kossakowskiego/172
I co ja mam napisać? Na skrzydłach bym poleciała, żeby obejrzeć takie cudo! Jacyś mądrzy, bardzo mądrzy ludzie wpadli na pomysł, żeby zaprosić ten mityczny już dziś teatr do Wrocławia a jego autorom pozwolić popracować z młodzieżą. Puppet to była rewolucja w teatrze, polityka i sztuka, eksplodująca w każdym spektaklu mieszanka...Strasznie jestem ciekawa spektaklu, może kiedyś, gdzieś...W każdym bądź razie jestem wdzięczna za informację, że na poludniu Polski powstają takie perełki.
OdpowiedzUsuńholly, tak, to chlubna historia teatru. Chwała uczelniom artystycznym we Wrocławiu, że skrzyknęły się tak skutecznie.
OdpowiedzUsuńA Wrocław? toż to zachód - Paryżanko! Choć temperamenty u nas południowe - zaiste.
Byłam wielce, wielce rada mogąc wziąć udział choć w części uczelnianych przedsięwzięć. Po wchłoniętej dawce 'dobrej roboty' - innych - z optymizmem czekam na efekty własnych przedsięwzięć.
O tym już niebawem. Pozdrawiam
Przepraszam, napiszę nie na temat, ale jestem pod wrażeniem- właśnie oglądałam program w telewizji Kultura na temat tego, dlaczego w Warszawie nie doszło do zbudowania Muzeum Sztuki Współczesnej....Załosne jak potraktowano Szwajcara, rozwiazując z nim umowę i jeszcze do tego obciążając go karami. Pewnie jakaś warszawska pracownia dokończy...A w Warszawie nie tylko nie ma takich pięknych zbiorów jakie macie we Wrocławiu, to jeszcze do tego, nawet nie ma tego co jest gdzie wystawiać. ..Ponoć muzeum sztuki ma zastąpić Dom Meblowy Emilka -architektoniczny horror z lat komunizmu na Emilii Plater. Masz rację, Wrocław to Paryż a Warszawa...
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za powodzenie "Twoich" przedsięwzięć!
holly, pisząc że W-W to zachód, miałam na myśli położenie geograficzne na mapie Polski. Ale twoje skojarzenie bardzo mi odpowiada.
OdpowiedzUsuńO sprawie MSzW głośno już czas jakiś. Muzea w ogóle mają pod górkę. We W-wiu już - 'właśnie rozbudowywano', niestety utknięto (niebawem miano przenieść zbiory 'współczesne' z tymczasowego "bunkra" przy Legnickiej).
'Czekam' z obawą, jak "Emilka" zacznie trzeszczeć w szwach i obrastać historią - ku czci prowizorki (która zwykle bywa niezniszczalna).
Dziękuję za dobre myśli, są niezbędne w każdym przedsięwzięciu.